30 lat po zakończeniu konfliktu Amerykanie wciąż pytają, czy ich rodacy musieli ginąć w Wietnamie Jedyny konflikt, który został przez nas przegrany – mówią nawet jeszcze dzisiaj o wojnie wietnamskiej liczni waszyngtońscy politycy i dziennikarze. W Ameryce roku 2005 wspomnienie konfliktu, który zakończył się przed 30 laty zdobyciem Sajgonu przez dywizje północnowietnamskie oraz siły Wietkongu i ewakuacją helikopterami ostatnich żołnierzy USA z dachu ambasady amerykańskiej w tym mieście, pozostaje silne i wpływa na poczucie narodowej dumy. Amerykanie – dzisiaj potęga numer 1 w świecie, mający za sobą zwycięską kampanię w Afganistanie i połowicznie udaną operację wojskową w Iraku – wciąż z traumą wspominają dzieje konfliktu, który przez prawie kilkanaście lat angażował militarnie i politycznie Stany Zjednoczone na Półwyspie Indochińskim. Znamienne, że dla setek tysięcy Amerykanów wojna wietnamska jeszcze nie została zamknięta do końca. Gdzieś na biurku stoi fotografia syna lub dziadka, który zginął tysiące mil od domu. Setkom dzisiejszych 50-latków brakuje kilku lat studiów, bo uciekli w latach 60. przed kartą powołania do wojska na emigrację. Warto pamiętać, że podobny problem miał nawet były prezydent USA, Bill Clinton. Obecny lokator Białego Domu, George Bush junior, z kolei oskarżany bywa w kolejnych kampaniach politycznych, że zadekował się w teksańskiej Gwardii Narodowej, by nie zostać wysłany do Wietnamu. Co jakiś czas temat udziału bądź nieobecności w Wietnamie wywołuje w Ameryce kolejne narodowe spory. Wojnę przypomina też czarna płyta waszyngtońskiego pomnika pamięci weteranów Wietnamu, na której wyryto nazwiska 58.022 Amerykanów, którzy polegli na indochińskich frontach. Jeśli mierzyć amerykańskie straty w tej wojnie, należałoby dodać do tej liczby jeszcze ponad 300 tys. żołnierzy, którzy odnieśli w Wietnamie kontuzje i rany. I jeszcze setki tysięcy nazwisk tych, którzy do dzisiaj noszą emocjonalne blizny, którzy walczyli, cierpieli i umierali w Indochinach, by w końcu dowiedzieć się, że było to niepotrzebne i bezowocne. Po stronie wietnamskiej ten bilans jest zresztą po stokroć bardziej tragiczny. Od 1960 r., czyli momentu, kiedy na plażach południowowietnamskich wylądowały pierwsze oddziały amerykańskich marines po 1975 r. i ostateczną ewakuację Amerykanów z Wietnamu zginęło tam prawie 2 mln Wietnamczyków, następne 4,5 mln odniosło rany, a 9 mln straciło dach nad głową. Same koszty militarne konfliktu Stany Zjednoczone wyceniły kilka lat temu na 120 mld dol.! Łącznie z pomocą gospodarczą i techniczną dla reżimu sajgońskiego, marionetkowych władz Wietnamu Południowego, było to ponad 200 mld dol. Sumując te liczby, felietonista „International Herald Tribune”, Carl L. Salzburger, napisał kiedyś, że „zabicie każdego (wietnamskiego) partyzanta kosztowało Stany Zjednoczone 178 tys. dol.”. I nie miał racji. W rzeczywistości była to cena za zabicie przez Amerykanów jednego Wietnamczyka, bez różnicy, cywila czy wojskowego. Śmierć każdego partyzanta w Wietnamie Południowym kosztowała Waszyngton nie mniej niż 400 tys. dol. W początkowym okresie wojna w Wietnamie była klasycznym przykładem zastosowania siły zbrojnej dla osiągnięcia celów polityki zagranicznej USA. Clark Clifford, sekretarz stanu w administracji Lyndona B. Johnsona, wspominał, że w Waszyngtonie już w latach 40. uznano, że Związek Radziecki i Chiny dążą do opanowania całej Azji Południowo-Wschodniej, a Stany Zjednoczone muszą ten pochód powstrzymać. „Powstrzymywanie komunizmu” w Wietnamie zaowocowało najpierw pomocą techniczną, a potem otwartym zaangażowaniem wojskowym. Znamienne, że według historyków amerykańskich kolejni prezydenci USA byli przekonani, że muszą wygrać w Wietnamie za każdą cenę, bo inaczej „komunizm opanuje świat”. Dlatego skala wysiłku wojennego Amerykanów na Półwyspie Indochińskim nie miała – aż do czasu ostatniej kampanii w Iraku – odpowiednika w historii. Lotnicy Stanów Zjednoczonych zrzucili na Indochiny (także na Laos i Kambodżę) w sumie 7 mln ton bomb, trzykrotnie więcej niż w czasie II wojny światowej i wojny koreańskiej łącznie. Zaangażowano w konflikt nowe rodzaje broni (w tym pociski napalmowe, kulkowe, laserowe i telewizyjne), użyto gazów bojowych. Największą tragedią było zastosowanie defoliantów – różnego rodzaju chemikaliów niszczących uprawy roślinne oraz powodujących ogołocenie drzew i krzewów z liści. Według danych sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI) w czasie wojny w Wietnamie rozpylono nad terytorium tego kraju ponad 7,2 mln
Tagi:
Maciej Basiewicz









