Kto się boi ajatollaha?

Kto się boi ajatollaha?

Przywódca irackich szyitów pokrzyżował plany Waszyngtonu

Ali al-Husseini al-Sistani mieszka w skromnym wynajętym domu przy zakurzonej ulicy w Nadżafie. Nigdy nie pokazuje się publicznie, nie udziela wywiadów, niezwykle rzadkich gości przyjmuje, siedząc na podłodze. Jego ulubionym zajęciem jest lektura religijnych pism oraz Koranu. A jednak 73-letni przywódca szyitów ma w Iraku ogromną władzę. Niektórzy obawiają się, że może stać się irackim Chomeinim.
Nawet Paul Bremer, amerykański „prokonsul” Mezopotamii, czuje przed Sistanim ogromny respekt. Ale ajatollah nigdy nie udzielił Bremerowi audiencji i często odprawia z niczym jego emisariuszy. Sistani może wysłać na ulice Bagdadu i Basry 100 tys. swoich współwyznawców. To na jego polecenie w Iraku odbyły się największe demonstracje od czasu obalenia reżimu Husajna. Rzesze szyitów domagały się demokratycznych wyborów i utrzymania jedności kraju. Sistani wydał fatwę, czyli orzeczenie religijne, zgodnie z którym tylko zgromadzenie ustawodawcze, powołane w drodze demokratycznej elekcji, ma prawo wybrać prawowity rząd. Gabinet utworzony w inny sposób nie zostanie przez szyitów uznany i nie będzie miał prawa zaprosić obcych (czyli amerykańskich) wojsk do pozostania w kraju.
To niespodziewane wystąpienie ajatollaha i pokaz sił społeczności szyickiej zatrwożyły polityków w Białym Domu. Prezydent George Bush pospiesznie odbył naradę z najbliższymi współpracownikami – doradcą ds. bezpieczeństwa państwa, Condoleezzą Rice, sekretarzem stanu, Colinem Powellem, i szefem Pentagonu, Donaldem Rumsfeldem. Duchowny z Nadżafu pokrzyżował bowiem plany Waszyngtonu. Amerykanie zamierzali powołać tymczasowy 250-osobowy parlament iracki w skomplikowanej procedurze podczas zebrań starszyzny i „notabli” z 18 irackich prowincji. Oczywiście, takie zebrania odbywałyby się pod nadzorem okupacyjnej administracji, co miałoby wpływ na dobór kandydatów. Takie zgromadzenie ustawodawcze powinno powołać rząd tymczasowy, któremu 1 lipca br. Stanu Zjednoczone zamierzały oficjalnie przekazać władzę nad Irakiem. W ten sposób George Bush mógłby jeszcze przed rozpoczęciem kampanii prezydenckiej w USA powiedzieć swemu narodowi, że Amerykanie nie są już okupantami, a sytuacja nad Tygrysem i Eufratem staje się coraz lepsza. Demokratyczne wybory miały się odbyć w Iraku dopiero w końcu 2005 r.
Amerykanie nie spodziewali się ze strony Sistaniego poważnych problemów. Duchowny z Nadżafu, jeden z pięciu żyjących wielkich ajatollahów szyizmu, miał opinię człowieka umiarkowanego, zwolennika kwietystycznego nurtu w islamie, zajmującego się głównie sprawami religijnymi. Specjaliści od historii najnowszej Iraku wiedzą, że sławny wielki ajatollah Abd al-Kassim al-Chui rezydujący w najświętszym mieście szyitów, Nadżafie, miał dwóch wybitnych uczniów, z których jednak nie był do końca zadowolony. Pierwszy, Ruhollah Chomeini, okazał się charyzmatycznym politykiem i trybunem ludowym, ale teologię muzułmańską studiował bez zapału. Chomeini został przywódcą rewolucji islamskiej w Iranie, zaprowadził w Teheranie

rządy mułłów

i upokorzył Stany Zjednoczone, lecz na polu nauk religijnych się nie popisał. Sistani był biegły we wszelkich islamskich traktatach. Tymczasem ajatollah Kassim uważał, że powinien nie tylko czytać święte księgi, ale również wychodzić z domu, wysłuchiwać głosów ludu i wspierać swych współwyznawców w walce z sekularystycznym i prześladującym szyitów reżimem Husajna. Wszelako ostrożna taktyka Sistaniego okazała się skuteczna – w 1991 r., podczas zbrojnego powstania szyitów przeciw dyktaturze, został wprawdzie aresztowany, ale siepacze Saddama oszczędzili go. Kiedy w marcu ub.r. roku Stany Zjednoczone dokonały inwazji na Irak, ajatollah wezwał swoich współwyznawców, aby nie udzielali wsparcia siłom koalicji, ale żeby też nie walczyli z nimi. Później Sistani powstrzymywał szyitów od udziału w antyamerykańskim ruchu oporu, działał też łagodząco na młodego, radykalnego mułłę Muktadę Sadra, który usiłuje zdobyć popularność zwłaszcza wśród szyickiej biedoty w slumsach Bagdadu. Sadr niestrudzenie roznieca

nienawiść przeciw niewiernym.

W kwietniu ub.r., od razu po upadku reżimu, grupa potrząsających pałkami zwolenników Sadra obległa dom Sistaniego, żądając od ajatollaha, aby opuścił kraj i uznał Muktadę za mardżę, czyli wysokiego muzułmańskiego przywódcę, mającego prawo do interpretacji Koranu. Sędziwy duchowny miał jednak ogromne poparcie w Nadżafie i napastnicy musieli ustąpić jak niepyszni.
Obecnie Sistani wkroczył niespodziewanie do polityki, domagając się przeprowadzenia wolnych i bezpośrednich wyborów do zgromadzenia ustawodawczego. Trudno uwierzyć, że nagle stał się gorącym demokratą (na temat rządów ludu Koran przecież milczy). Enigmatyczny przywódca z Nadżafu zdaje sobie jednak sprawę, że w wyniku wolnych wyborów powstałby rząd zdominowany przez szyitów, którzy wreszcie uzyskaliby należną im pozycję w państwie. Wyznawcy tej gałęzi islamu stanowią 61,5% ludności 24-milionowego Iraku, lecz przez dziesięciolecia elitę polityczną i gospodarczą kraju tworzyli przedstawiciele mniejszości sunnickiej, faworyzowani przez władców ottomańskich i brytyjskich kolonizatorów, potem będący ostoją reżimu partii Baas. Gdyby tymczasowe zgromadzenie ustawodawcze tworzyli według swej koncepcji Amerykanie, musieliby przyznać w nim nieproporcjonalnie wiele mandatów politykom sunnickim i kurdyjskim. Analitycy w USA rozumieją, że tylko w ten sposób można utrzymać delikatną równowagę między poszczególnymi grupami etnicznymi i religijnymi w Iraku, którego granice w znacznej mierze zostały sztucznie wytyczone przez brytyjskie władze. Z tego względu Kurdowie z północy, dążący do utrzymania swej szerokiej autonomii, oraz sunnici z centrum kraju są przeciwni demokratycznym wyborom, które dałyby przewagę szyitom. Także Stany Zjednoczone podkreślają, że szybkie przeprowadzenie wolnej elekcji w kraju, w którym nie ma wyborczego cenzusu, zaś antyamerykańscy partyzanci codziennie dokonują nowych zamachów, nie jest możliwe. Zwolennicy Sistaniego odpowiadają, że istnieją przecież dokładne spisy wszystkich obywateli, którym rząd Saddama Husajna przydzielał skąpe porcje zaopatrzenia i lekarstw (za pieniądze z oenzetowskiego programu „Ropa za żywność”). Wobec tego wybory można by przygotować mniej więcej do września. Dla George’a Busha, z uwagi na amerykańską kampanię wyborczą, to zbyt późny termin.
Po nieoczekiwanej interwencji Sistaniego Waszyngton będzie musiał jednak zmienić swoje plany i zgodzić się na pewne elementy demokratycznych wyborów. Jeśli bowiem szyici wycofają swych przedstawicieli z proamerykańskiej Tymczasowej Rady Zarządzającej w Bagdadzie, która i tak nie cieszy się autorytetem wśród ludności, irackie struktury administracyjne rozpadną się i kraj ogarnie jeszcze większy chaos. Zwolennicy wielkiego ajatollaha dają do zrozumienia, że może on nawet

ogłosić świętą wojnę

przeciwko okupantom. Szejk Abdul Mahdi al-Karbalai, najwyższy szyicki duchowny w Karbali, ostrzega: „Ajatollah Sistani nigdy nie użył słowa dżihad, ale sytuacja może się zmienić”. Ajatollah Aal-Szejch Fajsal al-Assadi z Nadżafu, dawny uczeń Sistaniego, oświadczył: „Usiłujemy uspokajać ludzi, ale także koalicja musi podjąć pewne kroki… Obecnie położenie jest krytyczne i wszyscy czekają na słowa wysokiego mardży (Sistaniego). Jeśli podejmie on taką decyzję, ludzie bez trudu wypędzą Amerykanów i Brytyjczyków w trzy dni”. Assadi nieco przesadził, ale gdyby masy szyickie rzeczywiście przyłączyły się do antyamerykańskiej rebelii, Waszyngton i Londyn musiałyby szybko zastosować „strategię wyjścia”.
Komentatorzy zastanawiają się, dlaczego Sistani, który od lat nie opuścił swego domu, nagle z takim impetem wkroczył na polityczną scenę. Amatzia Baram, arabista z Instytutu Pokoju w Waszyngtonie, wyjaśnia: „Szyicki ajatollah nie może powstrzymywać się od polityki, jeśli wymaga tego sytuacja, albowiem jest przewodnikiem we wszystkich dziedzinach życia”. Z pewnością Sistani wyczuł nastroje swych współwyznawców i stał się ich rzecznikiem. Zdaje sobie zresztą sprawę, że jeśli nie stawi czoła Amerykanom, szyickie masy mogą pospieszyć pod sztandary ekstremistycznego Muktady Sadra, który sprzeciwia się obecności w Iraku nie tylko sił koalicji, ale także ONZ. Komentatorzy przypuszczają, że Sistani nie dąży do wprowadzenia w Bagdadzie teokracji w irańskim stylu. Być może, jego celem jest zapewnienie dominującej pozycji szyitom oraz islamskiego charakteru nowego państwa. Pewne jest jednak tylko, że jeśli Amerykanie nie dobiją z nim targu, nie zdołają zaprowadzić spokoju w Iraku, ponieważ obecnie nie ma w kraju nad Tygrysem żadnego innego tak potężnego przywódcy.

 


Skromny w czarnym turbanie
Ajatollah Sistani nie mógłby wziąć udziału w demokratycznych wyborach w swym kraju, gdyż nie ma irackiego paszportu. Urodzony w Mashad, świętym mieście irańskich szyitów, w rodzinie powszechnie szanownego islamskiego duchownego, już jako pięcioletni chłopiec uczył się na pamięć Koranu. W młodzieńczym wieku przybył do Nadżafu, gdzie stał się uczniem legendarnego ajatollaha Al-Kassima al-Chui. Sistani nosi czarny turban – to znak, że jest potomkiem proroka Mahometa. Jego skromność jest legendarna. Pewnego razu odesłał sługę, który przyniósł mu z bazaru znakomite pomarańcze. „Nie potrzebuję takich. Kup mi owoce, jakie jedzą biedni ludzie”, powiedział. Ajatollah Sistani ma własną stronę internetową (www.sistani.org) w pięciu językach (arabskim, angielskim, francuskim, farsi i urdu), na której udziela głównie porad w kwestiach religijnych i etycznych, np. na temat seksu w małżeństwie albo czy prawo islamskie zezwala na spożywanie kaspijskiego jesiotra (tak, jeśli po dokładnych oględzinach na rybie znalezione zostaną łuski). Szyici, w odróżnieniu od sunnitów, czczą swych religijnych przywódców prawie jak świętych, lecz Sistaniego otaczają wyjątkowym uwielbieniem. Jeden z jego dawnych uczniów opowiada: „To prosty człowiek w zwykłym, starym ubraniu, który siedzi na podłodze tak jak ty. Jeśli jesteś z nim, czujesz się jak w towarzystwie anioła, a nie śmiertelnika. Jeśli nie szanujesz go i nie wykonujesz jego rozkazów, to tak, jakbyś nie szanował Mahometa czy samego Boga”.

 

Wydanie: 06/2004, 2004

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy