Kiedy w Rudniku czuć lekki zapach ni to czerwonego barszczu, ni zupy owocowej, to znak, że parzą się pęki wikliny. Dla koszykarzy będzie robota nawet w zimę Czesław Pleśniarski o wiklinie wie wszystko. Umie ją sadzić, chronić przed szkodnikami, kosić, układać w sztample, przeciągać i suszyć, bo fach koszykarza zna od dziecka. – To, co przywożę z pola do domu, to zwykły patyk, dobry najwyżej, by wyłoić skórę nieznośnemu dziecku. Każdy biorę do ręki, patrzę, czy zdrowy, nie zjedzony przez robaki, nie zbutwiały, sortuję po grubości i długości. Ten długi, planuję, będzie dobry na oparcie krzesła, a ten złamany tylko na budkę dla szpaków. To samo, co Pleśniarski, wie co drugi mieszkaniec Rudnika i wiosek otaczających miasteczko: Chałupek, Kończyc, Kopek, Nowosielec i innych. – Nasze dzieci śpią w kołyskach i jeżdżą w wózkach uplecionych z wikliny. Bawią się zabawkami z patyków, nic więc dziwnego, że są takie same jak one – smukłe, proste, gibkie. Kąpiel w „czerpalnej wodzie” trwa całe osiem godzin i trzeba dobrze pilnować temperatury, bo patyki lubią gorąco. Potem jest płukanie, powolne chłodzenie i najtrudniejsza, wymagająca dużego wysiłku fizycznego czynność – zdejmowanie kory i łyka. – Maszyna nazywa się akuratnie: wyrwijrączka. Ona wciąga sztample do siebie, a ja jej odbieram. I tak się mocujemy, dopóki drewno nie odsłoni swej naturalnej bieli, w oczy mi nią nie zalśni. Burmistrz Rudnika, Waldemar Grochowski, mówi, że powykręcane reumatyzmem, popękane od ciągłego trzymania w wodzie ręce tutejszych rzemieślników potrafią wyczarować z wikliny niepowtarzalne cacka: od szaf, sof, stołów, krzeseł i bujanych foteli dla babć poczynając, na miniaturowych domkach dla kotów i karmnikach dla ptaków kończąc. Jan Kida, gospodarz leżącego za miedzą miasta i gminy Nowa Sarzyna, wyżej niż swój dyplom wyższej uczelni stawia nabyte w dzieciństwie plecionkarskie umiejętności. – Stołów i krzeseł nigdy nie robiłem, ale do wercajgu bym siadł choćby zaraz i solidny kosz do sadzenia ziemniaków w dwie godziny uplótł. Kiedy idzie się przez miasto, w oczy rzucają się duże, murowane domy, obwieszone wiklinowymi koszami. Każdy kosz ma inny kształt, we wszystkich rosną kwiaty. Na starannie przystrzyżonych trawnikach rozsiadły się wiklinowe stoły i fotele. Wjeżdża nawet wiklinowy barek na kółkach z kawą i ciasteczkami dla gości. Stanisław Madej zbiera „koziołki” – starannie powiązane pęki wikliny, które przez minione dwa tygodnie chłostał wiatr z deszczem i suszyło słońce, dzięki czemu stały się elastyczne i nabrały koloru. – Ze mnie już mało pociechy w robocie – żali się żona Zofia. – Przesiliłam przy niej ręce tak, że nie tylko knikajzy, ale nawet szklanki z herbatą nie utrzymam. Czwórka dzieci u nas; żeby je wychować i wykształcić, trzeba było dziennie kilkadziesiąt koszy wypleść. Teraz na rencie odpoczywam. Kto lepszy? Grochowski i Kida, choć po cichu rywalizują o tytuł gospodarza „wiklinowej gminy”, są zgodni, że ta właśnie drobna wytwórczość łagodzi, czy wręcz niweluje bardzo wysokie w tym regionie bezrobocie. Rudnik liczy 7 tysięcy mieszkańców, gmina około 10 tysięcy. Wiklina daje zatrudnienie ponad 900 rodzinom – wylicza Grochowski. – Pracują mężczyźni, kobiety, młodzież i dzieci – mówi Kida. W ubiegłym roku konkurs wyplatania koszy wygrał 11-letni Damian Indycki z Łętowni w gminie Nowa Sarzyna. – Rudnik nie był gorszy: w kategorii dorosłych wziął nagrodę Antoni Łach. Przepychanki, kto lepszy, kto gorszy, kończy przywołanie wspomnień z okresu PRL-u. Nie jest to w modzie, ale co prawda, to nie grzech. „Witwa” przez wszystkie powojenne dziesięciolecia zapewniała ludziom nie tylko pracę, ale i dobrobyt. Ze spółdzielni Jedność, zakładów Las i przedsiębiorstwa Polska Wiklina szło rocznie w świat kilkadziesiąt tysięcy wagonów po brzegi wypełnionych wyrobami miejscowych koszykarzy. Gospodarka rynkowa wyeliminowała z gry najsłabszych, ale na szczęście zasypany sztucznymi tworzywami świat coraz bardziej zwraca się ku ekologicznym wyrobom. I to jest szansa, którą trzeba mocno złapać i nie wypuścić. Wiedzą o tym tak samo dobrze burmistrzowie obu miast, jak i mieszkańcy Kopek, Chałupek, Woli Żarczyckiej, Hucisk i Majdanu. Stanisław Walicki, który w Wólce Łętowskiej prowadzi zakład produkcji i hurtowej sprzedaży wyrobów, 60-80% z nich wysyła na eksport. Odbiorcami
Tagi:
Teresa Ginalska









