Dziennikarze – hieny czy IV władza

Dziennikarze – hieny czy IV władza

Dziennikarzy kilku pokoleń dzieli twarda walka o byt Bohaterem najnowszej, współczesnej powieści Edwarda Redlińskiego pt. „Transformejszen” jest młody dziennikarz z Warszawy, który podjął się opisania polskiej prowincji. Pisarz nie ma dla niego litości – pokazuje reportera jako tępego łowcę sensacji, nic nierozumiejącego z tego, co w ostatnich kilkunastu latach zdarzyło się w Polsce, natomiast na poczekaniu dysponującego gotowym wyjaśnieniem każdego problemu społecznego. (Jest duże bezrobocie? To dobrze, ludzie wreszcie uszanują pracę. Brakuje mieszkań dla biednych? Świetnie, dzięki temu ruszy prywatne budownictwo itd.). Redliński nie jest osamotniony w atakowaniu pracowników mediów. Inny twórca, reżyser Kazimierz Kutz, dokłada tej grupie zawodowej, zdejmując białe rękawiczki. „Nieskurwionych dziennikarzy w każdym mieście można policzyć na palcach jednej ręki. Dawniej szmacili się dla partii, ale przynajmniej towarzysko oddzieleni byli od przyzwoitych. Teraz podkupywani przez baronów partyjnych, bankowych, mafijnych i jakich jeszcze chcecie, produkują dyrdymały, jeżdżą z rodzinami po kurortach całego świata, kupują mieszkania, budują wille. I nikt się nimi nie brzydzi”, pisze w „Dzienniku Zachodnim”. Również u niektórych naukowców dziennikarze nie mają dobrej opinii. Dr Tadeusz Kononiuk z Uniwersytetu Warszawskiego w swej najnowszej, z czerwca ub.r., pracy pt. „Kapitał zagraniczny w polskich mediach” nazywa redaktorów „pieskami cyrkowymi, które wykonują sztuczki, jeszcze zanim właściciel trzaśnie batem. Z biur dziennikarzy lepiej widać logo wydawcy niż interes obywateli”. A przecież w opinii społecznej dziennikarze ciągle są grupą zawodową o szczególnym etosie. Aż 69% respondentów w sondażu CBOS z marca ub.r. uznało ich za dociekliwych, a 62% za uczciwych. O wiarygodności dziennikarzy przekonanych jest 59% respondentów. Spory odsetek – 43% – uważa redaktorów za bezstronnych. I nietraktujących opisywanych spraw powierzchownie. Tylko 16% badanych twierdzi, że w przedstawianiu problemu jedynie ślizgają się po jego powierzchni. Jeśli mają coś do zarzucenia czwartej władzy, to wchodzenie z butami w czyjeś sprawy osobiste (tak uważa 65% respondentów), nieliczenie się ze skutkami, jakie mogą mieć publikacje dla innych (54%), szukanie sensacji za wszelka cenę (49%) i kierowanie się w pracy swoimi sympatiami politycznymi (42%). Dowód, że dziennikarze są perfekcyjnymi manipulatorami, czy też jest to cała i jedyna prawda o tym zawodzie? Rozejrzyjmy się zatem wokół siebie. Pamiętając, co powiedział pewien słynny kompozytor: „O tym, że gram gorzej, najpierw ja się dowiaduję. Publiczność długo później”. Siedź w kącie Nie wiadomo, ilu jest dziennikarzy w Polsce. Dr Zbigniew Bajka z Ośrodka Badań Prasoznawczych UJ podaje („Zeszyty Prasoznawcze” 2000 r.), że tuż po przełomie w 1989 r. ich liczbę szacowano na ponad 11 tys. W ciągu następnych miesięcy wyraźnie ubywało osób w starszym, ale ciągle jeszcze produkcyjnym wieku. Ta grupa bowiem zapłaciła wysoką cenę za ustrojową transformację. Szacuje się, że na początku lat 90. odeszło z pracy w zawodzie co najmniej 1,5 tys. dziennikarzy. Niektórzy socjolodzy twierdzą, że wypadło całe jedno pokolenie. Rejterady dotyczyły osób niechętnie widzianych w zespołach redakcyjnych z powodów politycznych (np. desygnowanych tam niegdyś przez partię), nienadających się do dalszej pracy ze względu na braki warsztatowe bądź niemieszczących się w składzie redakcji po zmianie jej profilu. Byli też tacy ze starej ekipy, którzy zaparli się i pozostali w swych macierzystych redakcjach. Twierdzili, że nie mają nic na sumieniu albo że „ich przy tym nie było”. Dla większości te deklaracje niczego nie zmieniały – zostali wypchnięci, a gdy się nie dało, pochowani po redakcyjnych kątach. Ale zdarzały się sytuacje, że radykalna zmiana frontu, niejako zaparcie się własnej twarzy z czasów PRL, została nagrodzona wysokim, intratnym stanowiskiem. To m.in. przypadek Marka Króla, byłego sekretarza KC PZPR, a następnie naczelnego „Wprost”, i Dobrochny Kędzierskiej, dziennikarki „Polityki” z czasów Rakowskiego, potem posłanki, szefowej oddziału warszawskiego tygodnika „Wprost”. Luka po starych została bardzo szybko zapełniona – w redakcjach pojawiły się nowe twarze, zazwyczaj bardzo młode. Dziesięć lat później mówi się o około 18-20 tys. dziennikarzy w Polsce, a nawet 25 tys. – Rozbieżności – tłumaczy dr Bajka – wynikają ze sposobu klasyfikacji. Ci, którzy mnożą dziennikarskie dusze, do jednego worka wrzucają: etatowców, osoby stale współpracujące

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2003, 2003

Kategorie: Media