Goniąc kormorany i bobry

Goniąc kormorany i bobry

W „Przeglądzie” (27.05-2.06.2013) pytanie tygodnia: „Czy bobry i kormorany muszą być jeszcze w Polsce pod ochroną?”. Odpowiada m.in. Ludwik Tomiałojć. Dla takiego jak ja ornitologa i ekologisty amatora jest on bez mała papieżem, które to porównanie tym bardziej jest na miejscu, iż niebieskimi zajmuje się sprawami („Spójrzcie na ptaki niebieskie (…). Ojciec wasz niebieski je żywi”, Mt 6,26). Tak właśnie. W ornitologii polskiej istnieje mityczny praojciec – Władysław Taczanowski, potem Jan Sokołowski – my wszyscy z niego, i dalej Ludwik Tomiałojć. Jego kompendium „Ptaki Polski” (Warszawa 1972) jest zwieńczeniem tak mrówczej pracy i takiej erudycji, że dech zapiera. W 1967 r., podczas wakacji w Grzybku, w Borach Tucholskich wyśledziłem parę gągołów (Bucephala clangula). Podzieliłem się tym odkryciem z doktorem (medycyny) Przybyszem ze Świecia, ornitologiem amatorem jak ja, z nieporównywalnie jednak większym stażem i doświadczeniem. Ścigaliśmy potem łódką jak szaleni te gągoły po jeziorze, żeby stwierdzić, czy gamonie zaleciały tu tylko przez przypadek, czy gniazdują. Gniazdowały. Doktor Przybysz zamieścił o tym gdzieś malutką notatkę. I oto nawet ten szczególik Tomiałojć odnalazł. Kocham Buki Olech, która namaściła mnie na ptaszkoluba, mam najwyższy szacunek dla fantastycznych prac Luniaka, Kalbarczyka i Pawłowskiego „Ptaki Warszawy”, Bolesława Jabłońskiego „Ptaki okolic Klembowa”, Stefana Strawińskiego „Ptaki miasta Torunia” – należy się im co najmniej kapelusz kardynalski ornitologii (Buki – kanonizacja), ale papieżem pozostanie Ludwik Tomiałojć. I cóż odpowiada on na pytanie „Przeglądu” o bobrach i kormoranach? „Odbudowane z niemałym trudem i niemałymi kosztami, zwłaszcza w przypadku programu reintrodukcji bobra, obecnie dość znaczne populacje tych gatunków wcale nie są gwarancją ich dalszej egzystencji. Pamiętać powinniśmy, że ludzka chciwość w XIX w. doprowadziła do całkowitego wytępienia nawet wielomilionowych populacji gołębia wędrownego. A cóż to byłby za problem z wyeksploatowaniem ledwie kilkutysięcznych populacji kormorana i bobra, zwłaszcza że przynoszą one lokalne straty”. Do tej pory wszystko w porządku. Ale Tomiałojć kontynuuje: „Jak więc rozwiązać powstającą sprzeczność? (…) konkretnie jak, tego nie jestem pewien”. W tym momencie ręce i piersi opadają. Jeżeli nawet on staje bezradny wobec jazgotu lobby natychmiastowego zysku za wszelką cenę, to rzeczywiście przyjdzie się poddać oślizłości węża w kieszeni pana Jerzego Szutowskiego, „właściciela pensjonatu Denis nad jeziorem Łaśmiady”, twierdzącemu, że kormorany to wielka plaga: „W głowie się nie mieści, co te ptaki robią, jakie zniszczenia powodują. Bobry z kolei tak się rozpleniły nad rzekami, że teraz mieszkają już nawet nad jeziorami, bo miejsca w rzece, ich naturalnym środowisku, zabrakło. Nie ma sensu chronić tych zwierząt, trzeba odstrzelić przynajmniej połowę”. Niestety, nawet na poziomie merkantylnym źle kieszeniowy wąż radzi panu właścicielowi pensjonatu Denis. Opisuje Henryk Sienkiewicz, jak Zbyszko z Bogdańca (przedtem przy pomocy Jagienki upolował niedźwiedzia) wyprawił się na bobry, gdyż „na rany nie masz nad niedźwiedzie sadło do środka, a bobrowy skrom na wierzch”. Cały opis, doskonale to zrozumiał i przedstawił Aleksander Ford w filmowej wersji „Krzyżaków”, tchnie mitem dziewiczych ostępów, puszczy i raju utraconego. Nie wiem, jak w czasach pisania przez Sienkiewicza „Krzyżaków” (1897-1900) wyglądało pogłowie bobrów w Polsce. Wiążąc je jednak ze świeżością ocalałej natury, borem i źródlaną wodą, trafił w dziesiątkę. Niedaleko mojego francuskiego miasteczka płynie strumień Le Petit Morin. Podobno zamieszkują w nim bobry. Nie poręczam, nie sprawdzałem. Sama wieść wystarczy już jednak, żeby napędzić nad brzegi rzeczki tysięcznych turystów, a co więcej – stać się niezaprzeczalną gwarancją nieskazitelnej czystości spływających nią wód. Prawda czy nieprawda – bóbr, oprócz pobudzania ciekawości, stanowi także gwarancję jakości swoich siedlisk. Jest argumentem i symbolem reklamowym, lepszym niż sto kapeli góralskich, tona oscypków i hektolitr wódki marki Chopin, z patronem włącznie. Gdyby właściciel pensjonatu Denis miał trochę oleju w głowie, to zamiast postulować rzeź zwierząt, zbudowałby drugi pensjonat jak najbliżej miejsca, gdzie bobry najdziksze wyprawiają hece. Jak to było w „Krzyżakach”? „Jakoż po chwili wiatr opadł i nastąpiła cisza zupełna. Wówczas na powierzchni wody zaczerniała jedna głowa, potem druga – a wreszcie znacznie bliżej spuścił się do wody z brzegu duży bóbr ze świeżo uciętą gałęzią

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 25/2013

Kategorie: Opinie