Lektury to tylko tło

Lektury to tylko tło

W ogniu dyskusji uczennica nie wytrzymała i obrażona wyszła z klasy, tak trzaskając drzwiami, że urwała klamkę


Aneta Korycińska – polonistka, nauczycielka i założycielka strony Baba od polskiego, która od siedmiu lat przyciąga uwagę ponad miliona użytkowników. Pokazuje, że współczesna szkoła nie musi być nudna. Punktuje też absurdy systemu edukacji.


Co robiłaś, zanim zaczęłaś uczyć?
– Żartuję sobie, że jestem kobieta pracująca i żadnej pracy się nie boję. Skończyłam nawet psychologię zwierząt. Całkiem fajnie się zarabiało na sprzątaniu kuwet. Spokojna praca, klienci się do ciebie przytulają, wyprowadzasz ich na spacer.

A potem włożyłaś głowę w paszczę lwa i poszłaś pracować w szkole.
– Ja to nawet robiłam równocześnie. Taki sposób na odprężenie i dorobienie do nauczycielskiej pensji. Sprzątałam też w barze, ale dawało mi to satysfakcję – wielki, pusty lokal nad ranem, światło, muzyka i leciałam z domestosem. A potem szłam prowadzić lekcje.

Miałem pod opieką dziecko, co niedawno zaczęło studia. Mądra dziewczyna, ale ma wstręt do książek. Mówi, że to przez lektury.
– Monika Adamska, nauczycielka emisji głosu, opowiadała mi o swoim odkryciu. Okazuje się, że jest pewien procent osób, które mają afantazję, czyli nie mają wyobraźni obrazowej, i lektury są dla nich koszmarem, bo nie projektują w głowie filmu, kiedy czytają. Trafia do nich ogólny przekaz książki, ale nie widzą akcji i nie potrafią o tym opowiedzieć.

A co z resztą uczniów i ich relacją z lekturami?
– Obiecałam swoim pracownicom i uczniom, że opracuję „Potop” w taki sposób, aby był on jakimś cudem bardziej zrozumiały dla licealistów.

I jak idzie?
– Opornie. Sama cierpię. Dla mnie jest to historia o facecie, który, co się wkurzył, to sobie pogwałcił albo spalił wioskę, a jego dziewczyna Oleńka mówi: „Póki się nie zmienisz, to nie będę twoją żoną”. W tej książce co chwilę gdzieś jadą i wracają. Potem Kmicic zmienia imię i Oleńka mówi, że już może być jego żoną. Zastanawiam się, co to w ogóle za historia i dlaczego uczy się jej w szkole.

To jak prowadzisz zajęcia z takich lektur jak „Potop”?
– Mamy mnóstwo błędów w polskiej edukacji. Pierwszym jest to, że nauczyciele się nie edukują. Robią to samo co prof. Bladaczka i inni nauczyciele z „Ferdydurke”. Jak dostają listę lektur, to przeżywają, że jest ich albo dużo, albo mało, ale odtwarzają ją tak samo, jak odtwarzali im ją ich nauczyciele. Lekcje polskiego są oderwane od rzeczywistości, zamknięte w klasie z nauczycielem, który często odpytuje lub, co gorsza, każe przepisywać.

To może trzeba wyrzucić ten „Potop” i kilka innych staroci, zamiast szukać sposobów na ich omówienie?
– Nie. To ważne, żeby uczniowie wiedzieli, że jest coś takiego jak „Potop”, bo młodzi ludzie mają dziś zerową wiedzę ogólną o świecie. Widać konsekwencje tego stanu rzeczy, bo nastolatkowie nie rozumieją np., co się dzieje w życiu politycznym; żeby zrozumieć bieżący świat, trzeba wiedzieć, co było wcześniej i co z czego wynikało. Te puzzle ze wszystkich przedmiotów nie sklejają się jeszcze w całość na etapie liceum, a nawet studiów. Dlatego omawianie kontekstu danych czasów jest potrzebne. Jednak pytanie o rozmiar rękawiczek Izabeli Łęckiej jest żartem, bo w literaturze chodzi nie o to, ale o pytanie samych siebie, co byśmy zrobili na miejscu bohaterów. Ten polski jest właśnie po to – aby uczyć się siebie.

