Wybrałem życie nad fikcję

Wybrałem życie nad fikcję

23.01.2023 Warszawa Przeglad filmow z okazji 80. urodzin Allana Starskiego fot Jacek Dominski/REPORTER N/z: Marek Kondrat

Człowiek boi się samotności, a z drugiej strony bardzo często się na nią sam skazuje Rozmowa z Markiem Kondratem Rzadko się zdarza, że osoba, która jest aktorem całe życie i przede wszystkim aktorem z wykształcenia,  oficjalnie kończy karierę. Na dodatek tak wcześnie, bo mając zaledwie 57 lat. Skąd ten radykalny krok? Nie tęskni pan za zawodem? – Nie tęsknię, to na pewno. A skąd ten krok? Próbowałem parę razy sam dla siebie znaleźć jakąś jedną konkretną i sensowną odpowiedź, ale to jest chyba raczej poza jakąś sferą racjonalną. Najprostszą odpowiedzią będzie to, że zawód aktora w jakimś sensie mi się przejadł. A kiedy to poczucie „przejedzenia” przyszło po raz pierwszy? – Trudno mi to umiejscowić czy „uczasowić”, ale podejrzewam, że całe życie się na to zbierało, łącznie z dzieciństwem i z obserwacją domu rodzinnego, który był przecież domem aktorskim. Poza tym wpływ miała na to kompletna zmiana anturażu w świecie aktorskim czy świecie sztuki. Te zmiany są bardzo widoczne i bardzo odczuwalne, a ja zawsze uważałem, że ten zawód jest doraźnie związany właśnie z czasem i z jego estetyką. W związku z tym, jak obecne czasy dynamicznie zmieniają swoje oblicze, musi to mieć wpierw wpływ na estetykę, a zmiana jej postrzegania w osobistym wydaniu jest znacznie trudniejsza. Dlatego łatwiej mi było zrezygnować, aniżeli szukać jakichś koneksji z nową jakością. W związku z tym odczuwam w sobie pewien komfort niezajmowania się tym dzisiaj, a w sukurs przyszedł pewien rodzaj zachwytu dziedziną, którą z kolei zajmuję się obecnie. Stało się to lata temu dzięki podróżom do miejsc, gdzie „rośnie” wino. Dzięki tej nowej pasji i poznawaniu tej całkiem innej, nowej sfery, skrajnie różnej od zawodu, który uprawiałem, łatwiej mi też było z tego zawodu zrezygnować. (…) I emocje, które teraz towarzyszą panu na co dzień, są dużo bardziej płaskie… Więcej odczuwa pan teraz harmonii, czerpiącej głęboko ze spokoju codzienności? – Zdecydowanie. Harmonia to chyba najlepszy sposób, aby to ująć. Zresztą to jest moje słowo klucz do wielu innych rozstrzygnięć. Harmonia jest tym czymś, co w winie ma swoje uzasadnienie i rację bytu, ale przenosi się to także na życie nas wszystkich, którzy instynktownie albo mniej lub bardziej świadomie poszukujemy tej harmonii. Czyli to właśnie nadmiar emocji był jednym z powodów, że zawód aktora po prostu pana zmęczył w pewnym momencie? – Do nadmiaru emocji można się przyzwyczaić, dlatego że jest to właściwie sens tego zawodu – poruszanie się po pewnym ekstremum, pewnej niecodzienności… więc jak zgodzimy się na tę regułę niecodzienności, to reszta przychodzi dosyć automatycznie. Natomiast w pewnym stopniu znużyło mnie objawianie takich rzekomych własnych predyspozycji, już o talentach nie mówiąc, i takiej nieustającej konfrontacji z widzem, pobudzającej dosyć sztucznie organizm, który z czasem zaczyna się buntować. Bo z jednej strony jest zwykłe codzienne życie, a z drugiej strony jest to „wyimaginowane”, jednocześnie niepodlegające regulacji czasowej. O 19 kurtyna idzie w górę i już – trzeba być innym człowiekiem. Połączenie tych dwóch światów zaczyna być w końcu dosyć nużące. Jednym słowem – wybrałem życie nad fikcję. Wspomniał pan o zmianie estetyki we współczesnej sztuce. Co dokładnie ma pan na myśli? Jak to wpłynęło na pana pracę i postrzeganie zawodu? – Obserwowałem zarówno teatr tradycyjny, jak i zmiany w nim zachodzące, jeszcze zanim sam zacząłem grać – jako dziecko odwiedzałem ojca w Teatrze Polskim i obserwowałem teatr w starym stylu, czyli pełen takiej sztuczności, w wydaniu kompletnym pod względem charakteryzacji czy bogatego kostiumu. Doświadczenie takiej baśni teatralnej dla młodego człowieka to było duże przeżycie, bo towarzyszyły temu pewne zmysłowe doświadczenia, jak zapach szminek czy Mastiksu do przyklejania zarostów, ale i wiele innych aspektów sztuki. Tego w teatrze dzisiaj nie ma. Potem doświadczyłem tej magii teatru, będąc już w szkole, ponieważ moi mistrzowie również uprawiali ten typ teatru – nic dziwnego zresztą, bo byli to rówieśnicy mojego ojca. Teatr posługiwał się wówczas przede wszystkim literaturą dramatyczną, więc uczestniczyliśmy w wydarzeniu, które mówiło do nas przy pomocy bardzo takich zużytych już w pewnym sensie tekstów, których aktualności poszukiwała rzeczywistość. Widz miał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 51/2023

Kategorie: Kultura, Wywiady