Magia Mikrofonu

Magia Mikrofonu

W tym roku Polskie Radio świętuje swoje 75-lecie.

Jakie były Pani/a początki przygody z radiem, jakie były sukcesy i wpadki?– postanowiliśmy zapytać gwiazdy
Polskiego Radia.

Kuba Strzyczkowski
Program III

Zaczynałem w 1985 roku współpracą z działem programu dla młodych słuchaczy ówczesnego Programu IV. W szkole średniej, w warszawskim Liceum im. Słowackiego, prowadziłem z kolegami kabaret. Jedno z przedstawień zobaczył Grzegorz Miecugow i zaproponował mi współpracę z ówczesną Czwórką. Zaczynałem od takich audycji dla młodzieży jak “Klub niebieskiej tarczy” czy “Między nami”. Nie chciałem się wiązać z radiem na stałe, miałem zupełnie inne plany, ale nie wyszło i w związku z tym od 15 lat pracuję dla Polskiego Radia. Po Okrągłym Stole trafiłem do Programu Trzeciego. Zacząłem od dyżurów telefonicznych, biegania z mikrofonem, nagrywania krótkich wstawek, reportażyków do audycji “Zapraszamy do Trójki”, oczywiście nie marząc, że po latach ja ten program będę prowadził. Ale tak się stało.
Wpadek miałem mnóstwo. Największy lapsus, jaki mi się zdarzył, to było podczas audycji wigilijnej w ubiegłym roku. Chwila bardzo podniosła, audycja wyjątkowa, z kolędami, telefonami od słuchaczy, gośćmi. Rozmawiałem ze słuchaczką, byłem wniebowzięty i mówię: – “Zapewne za chwilę zasiądą państwo do stołu wigilijnego”. – “No tak” – mówi słuchaczka. Ja mówię: – “Pewnie całą rodziną?”, a ona – “No tak”. To ja dalej mówię: – “A potem pewnie pójdą państwo na Grób Pański?”, a ona “No tak”. Grób Pański w Boże Narodzenie? Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, co palnąłem. Zadzwonił Grzegorz Turnau i próbował mnie na antenie pocieszać. I mówi: – “Nie przejmuj się, bo ja dzisiaj składałem świąteczne życzenia mojej mamie. Powiedziałem jej: “Wesołego Alleluja”.
Najbardziej w tej pracy nie lubię wczesnego wstawania. Byłem na to skazany przez pięć lat, prowadząc “Zagadkową niedzielę”. Aż w końcu organizm się zbuntował, może zwyciężyło moje wrodzone lenistwo. Kiedy kilka razy wyjechałem na weekend na ryby, grzyby, żagle i okazało się, że ja nagle mam czas i nie muszę wstawać do radia, to tak mi się spodobało, że tkwię w tym stanie już 1,5 roku, chociaż dyrekcja namawia mnie, żebym wrócił do tej audycji.

Maria SzabŁowska
Program I

Znałam dobrze angielski, a wtedy było tak, że jak radio nadawało angielskie piosenki, to trzeba było przetłumaczyć tytuł i posłuchać, co tam jest w środku, żeby nie było czegoś przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Ale to nie był mój jedyny atut. Studiowałam arabistykę. Tadeusz Sznuk w Rozgłośni Harcerskiej przeprowadził ze mną wywiad na ten temat i powiedział, że mam dobry głos. Najbardziej w tej pracy lubię programy na żywo, dlatego, że są nieprzewidywalne, kiedy jest kontakt ze słuchaczem. To jest chyba w sumie najtrudniejsze, bo trzeba panować nad wszystkim i być grzecznym. Nie lubię, kiedy się zdarza, że coś trzeba nagrać na taśmę. Wydaje mi się to takie martwe, nieprawdziwe. Największą wpadkę miałam w latach 80. podczas audycji “Muzyka nocą”. To była jedna z pierwszych audycji, w której prowadziło się na żywo rozmowy ze słuchaczami na antenie. Kiedyś zrobiłam audycję o kiczu. Na antenę nie trafiał każdy, kto chciał; przyjmujący telefony robił selekcję, czy ktoś nie jest pod wpływem alkoholu. Koleżanka powiedziała: “Masz tutaj fantastycznego klienta”. Przez minutę mówił sensownie, a na koniec powiedział, że ma taki jeden obraz, który wisi na ścianie, u góry jest niebieskie niebo, na dole jest zielona trawa, a w środku jest zielony ch… Wykrzyczał to i rzucił słuchawką w tym momencie, tak że nie mogłam w ogóle mu odpowiedzieć. Koleżanka powiedziała: “Co ty, nikt nie usłyszał”. Audycja była do trzeciej w nocy i, niestety, ludzie usłyszeli tylko to.

