Los trenera

Los trenera

Szybkie rozstanie z trenerem Engelem pokazuje, jak bardzo zmieniły się obyczaje i reguły rządzące światem sportu zawodowego. PZPN podziękował trenerowi za awans do finałów mistrzostw świata i rozwiązał z nim umowę o pracę. Dlaczego? Głównym i na dobrą sprawę jedynym powodem jest niezrealizowanie zadania, jakim było wyjście z grupy eliminacyjnej. Dla przeciętnego człowieka sport to po trosze rozrywka i zabawa. Ot, parunastu mężczyzn biegających za piłką. Ale tam, gdzie zaangażowane są miliony dolarów, zabawa się kończy. Wszystko staje się tak bardzo serio, że poziom adrenaliny sięga zawału serca. Gra się o wszystko. O sławę i honor, ale też, albo przede wszystkim, o ogromne pieniądze, które czekają na zwycięzców. I tylko wtedy, gdy są dobre wyniki, można sprostać rozlicznym oczekiwaniom. Od kibiców zaczynając – bo jest ich najwięcej – na sponsorach (których jest niewielu, ale za to jakże ważnych) kończąc. A są jeszcze media. Bez nich cała ta piłkarska machina nic by nie zdziałała. To przecież media nakręcają zainteresowanie meczami do poziomu ocierającego się o narodową histerię. Obserwowaliśmy to w Polsce przed wyjazdem piłkarzy do Korei. Nasze piłkarskie orły miały przed Koreą wszystko. Nigdy w historii PZPN nie przeznaczono tak wielkich środków na przygotowanie drużyny do gry. Czy może więc dziwić chęć wystawienia za to wszystko rachunku trenerowi i piłkarzom? Skoro przyjęli lukratywne warunki i korzystali z wszystkich rozbudowanych beneficjów, to w momencie, gdy nie osiągnęli zakładanego celu, muszą odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w dwóch meczach nasi grali byle jak. Część zawodników była źle przygotowana pod względem motorycznym, nie miała szybkości, a niektórzy także motywacji. Takiej na miarę finałów. Determinacja, a nawet desperacja to cechy, bez których nie ma nawet co marzyć o sukcesie. Pojechaliśmy do Korei i to był sukces Engela i piłkarzy. Tyle że w gruncie rzeczy była to tylko przepustka do gry o najwyższą stawkę. Niestety, na wejściu na piłkarskie salony skończył się występ biało-czerwonych. Nie było pomysłu, jak tam zostać na dłużej. Jerzy Engel nie osiągnął sukcesu na miarę swoich poprzedników – Górskiego i Piechniczka. Miejsce obok nich jest ciągle wolne. Engel, laureat naszej redakcyjnej „Busoli”, odszedł. Dziękując mu za wiele pięknych wzruszeń, życzymy wysokich lotów na kolejnych trenerskich ławkach. Taki jest los trenera. Gdy są sukcesy, towarzyszą mu tłumy. Ale gdy przegrywa, zostaje sam. Engelowi to nie grozi. Zapracował na sympatię i życzliwość ludzi. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 25/2002

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański