Jestem sceptyczny co do wiary w uzdrawiającą moc liberalizmu W 1976 r. działał pan w Komitecie Obrony Robotników, potem w pierwszej „Solidarności”, po 1989 r. załatwiał pan dla Płocka Levisa, czyli tysiąc miejsc pracy. A teraz marzy się panu partia ludu. To wielka stałość uczuć… – Bo kraj zaludnia przede wszystkim lud. Warto pamiętać, kogo jest więcej, kogo mniej i dla kogo jest polityka. Kto iloma głosami dysponuje. Przy czym, paradoksalnie, jestem zwolennikiem elitaryzmu – o sposobie wykorzystania szans, umiejętności uniknięcia zagrożeń przez państwo i przez społeczeństwo, decyduje jakość elit. Jeśli elity są do niczego, krajowi nie pomoże nawet najlepsza koniunktura zewnętrzna. Polska ma ciągle dobrą koniunkturę. I…? – Nie jest tak źle z jej wykorzystaniem, choć wykorzystujemy ją poniżej- możliwości i poniżej oczekiwań. Poziom jej wykorzystania budzi zażenowanie. W konfuzję wprowadza poziom profesjonalizmu służb państwowych. Widać to na przykładzie rynku pracy. Dziś najistotniejszym rezerwuarem oferty pracy jest drobna przedsiębiorczość. Sposób, w jaki do drobnej przedsiębiorczości podchodzimy, nie tylko w obszarze makroekonomii, ale i w administracji, negliżuje ten fakt. Omijamy wielką światową wiedzę na ten temat. Nasza administracja działa tak, jakby nikt przed nami i nikt obok nas nie borykał się z problemem bezrobocia. Na tym przykładzie widać, jak bardzo ludowi potrzebne są dobre elity… Bo lud nie jest na tyle mądry, żeby rządzić samemu, ale wystarczająco mądry, żeby ocenić, kto rządzi dobrze, a kto źle? – Mniej więcej. Nie wszyscy chcą i nie wszyscy mogą profesjonalnie politykować. Wielkie zmiany w polskiej polityce oraz w przestrzeni idei i realnych ludzkich zachowań, zainicjowane w 1980 r. przez “Solidarność”, poprzedzone pracą formacyjną opozycji demokratycznej – otworzyły nową szansę przed Polską. “Solidarność”, a przedtem KOR, wytyczając drogę ku wolności, nadały znaczenie – w praktyce – pojęciu kompromisu. W polskiej kulturze było to coś nowego i niezmiernie, ważnego. Oto zamykał się tragiczny paradygmat polskich dążeń do wolności. Paradygmat nieliczenia się z realiami, filozofii “wszystko albo nic”, myślenia “jakoś tam będzie”, maszerowania z motykami na czołgi. Kiedy to walcząc o swoje prawa, traciliśmy mnóstwo ludzi, pogarszając de facto sytuację kraju. Bo każda nieudana rewolucja i nieudana wojna wyzwoleńcza przynosi jeszcze mniej wolności. To jest też mój stosunek do historii… Tu przywołać należy Jacka Kuronia – to on rzucił hasło: nie palcie komitetów, ale budujcie nowe, swoje. A Jan Józef Lipski, który 13 grudnia 1981 r. pojechał do Ursusa, do robotników, żeby z nimi być? Tam chłodził rozgrzane głowy tych, którzy mutrami chcieli atakować ZOMO, „Kolejnych mogił nam nie trzeba”, mówił. A potem dał się aresztować i poszedł do więzienia. – Trzeba być po właściwej stronie. Także po to, żeby chronić ludzi przed zachowaniami emocjonalnie uzasadnionymi, ale niesłusznymi, przeciw-skutecznymi, niedobrymi. Po to są właśnie elity, żeby myśleć, a nie poddawać się emocjom. Ale jeżeli chcą zostać wysłuchane, muszą być po właściwej stronie. Muszą służyć dobrym wartościom. Poddając się masom, temu, co najgłupiej w świecie nazywa się “mądrością zbiorową” – przestają być elitami. Ale jeśli nie czują wartości ożywiających masy – ich praca, na nic się zdaje. Patrząc na ostatnie dziesięć lat, nie sposób zaprzeczyć, że dobrze wykorzystaliśmy, koniunkturę. Przeszliśmy do III RP gładko, raczej łącząc się mimo wielkich różnic, niż dzieląc. Ale rachunek za tę zmianę zapłaciła wielkoprzemysłowa klasa robotnicza. A ona była siłą “Solidarności”. I najbardziej tych zmian chciała. – Bez niej by ich nie było. Ro robotnicy najwięcej ryzykowali, od nich najwięcej zależało. Mówiąc to, wcale nie zamierzam dowartościowywać dzisiejszej „Solidarności”. Ona z tamtą, poza nazwą, nie ma wiele wspólnego. Dzisiejsza “Solidarność”, tak naprawdę, to solidarność aparatu, związkowego aktywu. To, co w niej jest jeszcze dobre, czego zresztą nie potrafię akceptować – to pozycja misjonarstwa wobec innych, w jej mniemaniu gorszych. Dzisiejsza “Solidarność” zajmuje się najpierw budowaniem indywidualnych pozycji swoich liderów, dopiero potem losem ludzi pracy. Są tam liderzy czwartego, piątego rzutu. To najgorsze, co mogło nas spotkać. Taka kompromitacja. Przestrzegał przed tym Lech Wałęsa, wołając: Schowajmy te sztandary! – Wałęsa ma stałą i mocną kartę w polskiej historii. Nikt, nawet on sam, tej karty mu nie odbierze.
Tagi:
Robert Walenciak