Lubię mieć fajnego trupa i dobrą intrygę

Lubię mieć fajnego trupa i dobrą intrygę

Podobno ma pani problem z zapamiętywaniem twarzy.

– Mimo że jestem wzrokowcem i muszę mieć przed oczami to, o czym piszę, z twarzami mam kłopot. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale redaktor Filip Modrzejewski zwrócił mi uwagę, że w ogóle ich nie opisuję. Może dlatego, że zanim odkryłam, że chcę pisać książki, moja praca polegała na kontakcie z ludźmi. Pracowałam w hotelu i przy cateringu. Prowadziłam też sklep z gadżetami erotycznymi. Zresztą tam na zapleczu zaczęłam pisać „Polichromię”.

Dużo pani skreśla?

– Prawie w ogóle. Za to przed samym procesem zapisu długo siedzę i myślę. Oczywiście nawet mając dobry warsztat, pisarz nie jest maszyną do pisania. W zależności od okresu w życiu będzie pisał zupełnie inaczej. Będzie miał lepsze bądź gorsze oko.

Dlaczego akurat oko?

– Skończyłam historię sztuki, gdzie nauczono mnie, że za malowanie odpowiada nie ręka, ale oko. Każdy dobrze wyszkolony malarz ma tak samo sprawną rękę. O końcowym efekcie decyduje oko. W przypadku pisarzy jest podobnie. Bo pula tematów się nie zmienia. Pozostając przy kryminałach, już w Biblii opisano wszystkie zbrodnie. Matkobójstwo, kazirodztwo… Wszystko już było. Ale teraz od autora zależy, jak taką historię ujmie. Czy od początku, czy od końca. A może od dzieciństwa bohatera? I każdy zrobi to inaczej.

Znakiem rozpoznawczym pani powieści jest dopracowany język.

– Męczę się ze stylem tak długo, że redaktor, który zabiera się do mojej książki, nie za bardzo ma co ciąć. Już się przyzwyczaił, choć na początku było trudno. „Pani Joanno, w słowniku frazeologicznym nie ma takiego związku, ja tu pani przeczytam definicję”. Odpowiadam: „Panie Mirosławie, ten człowiek krzyczał i nie myślał związkiem frazeologicznym, tylko krzyczał”. Teraz mój redaktor te – jak sam je zaczął nazywać – „jodełkizmy” już mi zostawia. Bo styl to też taki rys, charakter autora. Komuś może się nie podobać to, że używam wielu powtórzeń, ale z drugiej strony słyszałam wiele razy, że mój sposób pisania jest charakterystyczny i rozpoznawalny. Czytelnik wie, czego się spodziewać.

Dlaczego, dysponując tak doskonałym warsztatem pisarskim, wybrała pani literaturę popularną?

– Według mnie, w literaturze popularnej, tak samo jak w wysokiej, można osiągać szczyty. Pytanie, czy należy je porównywać. To zupełnie inne pisarskie pola. Wybrałam kryminał, bo daje pisarzowi ramy, a ja potrzebuję wiedzieć, dokąd zmierzam. Po prostu chyba lubię mieć fajnego trupa i dobrą intrygę. Piszę bardzo mało, zaledwie dwie strony dziennie. Słowa niemal z siebie wyciskam.

Trudno stworzyć wiarygodnego bohatera?

– Powinien być tak narysowany, żeby miał jakąś skazę, wadę. Jeśli bohater jest dobrze skonstruowany, sam zaczyna mówić. A jeżeli postać jest bezpłciowa, pisanie zupełnie mi nie idzie. Bywa, że moi bohaterowie się wymykają, a ich rola w książce staje się dużo większa, niż planowałam. Generalnie piszę bardzo wolno. Żaliłam się wspomnianemu redaktorowi Filipowi Modrzejewskiemu, że zazdroszczę innym pisarzom, że tak szybko im idzie. Powiedział: „Nie martw się. Wolno się pisze, szybko się czyta”. Taka jest zasada.

Ubiegłego lata podjęła się pani pracy w winiarni. Dlaczego autorka kilku książek decyduje się stanąć za barem?

– Właśnie kończyłam „Wariatkę”, drugą część „Kryminalistki”. Rozmawiałam z kolegą ze studiów, właścicielem winiarni Czarny Kot w Poznaniu. Powiedziałam mu, że muszę wyjść do ludzi, bo za dużo siedzę w domu. Zaczęłam się obawiać, że długo nie napiszę następnej książki, bo nie słyszę języka, za bardzo się zamykam w wąskim gronie, a przez to coraz trudniej mi tworzyć nowe, wiarygodne psychologicznie postacie. Pomyślałam, że może bym popracowała za barem, jak 20 lat wcześniej. On bardzo chętnie przystał na moją propozycję, bo widział w tym rodzaj gry. Po pierwszym dniu powiedziałam, że nie wytrzymam ani chwili dłużej. Człowiek się rozleniwia, nie jest już studentem, któremu wszystko odpowiada, ale ma 42 lata i idzie za ten bar, parzy kawę i się denerwuje, że stłukł butelkę z winem. W tym wieku trudniej przekroczyć strefę własnego komfortu. Ale zastanowiłam się i wróciłam. Chodziło mi o to, żeby usłyszeć jakichś nowych ludzi. Zobaczyć, jacy są, poznać ich problemy. Posłuchać tego języka, sposobu, w jaki rozmawiają. Przepracowałam tak uczciwie całe lato.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2016, 22/2016

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy