Lubię, kiedy się mnie chwali

Lubię, kiedy się mnie chwali

Aktorzy potrzebują głaskania, bo są próżni. Ja też taka jestem Rozmowa z Beatą Ścibakówną – Jan Kreczmar, legendarny rektor PWST i wychowawca wielu aktorskich pokoleń, mawiał do studentek: „Jeśli chcecie zrobić karierę, nie śpieszcie się z małżeństwem i macierzyństwem”. Czy opiekun pani roku i rektor Akademii Teatralnej, Jan Englert, powtarzał to samo? – Nie. Natomiast pamiętam, że przestrzegał blondynki przed paleniem papierosów. Mówił: „Blondynki nie powinny palić, bo się szybko starzeją”. Wzięłam to sobie do serca i rzuciłam palenie. Do dziś nie palę. – No i wygląda pani wspaniale. – To znaczy, że mój rektor miał rację. – Ilekroć się spotykamy, zawsze urzeka mnie pani pogoda ducha. Czy wyniosła ją pani z domu rodzinnego? – Tak. Miałam szczęśliwe dzieciństwo i kochających rodziców. Dużo czasu spędzałam w gronie koleżanek i kolegów, z którymi fantastycznie się rozumiałam. Zawsze miałam mnóstwo zajęć. Najpierw była akrobatyka, potem szkoła muzyczna, chór, konkursy recytatorskie i kółko teatralne. W latach szkolnych wszystko przebiegało pomyślnie. Nikt mnie nie gnębił, nikt nie dokuczał. Pewnie stąd wzięły się mój optymizm i radość życia. – Zadaje sobie pani pytanie: Kim jestem? – Owszem. Nawet dość często. Gdzie jednak jest odpowiedź? Najpierw marzyłam o szkole teatralnej, ale nie wiedziałam, jak wygląda ten zawód, bo nigdy się z nim nie zetknęłam. Dopiero po dyplomie, gdy zaczęłam pracować, przekonałam się na własnej skórze, jak to jest. Chciałam być świetną aktorką, angażowaną przez znakomitych reżyserów. Przez kilka lat dużo grałam. A potem nagle zaczął się zastój. Wtedy pojawiły się pytania: „Kim ja właściwie jestem?”, „Czy nadal jestem aktorką?”, „A może powinnam robić coś innego?”. Minął pewien czas i znowu miałam propozycje, więc pomyślałam: „Znowu jestem aktorką!”. Momenty zawieszenia w moim życiu niestety powtarzają się. I zawsze wtedy zadaję sobie pytanie o to, kim jestem. – A jednak, mówiąc górnolotnie, jest pani wyróżniona przez los: Akademia Teatralna, Teatr Powszechny i Teatr Narodowy, nietuzinkowe małżeństwo z wybitnym artystą, nobilitujące każdą kobietę, wreszcie role w serialach i teatrach TV. Nieźle, prawda? – Są osoby jeszcze bardziej wyróżnione, ale mój mąż mówi: „Nie narzekaj, bo niejedna aktorka chciałaby być na twoim miejscu”. Ja wcale nie narzekam, tylko zawsze chcę czegoś więcej. Chciałabym dużo grać, aby zdobywać doświadczenie, uczyć się zawodu, doskonalić rzemiosło. – Czy uznaje pani kompromis w pracy aktorskiej? – Niektórzy aktorzy twierdzą, że jeśli chce się w zawodzie coś osiągnąć, trzeba przeć do przodu z ogromną energią i siłą, zapominając o kompromisie. W początkach mojej pracy często wykłócałam się z reżyserami, bo byłam pewna, że ja mam rację. Teraz już wiem, że nie zawsze mam rację, i na ogół idę na kompromis. Wydaje mi się jednak, że zwłaszcza teraz, w czasach, jakie nadeszły, trzeba być bezwzględnym i bez skrupułów walczyć o siebie. Może powinnam się tego nauczyć? Niektórym aktorkom to się opłaca. – A w życiu rodzinnym? – Tutaj nie uznaję żadnej zapalczywości i wykłócania się, kto ma rację. Rozmowa, przyjmowanie uwag, wspólna analiza sytuacji… Warto godzić się na kompromis choćby dlatego, aby mieć święty spokój. – Bardzo się pani zdenerwuje, gdy spytam o związek z Janem Englertem? – To zależy od tego, jakie będą pytania. – Czy małżeństwo z wybitnym artystą w jakimś sensie przerosło pani dziewczęce marzenia? – Nie miałam żadnych marzeń dotyczących ewentualnego małżeństwa. Byłam jeszcze studentką, gdy znalazłam się w obsadzie „Pana Tadeusza”, zastępując w roli Zosi Kasię Figurę. To przedstawienie wyreżyserował Janek. Długo trwało, zanim w ogóle coś zaiskrzyło między nami. Z „Panem Tadeuszem” dużo jeździliśmy i stopniowo poznawaliśmy się bliżej. W różnych sytuacjach, typowych dla takich wyjazdów, mieliśmy okazję się poobserwować, popatrzeć na siebie… Powoli rodziło się uczucie. – Nie przerażała pani różnica wieku? Oderwanie od swoich rówieśników? – To było nieistotne. Mnie zawsze fascynowały osoby starsze, zresztą nie tylko mężczyźni. Będąc w tym związku, siłą rzeczy przebywałam wśród ludzi starszych. Ale jacy to byli ludzie! Pamiętam pewną uroczystość… Siedziałam między mistrzem Holoubkiem i mistrzem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2002, 2002

Kategorie: Kultura