Polska wraca do Ameryki Południowej Korespondencja z Brazylii, Chile, Kolumbii i Peru Co wiedzą przeciętni mieszkańcy Ameryki Południowej o Polsce? Dziennikarski sondaż uliczny bez wątpienia uczy pokory. W Calamie, chilijskim zagłębiu miedziowym, o tym, że „Varsovia” jest polską stolicą, nie słyszał nikt poza dyrektorami kopalni w pobliskiej Chiquicamata. W Santiago de Chile nie było lepiej. W sklepie niedaleko historycznego Plaza de Armas sprzedawczyni zastanawiała się, gdzie w ogóle taki kraj może leżeć. W Limie na bulwarze Larcomar grupa młodych ludzi także nie miała świadomości, że „Polonia” leży na kontynencie europejskim. A kiedy padło wyjaśnienie, że to kraj pomiędzy Niemcami a Rosją, jeden z nich zapytał: „To jest jakieś państwo pomiędzy Niemcami a Rosją?” Nawet przedstawiciele elit nie zawsze znali dokładnie nazwisko polskiego prezydenta, który odwiedzał ich kraje. W lokalnej gazecie w Rio de Janeiro pojawiło się nazwisko „Wasniewski”. Podczas powitania w Chile na forum biznesu w winnicy Santa Rita gospodarz spotkania powiedział początkowo „Kwasniewicz”, po czym okropnie się sumitował. Bywały jednak i momenty poprawiania (polskiego) samopoczucia. W Rio, tuż obok Avenida Atlantica ciągnącej się wzdłuż plaży Copacabana, znajduje się – reklamowana także w przewodnikach turystycznych – restauracja „Polonesa”, oferująca potrawy przygotowywane według przepisów naszej rodzimej kuchni z końca XIX w. Brazylijscy przechodnie znają i restaurację, i Polskę. Mówią o polskim papieżu, o Lechu Wałęsie i oczywiście o polskiej piłce nożnej. Ciekawe natomiast, dlaczego pamiętają nazwisko tylko jednego naszego piłkarza – Grzegorza Laty? Czy tylko dlatego, że strzelił im gola w meczu o III miejsce na mistrzostwach świata w 1974 r? Najmilsze niespodzianki czekały jednak na Polaków w Kolumbii. Obok Grzegorza Laty kilka osób w Cartagenie potrafiło wymienić jeszcze innego polskiego piłkarza – Olisadebe (!), a przedstawiciele kolumbijskich elit mogli długo opowiadać o licznych, okazuje się, polskich emigrantach, którzy weszli na stałe do podręcznika historii tego południowoamerykańskiego kraju. Byli i tacy, którzy – zanim jeszcze Aleksander Kwaśniewski przypomniał o tym w swoim przemówieniu na forum polsko-kolumbijskiego biznesu – już wcześniej opowiadali o Leonie Knorplu, który jeszcze w latach 60. sprowadził do Bogoty kilkadziesiąt samochodów marki Warszawa, a potem pomagał w zakładaniu montowni polskich fiatów 125p. W Peru miejscowi politycy żartowali, że ich rodacy mogą nie wiedzieć, gdzie leży Polska (a swoją drogą, czy przeciętny Polak wie, gdzie leży Paragwaj?), ale na pewno znają słowo „polaco”, bo w peruwiańskiej historii pełno jest nazwisk polskich naukowców i inżynierów, poczynając od inżyniera Habicha. Na przyjęcie w naszej ambasadzie w Limie stawiła się zaś cała miejscowa śmietanka towarzyska, wśród której nie zabrakło i hrabiny Potockiej, i Rostworowskiej. Przy okazji można się było dowiedzieć, że słowo „polaco” zarezerwowane jest w Ameryce Południowej także dla Brazylijczyków, Peruwiańczyków czy Kolumbijczyków narodowości żydowskiej, notabene stanowiących tam główną część finansowych elit. Dlaczego „polaco”? Bo większość południowoamerykańskich Żydów ma polskie korzenie, jak np. gubernator brazylijskiego stanu Parana Jose (Józef ?) Lerner. Przy takim poziomie wiedzy o naszym kraju ważne jest – podkreślali to zwłaszcza przedstawiciele miejscowej Polonii – by wykorzystywać każdą okazję do reklamowania kraju czy chociażby oswajania Latynosów z informacjami o Polsce. Miło było patrzeć na radość prezesa polonijnego Klubu 44 w Sao Paulo, pokazującego Aleksandrowi Kwaśniewskiemu i członkom polskiej delegacji jedną z dwóch najważniejszych brazylijskich gazet – „Folha de Sao Paulo” – z tekstem o wizycie prezydenta Polaka i Dniach Kultury Polskiej, które akurat się tam odbywały. „Od lat nie było w tutejszej prasie większych artykułów o Polsce. Dzięki panu zaistnieliśmy”, padły słowa podziękowania. Potem okazało się, że informację na temat polskiej wizyty w Brazylii zamieścił także drugi brazylijski gigant prasowy – „Estado de Sao Paulo”. W chilijskim „El Mercurio” całą stronę zajął fotoreportaż z obecności Jolanty Kwaśniewskiej i żony prezydenta Chile w domu Ignacego Domeyki. W lokalnej gazecie w Calamie duży materiał podawał podstawowe informacje o Polsce, łącznie z wielkością kraju i liczbą ludności. Kto dziwił się, że można drukować takie banały, słyszał od miejscowych dziennikarzy: „Na razie prawie niczego o was nie wiemy.
Tagi:
Mirosław Głogowski









