Związki gen. Mieczysława Kluka z branżą paliwową zapoczątkowały… więzy krwi (…) Marlenę Kluk z Częstochowy poznaliśmy na sądowym korytarzu w maju 2010 r. Od razu domyśliliśmy się, że to córka byłego szefa śląskiej policji. Jest do niego podobna. Wysoka, przed czterdziestką, w nienagannie skrojonej garsonce. W twarzy miała coś majestatycznego. Stała przed salą rozpraw skupiona, nie okazując zdenerwowania, chociaż za chwilę miała się spotkać z człowiekiem, który ją obraził. Jako osoba zaufania publicznego nie mogła pozwolić, aby szargano jej dobre imię i godzono w jej wizerunek. Zagroziła procesem. Dała mu jednak szansę, aby się zreflektował i publicznie przeprosił. Na sali sądowej miało dojść wtedy do ugody. Nigdy wcześniej nie występowała w takiej roli, chociaż wymiar sprawiedliwości zdążyła poznać od podszewki. Od kilku lat pracowała jako sędzia w IV Wydziale Karnym Sądu Rejonowego w Częstochowie. Człowiek, z którym miała się wówczas spotkać na sali rozpraw, to sędzia Maciej Strączyński – prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia – prowadzący w Szczecinie proces jej ojca, emerytowanego nadinspektora policji Mieczysława Kluka. Generała oskarżono o przyjęcie kilkuset tysięcy złotych łapówki. Pieniądze miały pochodzić od baronów paliwowych, którym w zamian – jak napisano w akcie oskarżenia – przekazano z policji tajne dokumenty. O sprawie karnej ojca Marleny Kluk wiedziała cała Polska. O jej sporze z szefem związku zawodowego – całe środowisko prawnicze. Nigdy wcześniej i nigdy potem żaden polski sędzia nie wystąpił na drogę sądową przeciwko innemu sędziemu. Jedni mówili, że to szaleństwo i że córka generała właśnie rujnuje sobie karierę. Inni, że rzucenie rękawicy takiemu przeciwnikowi jest przejawem ogromnej odwagi Marleny Kluk (…). – Moja córka jest bardzo odważną osobą, ale gdyby publicznie opowiedziała tę historię, prawdopodobnie nie mogłaby dłużej funkcjonować w swoim środowisku zawodowym – mówi jej ojciec. – Postawienie mi takich zarzutów oczywiście musiało się przełożyć na całą rodzinę, a w szczególności na córkę. Marlena miała wtedy niespełna 30 lat i dopiero od niedawna pracowała w wymarzonym zawodzie. Moja sprawa karna oznaczała dla niej niezwykle trudny start, ale ona wszystko przetrwała. To moje jedyne dziecko, a przyszłość sędziowska jest dopiero przed nią. (…) Młody, zdolny, zdeterminowany Śledztwa paliwowe prowadził i koordynował prokurator Marek Wełna z elitarnego wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Był dla organów ścigania cennym nabytkiem: młody, błyskotliwy i odważny. Świetnie wypadał w kontaktach z dziennikarzami. To jemu udało się powiązać chaotyczne dotąd wątki śledcze z odległych stron Polski. Podobnie jak prokurator Jerzy Mierzewski, który rozbijał struktury „Pruszkowa”, Marek Wełna zyskał opinię pogromcy mafii. Uporządkował wiedzę operacyjną o przestępczości paliwowej. Z tysiąca puzzli odtworzył konstrukcję z firm i wzajemnych powiązań. Zaczął od rozpracowania pewnego konta bankowego, przez które przepłynęło w ciągu miesiąca 20 mln zł. Zdobył dowody, że to gruba sprawa. Precyzyjnie wyłapywał handlarzy, pośredników i wreszcie samych baronów. Sięgał jeszcze wyżej – aż do Ministerstwa Finansów i szczytów władzy. Chciał wiedzieć, kto sprzyja „białym kołnierzykom” (podejrzewał o to m.in. samego ministra gospodarki Jacka Piechotę). Nigdy wcześniej nie było równie dynamicznego śledztwa demaskującego polityczne koneksje. Gra toczyła się o zwolnienia podatkowe rzędu setek milionów złotych, a co za tym idzie – gigantyczne uszczuplenia budżetu państwa. Na baronów padł blady strach. Na polityków oraz członków koncernu Orlen z udziałami skarbu państwa – także. Śledztwo było jak kula śniegowa. Setki zatrzymań, aresztowań, listów gończych, stawianych zarzutów i tomów akt zwożonych do sądów wózkami. Baronowie uciekali za granicę, a jeśli im się nie udało – trafiali za kraty. Sprzyjający mafii urzędnicy skarbówki dzielili ich los, a niektórzy politycy musieli się tłumaczyć z kont w Szwajcarii. Na „czarnej liście” prokuratora Marka Wełny znalazł się także gen. Mieczysław Kluk. To z podległej jemu jednostki policji miał trafić do baronów poufny dokument o antymafijnej specgrupie. Pół miliona za fatygę Mieczysław Kluk był jednym z najbardziej wpływowych policjantów w kraju. Rekomendowany na stanowisko komendanta wojewódzkiego w Katowicach przez wojewodę Marka Kempskiego z AWS,