M jak Mickiewicz

M jak Mickiewicz

Liberum veto Wiadomo, że Mickiewicz i Słowacki pozostawali pod urokiem Towiańskiego. Jako nastolatka przeczytałam relację o pewnym zebraniu Towiańczyków, na którym Brat Adam miał powiedzieć, że nawiedził go we śnie Iwan Groźny i prosił, aby się za niego modlić. Na to Brat Juliusz zadeklarował, że przyśnił mu się Stefan Batory i przestrzegł, aby nie modlić się za żadnego Moskala. W odpowiedzi Brat Adam chwycił za kołnierz Brat Juliusza i wyrzucił za drzwi ze słowami: Paszoł won, durak. Ta historyjka wstrząsnęła mną, bo w swej ówczesnej naiwności byłam przekonana, że wielki talent musi iść w parze z wszelkimi możliwymi cnotami i zaletami. A opisana scena rzucała nie najpochlebniejsze światło na arcypoetę, którego tak wielbiłam, że z własnej i nieprzymuszonej woli przed pójściem do szkoły nauczyłam się na pamięć Pierwszej Księgi „Pana Tadeusza” i przymierzałam się do Drugiej. Z czasem zrozumiałam, że nawet bardzo wybitni twórcy mogą mieć psychikę nader złożoną, by nie rzec patologiczną. Wyrazistym przykładem – niejedynym – może być Celine, któremu nie sposób odmówić talentu, żaden jednak jako tako przyzwoity człowiek nie zaakceptuje tego zjadliwego antysemityzmu. Te i tym podobne myśli nachodziły mnie w trakcie lektury wieloczęściowego eseju pt. „Rana na czole Mickiewicza”, którego opublikowaniem w listopadowych weekendowych numerach „Gazety Wyborczej” Adam Michnik uczcił 150. rocznicę śmierci Poety. Szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem, co naczelny „GW” chciał swoim tekstem osiągnąć. Zaprotestować przeciwko amokowi lustracyjnemu? Przypomnieć, że on sam, Adam Michnik, trafił do więzienia za obronę „Dziadów”, o których po latach miał napisać, że ożyły dopiero po zdjęciu z repertuaru Teatru Narodowego? Czy wreszcie pragnął „zlustrować” Władysława Gomułkę, cytując in extenso jego (chyba raczej Kliszki) argumenty za owym zdjęciem? I określając Gomułkę jako „policyjnego stupajkę, duchowego prostaka, kłamcę wolnego od skrupułów” i zadając retoryczne pytanie: „Czy gen łajdactwa jest na trwale wpisany w mentalność wyznawców ideologii komunistycznej?”. Mnie zaś nieodparcie nasuwa się pytanie, czy gen amnezji jest na trwale wpisany w mentalność niektórych czołowych aktorów naszej sceny politycznej, skądinąd zasłużonych, którzy jakby nie pamiętają o własnym życiorysie i rodowodzie ideowym, nie mówiąc już o faktach, kolidujących z ich aktualną wizją historii ojczystej. Mnie za komunistkę uznano w elitarnej szkole „dla panienek”, jaką było przedwojenne lwowskie Sacre Coeur. Poszło o wypracowanie, w którym wyznałam, że świat przyszłości marzy mi się jako „królestwo Boże” na ziemi, bez wojen i bez podziału na biednych i bogatych. Byłam wówczas żarliwą katoliczką i taką nadzieję wysnułam z Ewangelii, którą traktowałam bardzo poważnie. Z czasem odeszłam od ortodoksyjnej wiary, nadal jednak wysoko cenię Dobrą Nowinę, głoszącą miłość nie tylko bliźnich, ale i nieprzyjaciół, co implicite wyklucza wojny, oraz odżegnującą się od kultu mamony. Stosunek Chrystusa do bogactwa był jednoznaczny i od dawna dziwi mnie, jak dalece osoby mieniące się chrześcijanami nie przyjmują tego do wiadomości. Gdyby chrześcijanie praktykowali zalecenia Ewangelii, do komunizmu w ogóle by nie doszło! Adam Michnik, prewencyjnie broniąc Mickiewicza przed potencjalnym Wielkim Lustratorem, cytuje takie wypowiedzi Poety jak sławetna, wiernopoddańcza dedykacja do „Konrada Wallenroda” czy list do „zmoskwiczonego” Polaka, agenta Tadeusza Bułharyna, usprawiedliwiając te gesty kontekstem historycznym. Równocześnie zaś znęca się nad Gomułką, który był w sytuacji trudniejszej od Mickiewicza, bo jako polityk odpowiedzialny za losy państwa, prowadził ryzykowną grę zarówno z Wielkim Bratem, jak z przeciwnikami w łonie własnej partii. Niedarmo główny animator „sprawy „Dziadów””, Kazimierz Dejmek, uważał, że w grę wchodziła prowokacja, o czym mówił explicite m.in. w ostatnim z udzielonych przez siebie wywiadów (vide „Przegląd”, 12.01.2003 r.). I narzędziem prowokatorów w jakiejś mierze stała się protestująca młodzież, w tym Adam Michnik… Notabene raz jeszcze zapytam, dlaczego zawczasu, przed rozpętaniem całej „dziadowskiej awantury”, nikt z prominentnych przedstawicieli środowiska intelektualno-artystycznego nie próbował zapobiec konfiskacie Dejmkowego spektaklu? Chyba mam prawo zadać to pytanie, bo byłam jedyną osobą, szarakiem, który bez powodzenia próbował to uczynić. O czym woli się nie pamiętać, bo to nie współbrzmi z „poprawną politycznie” wersją późniejszych wydarzeń, a także z utrzymującymi się do dziś podziałami. Skądinąd od dość dawna doszłam do wniosku, że Mickiewicz, genialny poeta, był niezwykle złożonym człowiekiem, niewolnym od kompleksów, które prosiłyby się nie o „lustrację”, ale o wnikliwą, pogłębioną analizę ze strony naprawdę mądrego psychologa, odpornego na mity i stereotypy.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 50/2005

Kategorie: Opinie