Na łasce dzikiej dżungli

Na łasce dzikiej dżungli

Nawet martwa ryba może być groźna Korespondencja z Amazonii Mój umysł trzeźwieje na krótką chwilę, kiedy przez okno rozlatującego się autobusu dostrzegam nazwę hostelu – Kadafi. Błyskawicznie zapisuję ją w notesie, bo wiem, że przy takim zmęczeniu organizmu za moment o tym zapomnę. Jadę już drugi dzień w stronę jednego z ostatnich miejsc w dżungli na granicy Ekwadoru z Peru, do którego można się dostać tym środkiem transportu. Wyruszyłem ze spalonego słońcem rolniczego wybrzeża Ekwadoru, od spontanicznych i nieprzewidywalnych Latynosów. Serpentynami stromych dróg trafiłem do lodowatego wulkanicznego terytorium Indian. Milczących, zdystansowanych, nieufnych. Ich trudną przyjaźń będę zdobywał za kilka miesięcy, podczas innej wyprawy. Teraz zaatakowany wysokością Andów ssałem gorzkie liście koki, które miały dać ukojenie moim uszom i głowie. Niebezpieczną trasą, która pochłonęła już wiele istnień, wspinałem się i opadałem długimi godzinami. W końcu zasnąłem. Obudziłem się, kiedy gałęzie drzew wściekle uderzały w dach i okna autobusu. Dotarłem do Puszczy Amazońskiej. Powietrze jest gęste, koszulka klei się do ciała. Miejscowi spoglądają z wrogością, dopóki nie zacznę zwracać się do nich płynnym hiszpańskim. Moja podróż dopiero się zaczyna. Jestem u wrót rzeki Napo, która jest dopływem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2017, 32/2017

Kategorie: Obserwacje