45 lat z Pinochetem

45 lat z Pinochetem

The relatives of members of the Association of Executed Politicians carry photos of their dead family members during a march marking the 45th anniversary of the 1973 military coup that toppled Chile's late President Salvador Allende, days before the anniversary in Santiago, Chile, Sunday, Sept. 9, 2018. The coup began the 1973-1990 military dictatorship of Gen. Augusto Pinochet on Sept. 11. (AP Photo/Esteban Felix)

Choć od zamachu stanu minęło niemal pół wieku, upiory dyktatury wciąż rządzą Chile Korespondencja z Santiago – Gdyby nie Pinochet, Chile nie byłoby krajem, którym jest teraz – mówi jeszcze w samolocie José Pedro, 56-letni biznesmen, który na fotelu obok wypełnia deklarację celną przed wylądowaniem we wciąż chłodnym o tej porze roku Santiago. Z jego słowami trudno polemizować, jednak tylko do momentu, kiedy znów podnosi głowę znad kartki, by dokończyć myśl: – Wiesz, w Chile żyje się dzisiaj bardzo dobrze. Młodzi nie chcą wyjeżdżać z kraju, bo nie muszą. Za granicą byłoby im trudniej, gorzej. To wszystko dzięki Pinochetowi. Gdyby nie on, bylibyśmy dzisiaj drugą Argentyną, a nie daj Boże nawet drugą Wenezuelą. I rzeczywiście – realia stagnacji gospodarczej są dla dzisiejszych Chilijczyków raczej mglistym wspomnieniem przeszłości. Ale przypisanie zasług za ten stan rzeczy twórcy jednej z najkrwawszych dyktatur w historii XX w. jest już ryzykowne. W każdym razie, choć generał nie żyje od prawie 12 lat, a w tym roku przypada 45. rocznica przejęcia przez niego władzy, jego spuścizna w dużej mierze nadal kształtuje poglądy i podziały w chilijskim społeczeństwie. Zmiany, ale nie w taki sposób Europejskich obserwatorów życia w Ameryce Południowej peany na cześć Augusta Pinocheta wygłaszane w 2018 r. mogą szokować. W Europie przywykliśmy bowiem do jednoznacznej oceny reżimu wojskowego panującego w Chile w latach 1973-1990. O dyktaturze Pinocheta mówi się przede wszystkim w kontekście niesłychanie brutalnych represji i prześladowań przeciwników politycznych, drastycznych zbrodni na więźniach, łamania praw człowieka i stosowania sadystycznych metod, np. zrzucania żywych jeszcze opozycjonistów z helikoptera do Oceanu Spokojnego. Taki obraz dyktatury jest zresztą w pełni uzasadniony. Funkcjonariuszom reżimu udowodniono stosowanie tortur jako systemowego elementu funkcjonowania państwa. Przede wszystkim zaś udokumentowano ponad 100 tys. przypadków znęcania się, represji i morderstw na tle politycznym. Faktyczne dane powinny być rzecz jasna inne, lecz praktyka „znikania” więźniów, chowania ich w masowych grobach i przetrzymywania bez dokumentacji spowodowała, że wciąż tysiące rodzin maszerują ulicami Santiago, trzymając zdjęcia krewnych podpisane pytaniem: „Gdzie oni są?”. Sytuacja w Chile jest jednak dużo bardziej złożona. Chociaż dziś, prawie trzy dekady po transformacji ustrojowej (chilijska demokracja jest niemal rówieśniczką polskiej), coraz mniej osób publicznie neguje zbrodnie dyktatury, w społeczeństwie nie brakuje obrońców Pinocheta. Przyznają oni, że generał i jego ludzie byli zbyt brutalni, mimo to uważają, że zamach stanu i wprowadzenie wojskowych rządów uratowały kraj przed katastrofą gospodarczą. Tak przynajmniej sądzi Maria Teresa, emerytowana pracowniczka banku, dziś z rzadka opuszczająca willowe osiedle na przedmieściach Santiago. Przy filiżance kawy w swoim parterowym domu opowiada mi, że życie za czasów obalonego przez Pinocheta marksistowskiego rządu Salvadora Allende przypominało koszmar. – Nie mieliśmy niczego, bo niczego nie było. Benzyny, papieru toaletowego, podstawowych produktów spożywczych. Po wszystko trzeba było stać w godzinnych kolejkach, po benzynę stawałam o trzeciej nad ranem, a i tak mogłam wziąć tylko 20 litrów. Nikt nie miał tak dobrze jak ludzie Allende. Nazjeżdżali się ze wszystkich miasteczek na prowincji tutaj, do stolicy, i wszystko im było wolno. Strajki, blokady, barykady – wzdycha. Zapytana o sytuację w kraju dzisiaj i rozliczenie się z dyktaturą, rozkłada ręce: – Zamach stanu był potrzebny, ale nie w taki sposób, w jaki się odbył. Nie potrzeba było tylu represji. Ale nie mogliśmy nic zrobić, bo skąd mieliśmy o tym wiedzieć? Do niedawna nikt nie wiedział, co tak naprawdę się działo w więzieniach wojskowych. Kiedy pytam o jej doświadczenia z czasów reżimu Pinocheta, Maria Teresa opowiada, że były to dla niej i jej najbliższych lata spokoju i prosperity, która w dużej mierze trwa do dziś. Głos ścisza jedynie na chwilę, przyznając, że jeden z jej bliskich znajomych został, zresztą całkiem niedawno, skazany za tortury i łamanie praw człowieka. Dla bardzo wielu Chilijczyków z klasy średniej i wyższej dziedzictwo dyktatury jest właśnie tym, czym dla Marii Teresy – wstydliwym wycinkiem historii, który oplata spore części ich życiorysów i który coraz trudniej usprawiedliwiać wysokimi wskaźnikami ekonomicznymi. Tym bardziej że w zbiorowej pamięci społeczeństwa coraz mniej jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 38/2018

Kategorie: Świat