Dokument musi być odwrotnością zwykłych wiadomości, newsów. News pokazuje rzeczywistość od frontu, a dokument od tyłu, z boku…
W czasie wielkiej powodzi na Dolnym Śląsku prasa doniosła, że niewiele brakowało, aby cała rodzina utopiła się we własnym mieszkaniu. Woda podchodziła już do pierwszego piętra, ale nikt z rodziny tego nie zauważył, ponieważ wszyscy byli pochłonięci oglądaniem filmu “Szczęki”. Zetknęły się dwa horrory, jeden rozrywkowy, drugi rzeczywisty. Ten rzeczywisty w ostatniej minucie wygrał rywalizację o uwagę widzów z tym rozrywkowym. Człowiek jest istotą marzącą, fantazjującą i trzeba bardzo silnych bodźców, aby obudzić w nim poczucie rzeczywistości i zmusić do myślenia. Według statystyk, przeciętny Amerykanin spędza przed telewizorem 4-5 godzin dziennie. Liczone jest siedzenie i oglądanie. W Polsce wiele rodzin żyje z włączonym telewizorem, niekoniecznie oglądając, ale widzów wielogodzinnych też liczymy w milionach. Zwołać na 4-5 godzin przed telewizory ćwierć miliarda ludzi w kraju ruchliwym i pełnym realnych atrakcji, to wyczyn niesamowity. Potrafi tego dokonać tylko jakaś władza naturalna, a tą władzą jest Rozrywka. Jeśli nawet rozrywka nie jest władzą, to ma ona dziś olbrzymią rolę w systemie rzeczywistych władz, utrzymujących społeczeństwa w jakim-takim spokoju. Ludzie, którzy siedzą przed telewizorami, nie zakłócają porządku społecznego, nie manifestują’ przed gmachami rządowymi, nie urządzają pochodów przemieniających się w rozruchy uliczne i bójki z policją, a jeśli przychodzą im do głowy jakieś myśli polityczne, to nie odnoszą się one do niewidzialnego ustroju, lecz streszczają się w pragnieniu zobaczenia jakichś nowych figur rządowych. Spędzanie przez narody wiele czasu przed telewizorami i w kinie stanowi także jeden z istotnych czynników stabilizacji światowej. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby masy ludzkie odłączyć od karmiącej je fikcyjnymi historiami aparatury telewizyjnej i filmowej. Powrót do poprzedniego, bardziej realistycznego myślenia byłby dla olbrzymiej liczby ludzi już zbyt bolesnym przeżyciem.
Ludzie zawsze pragnęli widowisk – sentymentalnych, erotycznych, sadystycznych – nigdy jednak tak wielu nie mogło im poświęcić tak dużo czasu, jak obecnie. Ponadto były one znacznie droższe. Jedynie nieliczna klasa próżniacza mogła sobie na: to dawniej pozwolić. Historycy zauważają, że pasja oglądacka, zamiłowanie do widowisk – teatralnych, cyrkowych czy innych – nie zawsze występowało z jednakową siłą i nie w każdej epoce było jednakowo łatwe do zaspokojenia. Stanowić miało cechę epok schyłkowych. Starożytni Rzymianie byli pogrążeni w stopniu chorobliwym w namiętnościach widowiskowych, w czasie gdy ich imperium z wielu stron było zagrożone i atakowane. Zachowywali się jak owa rodzina z dolnośląskiego miasteczka. Św. Augustyn był niezmiernie oburzony tą manią: „Złe duchy cieszą się, jak śpiewacie bezmyślne j plugawe piosenki, jak oglądacie niepotrzebne obrazy, jak chodzicie na bezwstydne przedstawienia teatralne, na szalone i karkołomne przedstawienia cyrkowe, na srogie walki odbywające się w amfiteatrze, jak przyglądacie się gwałtownym walkom tych, którzy wiodą między sobą szkodliwe kłótnie i długotrwałe spory, przeradzające się w nienawiść, upodabniając się przez to do komedianta, krzykacza targowego, błazna, woźnicy i oszusta”. Żeby to wszystko zobaczyć, Rzymianin musiał udać się da teatru czy amfiteatru, nam dziś wystarczy nacisnąć przycisk w pudle, ale wątpię, żeby św. Augustyn był bardziej wyrozumiały dla obrazkowej wersji tego, co go oburzało i brzydziło w wersji realnej. Był on równie może zdziwiony, jak zgorszony, spotykając w spokojnej Afryce północnej uciekinierów, którzy ledwo uszli z życiem po straszliwej klęsce Rzymu w 410 roku i którzy nie mają ważniejszych trosk, jak dopytywanie się o program widowisk. Gra aktorów bardziej ich pasjonuje niż los niszczonego Rzymu.
Historyk H. I. Marrou, na którym się tu opieram, pisze: „Popularność woźniców rydwanów doprowadzała tłumy owego czasu do tych samych objawów szaleńczego entuzjazmu, który w naszym konsumpcyjnym społeczeństwie towarzyszy aktorom filmowym lub piosenkarskim idolom”.
Są społeczeństwa bardziej i mniej odporne na oddziaływanie fikcji i Amerykanie jako społeczeństwo mimo wszystko mniej tracą głowę z powodu filmów niż Polacy. Aż takiego kultu Oscara jak w Polsce tam nie ma. Film jest z pewnością amerykańską sztuką narodową, ale nie zapomina się tam, że jest to rozrywka, filmowcy nie pretendują do roli wychowawców narodu. Nie grozi tam takie pomieszanie rzeczywistości i fikcji, jakiego przykład dał Lech Wałęsa: „Z filmów Wajdy dla mnie było zawsze najważniejsze to, co przez nie chciał powiedzieć reżyser: on zawsze dawał jakieś przesłanie, przed czymś ostrzegał, coś przepowiadał. W pewnym sensie robił to, co ja robiłem w polityce. Choć było to duże większe”. Charakterystyczne, że ostatnie zdanie może znaczyć, że „dużo większe” było to, co robił Wałęsa, albo to, co Wajda. Nie zdziwiłbym się, gdyby pod wpływem niebywałej reklamy, jaką Wajda sobie urządza, Wałęsa nabrał skromności i uznał, że istnieją rzeczy “dużo większe” od obalenia komunizmu, którego, jak wiadomo, sam dokonał, i to “większe” widział w filmach Wajdy. Już samo porównywanie się z reżyserem świadczy, że Wałęsa nie ma poczucia rzeczywistości w kwestiach, o których mówi. Dla odmiany Wajda ma poczucie rzeczywistości aż za duże jak na artystę. Wie on, jak spotęgować władzę rozrywki. Trzeba stwarzać sugestię, iż pozostaje ona w specjalnych stosunkach z rzeczywistą władzą, taką lub inną. A najwięcej osiąga się, dając się nieść jakiemuś nastrojowi politycznemu, poglądowi uchodzącemu w danej chwili pod przymusem lub dobrowolnie za prawdę niepowątpiewalną. Najbardziej podobało mi się podziękowanie, jakie Wajda złożył amerykańskim filmowcom za przyjęcie Polski do „zachodnich struktur bezpieczeństwa”.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy