Kustosz kultury prawnej Polaków

Kustosz kultury prawnej Polaków

Tadeusza Zielińskiego, którego najnowszą książkę pragnę tu zarekomendować, czytelnicy „Przeglądu” znają jako autora felietonów prawno-politycznych łączących kompetencję fachową z pisarską zadziornością. Warto wiedzieć o nim więcej. Jest to uczony prawnik o najwyższych kwalifikacjach profesjonalnych, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Polskiej Akademii Nauk, przewodniczący Komitetu Nauk Prawnych PAN. Po śmierci prof. Wacława Szuberta to najwybitniejszy dziś u nas znawca prawa pracy, ale także świetny konstytucjonalista i teoretyk prawa, człowiek wielkiej humanistycznej kultury i wielkiej intelektualnej prawości. Nie brak mu i politycznego temperamentu. W latach 80. powiązany z demokratyczną opozycją, w roku 1989 senator RP (oczywiście z rekomendacji Komitetu Obywatelskiego), następnie znakomity rzecznik praw obywatelskich, a po śmierci Andrzeja Bączkowskiego równie znakomity minister pracy w rządzie Cimoszewicza. Jako rzecznik praw obywatelskich domagał się od rządzących porządnego przestrzegania prawnych procedur, czym zirytował środowiska prawicowe; nazwano go wówczas „kustoszem praw dawnego reżimu”. Tytuł mojego tekstu jest oczywiście trawestacją tego nieżyczliwego i niemądrego określenia. W latach późnego PRL-u pojawiły się u nas wartościowe badania empiryczne w prawoznawstwie i ładnie się rozwinęły, choć ich rezultaty nie budziły zachwytu ówczesnej władzy. Namawiam dziś moich kolegów prawników na intensyfikację owych badań – chodzi m.in. o studia nad stanem kultury prawnej rządzących i rządzonych. Otóż książka Zielińskiego może stać się niemal pełnym kwestionariuszem pytań dla takiego programu badawczego. Niemal pełnym, bo autor pisze przede wszystkim o poglądach i zachowaniach rządzących, mniej zaś o kulturze prawnej zwykłych obywateli. Drugi wątek książki to refleksja nad stanem naszej moralności publicznej. Nie ma tu jednak kaznodziejstwa – uczeni grzeszą nim raczej rzadko. Częściej już natrętnie nas moralizują politycy. Z miernym efektem: gdy oto mąż stanu z centroprawicy poucza rodaków namaszczonym, kaznodziejskim tonem, zamiast respektu i namysłu wywołuje raczej rozbawienie. Moralizatorstwo stanowi też ulubioną rozrywkę dziennikarzy, przy czym niekiedy mamy do czynienia z jawną uzurpacją. Oto publicysta dużego dziennika przyłapany zostaje na plagiacie i oburzona redakcja ogłasza, że zrywa współpracę z winowajcą. Tej cnotliwej determinacji starczyło ledwie na parę miesięcy; ów plagiator znowu na tych samych łamach moralizuje wszystkich naokoło. Tadeusz Zieliński pisze o naszej moralności publicznej, lecz nie moralizuje. Wie, że same akty strzeliste na cześć Wielkich Wartości mają nie większą moc wpływania na rzeczywistość niż obracanie tybetańskiego młynka modlitewnego. Stara się natomiast uczyć czytelników myślenia dylematycznego, ukazywać im trudne do rozwikłania konflikty wartości, stanowiące nieunikniony składnik ludzkiej kondycji. Czytelnik może niekiedy odnieść wrażenie, że refleksja Zielińskiego w tej materii jest nie dość konkluzywna. Dotyczy to np. rozważań nad dylematami tolerancji czy też oceny NATO-wskiej interwencji zbrojnej w Jugosławii (autor gromi zarówno bezkrytycznych entuzjastów tej militarnej awantury, jak i nieprzejednanych jej wrogów). Ale w ten właśnie sposób ujawnia się cała zawiłość konfliktów wartości, które dalibóg nie zawsze da się rozstrzygnąć metodą rozcinania węzłów gordyjskich. Warto przeczytać trzeźwe, analityczne rozważania autora nad konfliktami aksjologicznymi, które ujawniły głośne wydarzenia ostatnich lat: sprawa krzyży na oświęcimskim Żwirowisku, problem represjonowania pornografii, chłopskie blokady dróg, strajki w służbie zdrowia, odstępstwa od zasady, iż prawo nie działa wstecz, sens tzw. prawa do prywatności i jego granice, wybryki „czwartej władzy”, mediów, których swoboda jest jednak w demokracji potrzebna jak powietrze… W tych wszystkich (i wielu innych) kwestiach Zieliński prezentuje stanowisko niebanalne, niekiedy zaskakujące, zawsze dalekie od stereotypów i fałszywych dogmatów. Jest trzeźwym realistą i sceptykiem – przypomnijmy, że sceptyk wcale nie kwestionuje istnienia prawdy, wyszydza natomiast i zwalcza aroganckie wyobrażenia, iż można mieć monopol na posiadanie „całej prawdy i tylko prawdy”. Ten dawny opozycjonista nie żywi bynajmniej pobłażania dla moralnych, prawnych i politycznych grzechów PRL-u – piętnuje je w książce bez pardonu. Ale, po pierwsze, urządza sobie ucztę szyderców z tych polityków, publicystów i ludzi Kościoła, którzy na temat tych czasów wygłaszają i wypisują żałosne brednie (por. np. s. 248, 251). Po wtóre zaś, pokazuje precyzyjnie zjawiska recydywy tamtych peerelowskich grzechów w postawach, poglądach i działaniach prawicowych polityków RP. Kiedy Aleksander Małachowski

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 37/2001

Kategorie: Opinie