Kto trzyma władzę?

Kto trzyma władzę?

Dlaczego w Polsce nie udało się stworzyć normalnego kapitalizmu Wszystko, co się teraz dzieje w Polsce wokół polityki – jak ten paraliżujący proces o łapówkę w sprawie licencji telewizyjnej dla Michnika, za którą do więzienia ma iść Rywin, albo dymisja od początku pozbawionego władzy Millera, którego miał zastąpić Belka, czy też nagły rozpad SLD zaraz po równie miażdżącym rozpadzie „Solidarności”, poprzedzonym żałosnym upadkiem Unii Demokratycznej – to przejawy rozkładu życia politycznego po upadku ekonomii. Nie udało się stworzyć normalnego kapitalizmu, gdyż w polskiej wersji nie ma miejscowej klasy kapitalistycznej, lecz są zagraniczni rezydenci, do których należy sprywatyzowany majątek. To oni kontrolują ten majątek zgodnie ze swoimi interesami, które nie muszą być zbieżne z interesami społeczeństwa. Zagraniczni właściciele muszą zadbać, żeby ich interesów bronił – przed masami – system polityczny. Starają się więc go sobie podporządkować, tyle że system, który by im służył, to nie żadna normalna demokracja. Po 1989 r. w wyniku reform doszło do przekazania prawie całego majątku trwałego – kapitału – w ręce zagraniczne. Żaden kraj przedtem niczego podobnego nie wypróbował. Skutek jest taki, że w rękach zagranicznych znalazły się środki finansowe, zyski, które mogą nie tylko służyć rozbudowie kapitału, ale też stać się przedmiotem wywozu. W ten sposób zagraniczni właściciele znaleźli się w takiej sytuacji, że od ich decyzji zależy, co się będzie działo z gospodarką: czy będzie szła do przodu, stała w miejscu, czy wręcz się cofała. Trudno sobie wyobrazić, żeby zagraniczni właściciele poprzestali na przejęciu gospodarki i zostawili politykę. Własności potrzebna jest ochrona, a tę można uzyskać tylko dzięki przychylnej polityce. Potrzebne są siły polityczne, które zapewnią nienaruszalność własności, nie mówiąc o tym, że taka kontrola nad polityką, czyli nad państwem, w którym skupia się władza, może pozwolić właścicielom na zwiększenie korzyści z kapitału przez różne ulgi, koncesje itp. Jeśli przyjmie się tę perspektywę, staje się jasne, że polskie reformy czy zmiany ustrojowe dokonują się w dwóch etapach. W pierwszej fazie reform – powszechnie i słusznie nazywanych reformami Balcerowicza – dokonuje się systematyczne wyprzedawanie majątku narodowego w ręce zagraniczne, i to za bezcen, a w drugiej fazie – którą można nazwać reformami Kwaśniewskiego – dokonuje się przebudowanie państwa w taki sposób, że staje się ono bezwolnym narzędziem tych właścicieli. Bez szans? Polska ekonomia jest bez szans nie dlatego, że nie może się wykazać jakąś przyzwoitą stopą wzrostu produkcji, lecz dlatego, że nie może się wyrwać z zacofania i dorównać lepiej rozwiniętym krajom, no i żeby jej rozwój oznaczał nie tylko wzrost produkcji, jak za komunizmu, lecz także poprawę dobrobytu, jak w kapitalizmie. Obecne ożywienie nie zmienia faktu, że przez cały okres zmian ustrojowych dystans między Polską oraz Europą Wschodnią z jednej strony a Europą Zachodnią z drugiej strony się pogłębił. Polska w zamian ma niewiele, gdyż pod nowym właścicielem – cudzoziemcem – ekonomia narodowa rośnie nie szybciej niż w ostatniej dekadzie komunizmu, kiedy Polacy – jako zbiorowość – mieli cały kapitał na własność. Jak to możliwe, że zagraniczni kapitaliści byli w stanie przynieść tylko „byle jakie wyniki”, dlaczego nie dali Polsce cudu, który obiecały elity, zwłaszcza te zaangażowane w wywłaszczenie Polaków? Po co im władza? Walka polityczna o parlament czy prezydenturę toczy się jak dotąd w ramach dialogu lub sporu słownego, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Wszystkie partie/koalicje walczyły dotąd o dostęp do prywatyzowanego majątku oraz dostęp do korzyści – łapówek – od zagranicznych inwestorów. W tym sensie wszystkie te partie/koalicje działały na rzecz zagranicznych interesów, gdyż sprzeciwienie się tym interesom oznaczało groźbę odcięcia od strumienia korzyści materialnych. Walka polityczna była jak zawsze zażarta, gdyż żadna inna działalność nie dawała, jak na razie, większej szansy na szybkie dorobienie się. Poparcie, choć silne, ze strony zagranicznych inwestorów okazało się jednak niedostateczne, żeby utrzymać przy władzy Unię Wolności, tak że na jej miejsce przyszli byli komuniści. Prasa starała się obrzydzić główną siłę opozycyjną wobec Unii, czyli Sojusz Lewicy Demokratycznej, nazywając ją niewybrednie „czerwoną pajęczyną”. Sojusz nie ukrywał od początku reform, że nie jest za tak szybką wyprzedażą jak Unia i chciałby, żeby duża część kapitału została w rękach polskich, więc stąd ta agresja. Ale jak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2005, 2005

Kategorie: Opinie