Andrzej Matul
Program I

Moja przygoda z radiem zaczęła się przypadkowo, jak większość takich przygód. Kończyłem polonistykę. Jeszcze na studiach pisałem w dziale kultury “Kuriera Polskiego”. Zupełnie przypadkiem dowiedziałem się, że można by się dostać do radia. Pomyślałem sobie, że warto spróbować. Ówczesnym zwyczajem radia było, że każdy młody człowiek, który chciał zacząć pracę, musiał przejść tak zwane przesłuchanie, żeby ustalić jego predyspozycje radiowe: głos i dykcję. Komisja uznała, że spełniam te warunki i mogę współpracować z Polskim Radiem jako lektor. Współpracować, bo na etat oczekiwałem wpisany na długą listę. Zaczynałem od czytania takich programów, jak “Ze wsi o wsi” czy “Kwadrans dla rozgrzewki”. Wtedy to było coś niesamowitego, bo te programy trwały około dziesięciu minut, pracował przy tym realizator i reżyser, a myśmy mieli próby czytania. Potem zaproponowano mi etat i trafiłem do Sygnałów Dnia. Jestem okropnym nerwusem i każde pierwsze zapalenie czerwonego światła w studiu jest dla mnie stresem, ale jednocześnie mobilizuje mnie, pozwala mi się skoncentrować. Kiedy nagrywam się na taśmę, jestem rozkojarzony. Kiedy włączy się czerwone światło, wiem, że tam siedzi człowiek, który mnie słucha. Gdy wyobrażam sobie, że mówię do jednego słuchacza, a nie do milionów, to wtedy jest mi łatwiej się przełamać. Uświadamiam sobie, że gdzieś tam daleko siedzi człowiek i dla niego jest bardzo ważne to, co ja mówię, czy potrafię stworzyć intymny klimat spotkania z drugim człowiekiem. Wpadek było tyle, że nie wszystkie pamiętam. Kiedyś czytałem serwis i nie mogłem przebrnąć przez jedno zdanie: że jakaś tam ustawa wpłynęła na biurko prezydenta. “Biuro prezydenta, biurko prezydenta” – nie mogłem sobie z tym poradzić. Kilka lat temu opowiadałem coś o przedstawieniu baletowym i wyleciało mi z pamięci imię, a na kartce zapisałem sobie tylko nazwisko. Chodziło o tancerza Opery Narodowej Sławomira Woźniaka, którego znam przecież tyle lat. “No i jak ten Woźniak ma na imię?” – powiedziałem na antenie i zaraz sobie przypomniałem. Słuchacz wie, że jestem człowiekiem i mogę się pomylić, tylko że potem muszę przeprosić.

Zdzisława Guca
Program I

To był wakacyjny staż. Moją pierwszą pracą dziennikarską było wymyślenie krótkiej opowieści na temat koloru. Każdy dzień był pod innym kolorem. Moim kolorem był czerwony, więc wymyśliłam opowieść o czerwonym, zachodzącym słońcu i czerwonych chmurach. Potem odeszłam do redakcji dzienników. I tak siedzę, a ponieważ jestem człowiek wierny, nigdy nie zdradziłam radia. Nie przechodziłam etapu robienia herbaty i kawy bardziej doświadczonym kolegom. Raczej było to słuchanie, chodzenie do studia, podglądanie prowadzących. Najbardziej kocham żywe radio, kontakt ze słuchaczem. To jest wyzwanie, bo nigdy nie wiadomo, kto zadzwoni. Lubię też tempo, czego wymaga przygotowywanie wiadomości. Boję się natomiast rutyny, ale staram się jej nie poddawać. Znana jestem z tego, że “na program” wpadam w ostatniej chwili. Realizatorzy czasami tego nie lubią. Wpadka? Kiedy wróciłam z urlopu, mój sąsiad powiedział, że jest świetna książka, ale, niestety, autorka zmarła. I ja powiedziałam tak samo na antenie. Ta pani żyje do dzisiaj. Na szczęście, miała ogromne poczucie humoru, więc wkroczyłam do niej z bukietem kwiatów i koniakiem.

Marek Niedźwiecki
Program III

Zaczynałem w radiu studenckim “Żak” na Politechnice Łódzkiej. Właściwie można powiedzieć, że zacząłem studiować na Politechnice, bo wiedziałem, że tam jest takie radio. Do radia trafiłem z miłości do niego. W czasach, gdy mieszkałem w małym miasteczku, słuchałem radia, głównie Jedynki, bo Trójka wtedy tam nie docierała. I wtedy się tym jakoś zaraziłem. To było dla mnie bardzo ważne: że jest radio i można je włączyć i jakoś w tym uczestniczyć. Było wtedy Młodzieżowe Studio Rytm, w którym była też lista przebojów. Prowadził ją najpierw Andrzej Turski, a potem Piotr Kaczkowski. To chyba wszystko wyjaśnia. Moje pierwsze wejście do studia w radiu “Żak” skończyło się tym, że mnie prawie wywalili, ponieważ powiedziałem, że grają beznadziejną muzykę. Byłem młody, oni byli starsi, jednakże ja im powiedziałem, że są beznadziejni, więc oni mnie natychmiast sczyścili. Nie mam takiej tremy, że jak wchodzę do studia, to się boję, bo wtedy bym już chyba dawno umarł, ale kiedy byłem spikerem w Radiu Łódź, to się bardzo bałem, dlatego że to jest tak, jak na każdym konkursie: mogę przejść albo nie przejść. Ale największa trema była w Trójce. Na dodatek miałem wtedy takiego partnera, który prowadził ze mną audycje i gdybym się nie wyrabiał na wstępach, to chyba by mnie zabił, w związku z czym przeżywałem katusze. Nie miewam wpadek. Nawet jeżeli mam wpadkę, to zamieniam to na konkurs, na przykład jeżeli brakuje mi jednego nagrania z Listy Przebojów, która ma 50 pozycji. Bo co ja mam wtedy zrobić? Robię konkurs: jaki utwór jest dzisiaj na siedemnastym miejscu? To jedyne, co mi przychodzi do głowy. Wpadki typu śmiech na antenie, czy spóźniłem się, wbiegłem i jestem zdyszany, robiłem specjalnie, bo jeżeli się tak nie działo, to słuchacze pytali: “Dlaczego tak normalnie, dlaczego pan nie spada z krzesła?”. Kiedy w radiu takie rzeczy się wycinało, to był taki “brud” radiowy, a ja próbowałem zrobić z tego jakąś wesołą atmosferę i ludzie to uwielbiali.

Zbigniew Krajewski
Program I

Do radia trafiłem tak bardzo dawno temu, że właściwie nie powinienem pamiętać. To było jeszcze na studiach, w 1977 r. Studiowałem w Instytucie Kultury Współczesnej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieliśmy praktyki. Ponieważ zawsze marzyłem o radiu, trafiłem do wrocławskiej rozgłośni. Przygotowaliśmy tam pierwszy program stereo na żywo, przeznaczony dla młodych ludzi. Potem zaproponowano mi etat. W radiu najbardziej lubię, że to, co się mówi, od razu trafia do drugiego człowieka i on na to reaguje. Bardzo często czuje się coś, co jest pomiędzy mną a tym kimś, do kogo mówię, komu chcę coś przekazać, bo radio to mówienie i słuchanie, czyli rozmowa. Do tanga trzeba dwojga. Są takie momenty, kiedy jest trema, staje się oko w oko z kilkunastoma milionami ludzi i człowiek obawia się, że popełni jakiś błąd albo nie będzie mógł wszystkiego, co chce, wydobyć z rozmówcy. Wtedy ma się wrażenie jakiegoś niespełnienia, chciałoby się, żeby każda rzecz, którą się robi, była doskonała i dotarła do słuchacza. Ale gafy się zdarzają. Kiedy była olimpiada w Atlancie, powiedziałem: “Proszę państwa, łączymy się z Atlantą, którą znacie państwo z “Przeminęło z wiatrem” Margaret… Thatcher”. Oczywiście chodziło o Margaret Mitchell. Albo podczas “Lata z radiem” kolega był w śmigłowcu. Łączymy się: “Halo helikopter”, a tam słychać jakieś trzaski, ryki, hałasy. Powiedziałem więc: “Przepraszam bardzo, czy pan pilot nie mógłby na moment wyłączyć silnika?”.

Wydanie: 2000, 40/2000

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy