Ogniska TPD utrzymują się tylko dzięki wspaniałym wychowawcom, którzy często pracują za półdarmo Wiesław Kołak, przewodniczący ZG Towarzystwa Przyjaciół Dzieci – Początek roku szkolnego dotyczy także placówek, w których po lekcjach mogą coś zjeść i odrobić lekcje dzieci, które hasłowo nazywa się \”dziećmi ulicy\”, czyli te z biednych, często patologicznych rodzin. Ale nie jest pan w nastroju odświętnym. – Rzeczywiście. Czuję, że zacieśnia się pętla na mojej szyi. Chyba zginę z moimi ogniskami. – Od kilku lat sygnalizował pan, że finansowanie ośrodków bywa różne, ale nigdy nie padły tak dramatyczne słowa. – Oczywiście, chodzi o pieniądze. Wszystko to jest bolesne także dlatego, że ten rok miał być rokiem świętowania, a nie klęski. Właśnie mija nie tylko 85. rocznica utworzenia TPD, lecz także 15. rocznica otwarcia pierwszego ogniska środowiskowego. Te placówki są moim pomysłem, moją ideą. Najpierw było ich kilka, teraz jest ponad 300, a uczęszcza do nich ponad 17 tys. dzieci. – Ale przecież nie zawsze było tak źle. Gdy ośrodki powstawały, wszyscy nie tylko gratulowali, ale również szukali pieniędzy. A więc kiedy nastąpił ten zły przełom, z którego ośrodki dla \”dzieci ulicy\” nie mogą się wydobyć? – Pomysł, który przez lata świetnie się sprawdzał, był następujący: płace dla personelu pochodziły z budżetu, za lokal i wyżywienie zaś płaciła gmina. Wszyscy byli zadowoleni, a przedstawiciele gmin ustawiali się w kolejce, by razem z nami otworzyć kolejny klub. Widziano głęboki sens, także ekonomiczny, w takim zaopiekowaniu się \”dziećmi ulicy\”. Oznaczało to mniej rozbojów, mniej wypłat z opieki społecznej, więcej przygotowania do normalnego życia. Poza tym na początku lat 90. szkoły zaczęły się wycofywać z zajęć pozalekcyjnych. To, co się dzieje z dzieckiem po południu, przestało interesować nasz system edukacyjny. Tym bardziej mój pomysł był trafiony. – Na razie brzmi krzepiąco… – Niestety, w tej historii najważniejsze są pieniądze i decyzje urzędników. Cały system zaczął się psuć po 1998 r., gdy powstały starostwa. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, na jedno dziecko dostawaliśmy 260 zł miesięcznie, a tu nagle, gdy do głosu doszło \”nowe\”, z dnia na dzień fundusze obcięto nam o połowę, a potem powiedziano, że i 70 zł miesięcznie na dziecko musi nam wystarczyć. No cóż, widocznie nowe urzędy miały duże potrzeby finansowe. W następnych latach suma ta powoli rosła, ale ciągle jest to niewiele ponad 100 zł. – Ile macie na koncie w tym roku? – Można powiedzieć, że mniej niż zero. Najgorsze jest to, że w tym roku starostwa w ogóle przestały płacić. Na samym Mazowszu zaległości wynoszą blisko 800 tys. zł. Z roku na rok sytuacja jest coraz dramatyczniejsza i dlatego zacząłem bić na alarm. Nawet nie jestem w stanie sprawdzić, gdzie te pieniądze przepadły. Starostwa mówią, że nie dostały od wojewody, ten zapewnia, że fundusze przesłał, a ja nie mam prawa skontrolować ani jednej instytucji, ani drugiej. Tak jest na Mazowszu, które stanowi dobry przykład, bo tu powstało najwięcej ośrodków. I problem jest największy. – Dlaczego staliście się kozłami ofiarnymi? – Zorientowano się po prostu, że nam można nie dać, a my będziemy jakoś rozpaczliwie sobie radzić. Rodziny zastępcze, usamodzielnienie się wychowanków z domów dziecka, domy pomocy społecznej – te wydatki są konieczne. Nasze nie. Oczywiście, najprościej byłoby pozamykać placówki. Ale poza zahamowaniami moralnymi są także finansowe. W każdy ośrodek, żeby go rozkręcić, włożyliśmy około 40 tys. zł. Dlaczego te pieniądze miałyby przepaść? – Czy naprawdę niemożliwe są pertraktacje? – Próbowaliśmy, ale bezskutecznie. Już samo podpisanie umowy na kolejny rok odbywa się w atmosferze szantażu. Ktoś reprezentujący starostwo, najczęściej przedstawiciel Centrum Pomocy Rodzinie, przygotowuje dokument, a ja, kiedy widzę tę nędzną kwotę, mówię, że w żadnym razie nie podpiszę. Wtedy słyszę, że świetnie, to nic nie dostanę. W końcu składam swój podpis, obok jest moja adnotacja, że absolutnie nie akceptuję wydzielonej sumy. Oczywiście, jest to tylko gest symboliczny, bez żadnego znaczenia prawnego. Ta ponura zabawa trwa już kilka lat. Ale nawet kiedy te niewielkie pieniądze pojawiały się z opóźnieniem, mieliśmy na co je wydać. Pod koniec roku mogłem wreszcie zapłacić wychowawcom, którzy przecież decydowali się nie na wolontariat,
Tagi:
Iwona Konarska









