Manewry polityczne

Ciekawe, ilu normalnych ludzi w Polsce rozumie obecne manewry polityczne, które odbywają się w naszym kraju, jeśli w ogóle ich to jeszcze obchodzi. Mamy oto bowiem rząd Marka Belki, o którego powstanie zabiegali SLD oraz pan prezydent, choćby nawet rząd ten miał rządzić tylko przez kilka miesięcy. Kto jednak naprawdę rządzi przy pomocy tego rządu? Jak pamiętamy, nie mógł on powstać aż do momentu, w którym poparła go Socjaldemokracja Polska, która wyłamała się z SLD i była programowo przeciwna rządowi Belki, opowiadając się za rozwiązaniem parlamentu. Zmieniła jednak zdanie i zawarła porozumienie na rzecz rządu Belki, lecz nie z SLD, który zabiegał o utrzymanie parlamentu, ale z premierem Belką osobiście i z panem prezydentem, co jest czymś takim, jakby dwóch lokatorów postanowiło wspólnie zamieszkać pod jednym dachem, pod warunkiem wszakże, że nie będą się do siebie odzywać. Z biegiem tygodni zaś okazało się w dodatku, że wpływ na rząd Belki ma nie SLD, największy na razie klub parlamentarny, który go stworzył, lecz pan prezydent i SdPl, która była mu przeciwna. Sam zaś prof. Belka nie ukrywa, że SLD niewiele go już obchodzi, bo głosy Sojuszu w Sejmie i tak ma w kieszeni. I jak na razie wcale się nie myli. Rozumiemy coś z tego? Bo ja nic nie rozumiem. Może więc spróbować od innego końca. Dlaczego SLD tak zabiegał o stworzenie rządu Belki? Otóż dlatego, aby zyskać nieco czasu po katastrofie, jaka spotkała tę partię, dla której poparcie spadło z 41% do 5%. Przyczyną tej katastrofy, oprócz afer i skandali finansowych oraz towarzyskich, był prawicowy, oportunistyczny kurs polityczny przyjęty przez rząd Millera, jego neoliberalny program gospodarczy i pokazanie gestu Kozakiewicza zarówno ludziom krzywdzonym przez ten program, jak i naiwnym Don Kichotom bredzącym coś o kulturowych wartościach lewicy. Uzyskany przez Belkę czas miał więc służyć poprawieniu tego obrazu, a sam premier na początku dawał nawet pewne znaki, że myśli podobnie. Ale na krótko. Ponieważ dalsze jego decyzje, zwłaszcza personalne, jak np. powołanie szefa agencji wywiadu związanego jawnie z prawicą, powołanie na ministra finansów nieznanego nikomu ekonomisty, o którym wiadomo tylko tyle, że pracował – jak i sam premier zresztą – w amerykańskim systemie bankowym oraz kilka podobnych pokazują, że premier nie zamierza pomagać SLD w remontowaniu jego lewicowego oblicza. Temu remontowi nie sprzyja zresztą także kilka innych decyzji, dokonywanych ciągle pod marką lewicy, jak np. rozwiązanie przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji rady nadzorczej i zarządu telewizji publicznej, czego efektem stało się zdominowanie telewizji publicznej przez grono osób z pewnością niezbyt chętnych nie tylko lewicy, ale i pluralizmowi w mediach. A więc w rezultacie przez swoje skomplikowane manewry polityczne SLD nie tylko nie zyskał szansy na poprawę swego wyglądu, lecz przeciwnie, w nadchodzących wyborach będzie płacić zarówno za swoje dawniejsze grzechy, jak i za nowe. Nie inaczej zresztą stać się może z SdPl, która powstawała jako lewicowa alternatywa dla SLD, ale tak się rozkochała w sejmowych roszadach i gambitach, że zaczął się jej podobać nawet p. Ananicz, wspomniany już nowy szef wywiadu. Do czego to ma zmierzać? – pytają naiwni, którym ciągle nie może się pomieścić w głowie, że do niczego. Jedyną zaś w miarę logiczną odpowiedzią na to pytanie może być przypuszczenie, że chodzi tu po prostu o aksamitne usłanie drogi do władzy Platformie Obywatelskiej, którą sondaże typują na zwycięzcę przyszłych wyborów. Jest w tym coś mistycznego, ponieważ Platforma, wyłoniona z rozbitków rozmaitych przegranych formacji, nie tylko nie zrobiła jeszcze nic pożytecznego, ale nawet nie zapowiada, co miałaby chęć zrobić, poza samym rządzeniem. Mniejsza o to. Być może, popieranie Platformy rodzi się z przekonania, że jest ona lepsza niż PiS czy LPR, a także Samoobrona. Lecz i tak wiadomo przecież, że Platforma nie będzie rządziła bez PiS, a być może także bez LPR, jeśli oczywiście Giertych zgodzi się poprzeć tych liberalnych zgniłków oraz braci Kaczyńskich, którzy jako swój ważny sukces w Warszawie wymieniają zamknięcie 30 agencji towarzyskich. I wyjdzie na odwrót, niż miało wyjść. Z takim obrazkiem musi się mierzyć nie tylko zwykły obywatel, lecz także przyszły historyk, jeśli zechce się zająć naszymi czasami, w co wątpię. Nie ma to bowiem wymiarów monumentalnych, jak na przykład upadek I Rzeczypospolitej, albo też tragicznych, jak na przykład historia powstania warszawskiego, o którym Norman Davies, historyk,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 32/2004

Kategorie: Felietony