Kwarantanna po francusku

Kwarantanna po francusku

Archiwum prywatne

Już kilka dni po przyjeździe – tak jak 3 mld ludzi – zmienialiśmy plany. 17 marca we Francji wprowadzono kwarantannę Korespondencja z Francji Jak mawiał Stefan Kisielewski, „zaczęliśmy się urządzać”. Byłoby głęboką niewdzięcznością narzekanie na los i niedocenianie komfortowych warunków, w jakich przyszło nam spędzać przymusową izolację. Mamy przestrzeń, której brakuje milionom ludzi zamkniętych w czterech ścianach mieszkań, a te z pewnością wraz z upływem czasu wydają się im coraz ciaśniejsze. Przeprowadzony w BFM TV wywiad z mężczyzną uwięzionym na całe życie w inwalidzkim wózku musi uczyć pokory. W przeciwieństwie do niego większość z nas może liczyć na ułaskawienie i odzyskanie wolności. Co dzień na wieczornej konferencji prasowej minister zdrowia zdaje drobiazgowe sprawozdanie z rozprzestrzeniania się epidemii i podaje szczegółową statystykę: ile przeprowadzono testów, ile odnotowano zachorowań i zgonów, jakie departamenty koronawirus szczególnie sobie upodobał. Paryż i jego najbiedniejsze dzielnice, takie jak St. Denis, zajmują mało zaszczytne pierwsze miejsce. Nie dziwi więc, że na nasz samochód z paryską rejestracją tu, na wsi, ludzie patrzą z niechęcią, jakbyśmy nim rozwozili koronawirusa. • Ćwiczymy udoskonalanie sposobów niegrania sobie na nerwach. Unikanie siebie i konfliktów ułatwia fakt, że nie jesteśmy skazani na mieszkanie pod jednym dachem. K. – jak zwykle – mieszka w głównym domu. Zanim ta wiejska posiadłość, odległa o 100 km od Paryża, stała się maison secondaire, weekendowym domem, mieszkała tam z dziećmi i wtedy jej, a teraz moim, mężem. Taki układ wielu może się wydać szczególnie konfliktogenny, ale właściwie nigdy nie dochodziło na tym tle do zatargów. Wręcz przeciwnie, nasi patchworkowi synowie żartują, że M. ryzykuje życie i ponosi karę, mieszkając z dwiema żonami, byłą i obecną. My zajmujemy domek mniejszy, co nie znaczy mały, a ogromny, otoczony murem ogród chroni nas przed atakami koronawirusa. Spacer do końca ogrodu to 500 kroków w jedną stronę, 30 kroków – do K. Gdyby ten dystans przemnożyć przez odrobinę dyscypliny, okazałoby się, że spacerujemy tu więcej niż w Warszawie. Odpuszczamy przesadne utrzymywanie porządku. Zwykle od lat pomagała nam zaprzyjaźniona femme de ménage, ale oczywiście nie ma mowy o wychodzeniu z domu. Dostajemy od niej numer koleżanki, odważniejszej, ale nie na tyle odważnej, żeby ryzykować dla dodatkowego zarobku. • W pierwszych dniach po wygłoszonym przez prezydenta Macrona orędziu Francuzi ulegli panice. Ze sklepów natychmiast zniknęły papier toaletowy i niektóre gatunki kawy, alkohol był wywożony wózkami, wyładowanymi butelkami wina, whisky i pastisu. W jednym z departamentów szybko wprowadzono zakaz sprzedaży alkoholu, argumentując go rosnącą przemocą domową. Po trzech tygodniach wiadomo, że sześć na dziesięć interwencji policji dotyczy domowych konfliktów nieograniczających się do ostrej wymiany poglądów. Więcej zrozumienia dla ludzkich słabości miał rząd Kanady, gdzie alkohol uznano za produkt pierwszej potrzeby. W trosce o nasze dobre samopoczucie sąsiad – od lat bliski przyjaciel – zaproponował bezdotykową wymianę barterową. On nam przed bramą swojego domu postawi butelkę samogonu, my jemu polską żubrówkę. Nawiasem mówiąc, prawo pędzenia bimbru kiedyś przysługiwało weteranom wojny algierskiej. Jak może z niego korzystać S., za młody na uczestnika wojny algierskiej i z dziada pradziada przywiązany do rodzinnej wioski? Nigdy nie dociekaliśmy prawdy, szczególnie że jego calvados pędzony z własnych jabłek należy do najlepszych w okolicy. • Francuzi masowo uczą się piec chleb, więc już w pierwszych dniach wprowadzenia kwarantanny zniknęły mąka i drożdże. Francuzi uczą się robić konserwy, więc już w pierwszych dniach zniknęły weki. Po tygodniu wszystko wraca do normy, a po dwóch zaczyna się organizować obwoźny handel. W naszym miasteczku codziennie oprócz wtorków o godz. 13.30 pojawia się ciężarówka, której właściciel sprzedaje artykuły spożywcze pierwszej potrzeby: chleb, owoce i jarzyny z własnych upraw. Od razu wyrasta konkurencja – piekarz przywozi bagietki, croissanty i viennoiseries, czyli słodkie tarty, ciasta i ciasteczka. W sąsiednim miasteczku ryby są dowożone na zamówienie i zostawiane na schodach domu z dołączonym do paczki rachunkiem. Jak wiadomo, Francuzi już przy śniadaniu omawiają menu na kolację… następnego dnia. W radiu France Inter, którego słuchamy często, rezygnując z pogłębiającej koronawirusowy stres

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2020, 2020

Kategorie: Obserwacje