To jak pogodzić współczesność z tymi lekturami?
– Weźmy „Pieśń o Rolandzie”. Wystarczy wybrać najważniejszy fragment, dzięki któremu uczniowie zrozumieją, czym była ars moriendi, a potem czytamy na lekcji „Wiedźmina”, bo to tam uczniowie znajdą więcej przydatnych dla nich kontekstów. Paradoksalnie nowa matura daje możliwość zmiany myślenia o lekturach. Wiele zależy jednak od nauczycieli. Owszem, są 54 lektury i dotyczące ich pytania, ale nikt nie wymaga znajomości imienia matki Seweryna Baryki, trzeba natomiast rozumieć konteksty. Drugi tekst może być spoza listy lektur. Nawet „Potop” można przełożyć na życie.

Jak?
– Popatrzmy na rozterki Kmicica, który widzi zdradę Radziwiłła, ale przyrzekł mu wierność. Możesz to na lekcji przyrównać do dylematu influencerki, która sprzeciwia się wojnie, ale ma kontrakt z marką, która nie wycofała się z Rosji. Tym dzisiaj żyją uczniowie i zrozumieją analogię.

Czyli na przestrzeni wieków widać, że ludzie się nie zmieniają?
– Niewiele. I to jest ogólny wniosek, który podsuwam uczniom już na pierwszej lekcji.

To co robisz przez resztę roku szkolnego, skoro zdradzasz im clou problemu już na starcie?
– Podaję im to na tacy, bo i tak tego nie zapamiętują. Potem, w trzeciej klasie, mówię im, że jeśli sami nie czytali lektur, to zmarnowali trzy lata życia, bo słuchali moich interpretacji, a mieli czytać książki przez pryzmat siebie. Ale najważniejsza jest dyskusja, dlatego prowokuję uczniów.

I często się z tobą kłócą?
– Tak! „Lalka” jest książką wywołującą największe emocje. Zawsze pytam, czy Wokulski jest tym poszkodowanym, czy może stalkerem i przemocowcem, a może, jak to ujmują moi uczniowie, frajerem. Kiedyś w ogniu dyskusji uczennica nie wytrzymała i obrażona wyszła z klasy, tak trzaskając drzwiami, że urwała klamkę. Zajęcia z omawiania lektury nie muszą oznaczać sprawdzianu. Lekcje są m.in. po to, aby uczniowie zapragnęli przeczytać książkę do końca.

To czym mają być lekcje polskiego?
– Mają być miejscem do dyskusji. Rozmowa o świecie jest podstawą tych zajęć. Tematem mogą być bieżące wydarzenia polityczne, które będą pretekstem do rozmowy o sile mediów i propagandy. Wystarczy pokazać uczniom, jak przedstawiana jest wojna przez stronę rosyjską i ukraińską. Ten temat chwyci, bo to są rzeczy, które dotyczą uczniów tu i teraz. A przy okazji wrzucam kilka cytatów z „1984” Orwella, który jest lekturą.

To, co uprawiasz, nazwałbym hakowaniem oświaty.
– Ja sama po prostu się nudzę! Wyobraź sobie, że ktoś ci opowiada dokładnie to, co przeczytałeś.

Nuda.
– Właśnie! Dlatego jako nauczycielka muszę wychodzić poza. Rozmiar rękawiczek Łęckiej nie ma znaczenia. Daję uczniom fragmenty „Lalki”, w których Wokulski mówi o Łęckiej per głupia krowa. Oglądamy też internetowe memy dotyczące „Lalki”. Jest taki jeden okrutny, na którym dwa koty podpisane Łęcka i Starski uprawiają seks, a trzeci jest podpisany „Wokulski się patrzy”. I takiej sytuacji w książce nie ma. Jest jedynie rozmowa po angielsku i odbicie w szybie. Jednak to świetna okazja do tego, żeby podkreślić, że zazdrosny Wokulski, jeżdżąc do Paryża, korzystał z domów publicznych – mem sugeruje zatem, że twórca nie znał powieści. Na dodatek staje się punktem wyjścia do dyskusji na temat postrzegania seksualności i moralności z uwzględnieniem płci.

Sami przemocowcy i gwałciciele w tych książkach. Czarnek z Roszkowskim nas straszą Metallicą, a tutaj takie rzeczy w kanonie lektur.
– Prowadziłam rozmowę w Feminotece o przemocy w lekturach szkolnych. Nigdy wcześniej nie myślałam, żeby to zebrać według takiego klucza, ale okazało się, że gadałam dwie godziny i nie udało mi się skończyć. W „Cudzoziemce” mąż gwałci żonę, która potem wyżywa się na córce. Wszyscy się śmieją z pani Dulskiej, a nikt nie zwraca uwagi, że rodzice płacą ciężarnej pokojówce za milczenie. Przykładów jest tyle, że zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem nic z tego nie pamiętamy po wyjściu ze szkoły. Od lat wałkujemy te same lektury, ale ich nie znamy.

To może zmieńmy tę listę lektur?
– Uważam, że żadna lista lektur nie jest nam potrzebna. Wystarczy, że uczymy kontekstowo albo chronologicznie. Fajniejsza jest ta pierwsza opcja, ale to wymaga od uczniów pewnej dojrzałości i umiejętności łączenia puzzli. Młodzi ludzie często jeszcze tego nie mają. To nie jest tak, że z nimi jest jakiś problem. Tak po prostu jest. Chociaż są czasem kłopotliwe sytuacje, np. po pytaniu, czy w Ameryce była literatura średniowiecza, w klasie zapada cisza. Widać, że wszyscy to mielą, aż ktoś w końcu wypala: „Yyy… no tak!”.

No tak, przecież średniowiecze było wszędzie!
– Szkoła wtłacza uczniom, że muszą znać odpowiedź, a nie łączyć kropki. Zauważ, że na historii nikt nie mówi o Mickiewiczu, a na polskim o powstaniach. Co z tego, że patrzysz na jakieś daty. Potrzebne jest jeszcze krytyczne myślenie. Potem wszyscy są w szoku, gdy 12-latek wie, że Wałęsa był laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, i że nie dowiedział się tego z memów.

Można się śmiać, ale to zbija z pantałyku.
– Ja nie mówię, że my byliśmy lepsi. Pewnie mieliśmy równie zerową wiedzę w ich wieku. Pytanie, jak zadbać o tę wiedzę ogólną, kiedy wszystko widzimy oddzielnie.

Widzisz jakieś plusy współczesnej szkoły?
– Łatwo sprawić, aby szkoła była fajnym miejscem. Wystarczy, że nauczyciele wyjmą kijek z tyłka i przestaną myśleć, że idą co roku odtwarzać to samo, a nastawią się, że mają sami dobrze się bawić. Choćby o „Moralności pani Dulskiej” można rozmawiać przez pryzmat Hiacynty Bukiet z „Co ludzie powiedzą?”. Lektura jest jedynie pewnym tłem.

No to nauczyciele mają zabawę, a uczniowie?
– Psycholog biznesu Andrzej Tucholski wskazuje sporo plusów edukacji publicznej. Mówi, że szkoła nauczyła go życia. Szkołę trzeba przetrwać, bo w ten sposób uczymy się relacji społecznych. Trzeba wybierać metody radzenia sobie w grupie. Przecież w życiu dorosłym nikt cię nie pyta, czy chce ci się, czy nie. Jak czegoś nie zrobisz, to jesteś słabym pracownikiem. A szkoła uczy cię od najmłodszych lat, że cokolwiek by się działo, musisz na tę ósmą wstać.

To jedna z najgorszych rzeczy.
– I widzisz, szkoła pokazała ci, że tego nie lubisz. Niestety, w szkole za mało uwagi poświęcamy na to, aby zobaczyć siebie – co jest dla mnie dobre. Weźmy skok przez kozła na WF. Nie powinno się oceniać samego skoku. Najważniejszy jest fakt, że to zrobiłeś i wiesz, czy to lubisz, czy nie.

Opowiedz o pracy w zawodzie. Byłaś w szkole publicznej, byłaś w społecznej, teraz masz własną markę Baby od polskiego.
– Pracowałam też w dużym zespole szkół ponadgimnazjalnych, gdzie była zawodówka. W każdej z tych placówek mierzyłam się z innymi problemami, ale od razu powiem jedno – uczniowie się nie różnią. Mają inną opiekę, inny start, ale jeśli chodzi o głód wiedzy, nie ma różnicy, czy to jest szkoła zawodowa, czy inna. Na każdego trzeba po prostu znaleźć sposób, zainteresować go.

Bywa trudno?
– Trafiłam do klasy w szkole zawodowej, gdzie w tygodniu była jedna godzina polskiego i dwie religii. Pierwszą rzeczą w podręczniku był wiersz „Do Matki Polki” Mickiewicza. W trzeciej zwrotce jest „klęknij i na miecz patrzaj”. W klasie sami chłopcy wchodzący w wiek reprodukcyjny. Z takim materiałem masz po lekcji. Zrozumiałam, że nie przerobię z nimi tak poezji, więc zaczęliśmy wałkować teksty hiphopowe.

I jak odebrali taką zmianę?
– Pisali nawet własne teksty. Zawsze jest sposób, aby zainteresować uczniów. W gruncie rzeczy to wspaniała praca, chociaż nigdy nie sądziłam, że zostanę nauczycielką. To genialne, co uczniowie potrafią wykombinować, o co pytają. Jedyne, co nie jest w szkole fajne, to rady pedagogiczne i specyficzne relacje między nauczycielami. W pokoju nauczycielskim zawsze czuć pewne napięcie i nie za bardzo wiadomo, o co chodzi. Raczej nie o pensje, bo wszyscy zarabiają psie pieniądze.

Powietrze można nożem kroić?
– Czasem, gdy przychodzisz do nowego miejsca, nie rozumiesz, czemu niektórzy ze sobą nie rozmawiają. W jednej szkole kilka starszych pań nie odpowiadało mi na „dzień dobry”. Nie wiedziałam dlaczego. Po pół roku dowiedziałam się, że usiadłam na „ich krześle” w pokoju nauczycielskim. Taki poziom absurdu wśród dorosłych ludzi. Nauczyciele nie mają luzu. A dyrekcja z byle powodu woła na dywanik.

Mam rozumieć, że w szkole pracują jedynie entuzjaści? Kasa kiepska, współpracownicy toksyczni, dyrekcja z permanentnymi pretensjami…
– Część osób, jak ja, rzeczywiście uwielbia to robić. Są też tacy, którzy nie mają wyjścia: kilka lat do emerytury albo kredyty. W fatalnej sytuacji są kobiety po czterdziestce, które mają problem ze znalezieniem zatrudnienia. Po pracy w szkole trzeba wejść na rynek od zera, więc znajome zło wydaje się lepsze.

Czyli nauczyciele są zakładnikami sytuacji.
– Tak. Gdyby mogli pracować również w innych miejscach albo po prostu zarabiać więcej – perspektywy byłyby lepsze. W zupełnie innej sytuacji są nauczyciele zawodów. To najczęściej przedsiębiorcy, którzy ot tak wpadają pouczyć. A to ma jeszcze inny efekt – dziś lekcje w technikum potrafią się kończyć o ósmej wieczorem, bo biznesmeni nie mają czasu siedzieć w szkole za półdarmo.

Coś tutaj jest źle pomyślane.
– W polskiej szkole nie mówi się, że edukacja to wartość. Tutaj każe się chodzić na lekcje i dostawać dobre oceny. Uczniom mówi się, że to się przyda. Niestety, różnie to później wychodzi. I nie ma takiego nastawienia, że nauczanie jest prestiżem, a nawet obowiązkiem.

Trudno mi powiązać sformułowanie „fajnie jest wiedzieć” z pensją 2 tys. zł. Jesteśmy po trzydziestce. Nie czujesz się oszukana tym, że na każdym kroku powtarzano nam „ucz się, ucz”?
– Nie, bo ja lubię się uczyć. Oczywiście na studiach i tuż po było trudno. Pamiętam, jak na pierwszym roku doktoratu zemdlałam z głodu i nieraz musiałam przetrwać takie fale biedy, ale dziś widzę, że mi się to przydało. Stałam się osobą zaradną i żyję, jak chcę. Pewnie, był moment, że czułam się frajerką, gdy znajomi bez matury zarabiali więcej. Jednak teraz oni nie mają tej wolności, którą mam ja, chociażby w wybieraniu pracy. Mogę uczyć w Polsce, mogę uczyć za granicą, mogę sprzątać, opiekować się psami, robić garnki z gliny. Dziś mogę wykorzystywać tę wiedzę, którą zdobywałam latami.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2022, 44/2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy