Marek w starciu z morzem

Marek w starciu z morzem

Do wody na ratunek

„Dziaku”. Po prostu. Kiedy zaczyna tę robotę w 2001 r. w komisariacie I w Wałbrzychu, jest młody i – jak to mówią – „nieopierzony”. Ale tyle w nim zapału, tyle chęci, że trudno go nie lubić i trzymać na dystans. Starsi stażem policjanci szybko zaczynają traktować „Dziaka” jak równego sobie. Po trzech latach w prewencji awansują go na dzielnicowego. Dostaje jedną z trudniejszych wałbrzyskich dzielnic – Piaskową Górę. Miasto reklamuje ją jako najważniejszą dzielnicę handlową. Rejon z kilkoma większymi marketami oraz budynkami użyteczności publicznej. Rejon o wysokim zaludnieniu. Według danych z 2014 r. Piaskową Górę zamieszkuje aż 19 448 osób. Wszystko to sprawia, że jest narażona na wysoki stopień przestępczości.

Mimo to „Dziaku” niemal od początku cieszy się na tej swojej dzielnicy szacunkiem. Ma posłuch, ale nie jako pies, jako wróg. Mieszkańcy biorą go za swego. Po Gąskach, kiedy już było wiadomo, że „Dziaku” nie dał rady w starciu z morzem, do komisariatu przy ul. Wrocławskiej schodzą się obcy ludzie – różnych zawodów, o różnym statusie społecznym – z całej Piaskowej Góry.

– Przychodzili, żeby złożyć kondolencje, wyrazić swój żal. Wzruszenie, bo przecież wiadomo, że policji za bardzo się nie lubi. Że z policją mało kto trzyma. A tutaj przypadkowe osoby, które gdzieś kiedyś spotkały Marka na swojej drodze, przychodzą, żeby złożyć wyrazy współczucia – wspomina młodszy inspektor Adam Błaszak, komendant komisariatu I w Wałbrzychu.

Może dlatego, że „Dziaku” przede wszystkim był dobrym człowiekiem. Człowiekiem, a dopiero później policjantem. W tej kolejności.
„Skubi”, przyjaciel:

– Żartowaliśmy, że z takim charakterem bardziej pasował na księdza albo na lekarza. Na pewno nie na mundurowego.

Czasami, jak był po cywilu, to ludzie nawet nie przypuszczali, że jest z policji. Chyba za dobrze mu z oczu patrzyło. Na ulicy, cokolwiek by się działo, traktuje sprawcę jak człowieka, a nie idiotę. Nie wydaje pospiesznie sądów, nie ocenia bez dowodów. Daje zatrzymanemu szansę na wyjaśnienie, skruchę, czasem przeprosiny. Po kilku miesiącach pracy na dzielnicy już wie, kto po jednej reprymendzie więcej prawa nie złamie, a komu nie można popuścić. Czyta z jednego czy drugiego gościa jak z książki. I to proste podejście, takie ludzkie i tyle, trafia do ludzi. Bez różnicy, czy to bezdomny, przepity, czy biznesmen – ma do niego szacunek. Kiedy idą czasem z Mirelą na zakupy, bywa, że spotkani po drodze piesi w pas mu się kłaniają:

– Siema, panie kierowniku.

Mirela:

– Nie umoralniał, nie krytykował. Mówił szczerze, doradzał. Nie był czarnowidzem, raczej wychodził z założenia, że wszystko będzie dobrze. Że się ułoży.

Tego dnia w Gąskach to nie pierwszy raz, kiedy „Dziaku” kogoś ratuje. Przed laty, zanim jeszcze w ogóle wstąpił do służby, pomógł trzem chłopakom topiącym się w pobliskim zbiorniku. Mirela:
– Może ta akcja sprzed lat sprawiła, że potem już zawsze czuł się w wodzie pewnie? Bardzo dobrze pływał, nurkował z pełnym ekwipunkiem.

Często jeździli do Egiptu. Któregoś razu jeden z miejscowych nagle upadł przy basenie i stracił przytomność.
– Marek zaczął go reanimować. Zanim przyjechało pogotowie, przywrócił akcję serca. Pomagał mu kolega. A potem wrócił do mnie nad basen jakby nigdy nic. Jakby właśnie podniósł komuś ręcznik z podłogi. Kolega był roztrzęsiony, nie mógł dojść do siebie. A Marek wręcz zawstydzony zainteresowaniem, jakie wzbudzał.

W Gąskach też myślał, że się uda. Że wskoczy do morza, uratuje. A potem pójdą sobie z Mirelą i córką na kawę, jak planowali.

Skróty pochodzą od redakcji

Joanna i Rafał Kasztelańscy Policjanci. Za cenę życia, Znak Horyzont, Kraków 2016

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2016, 42/2016

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy