Marny koniec niby-uczelni

Marny koniec niby-uczelni

W najbliższych latach mogą zniknąć dziesiątki szkół wyższych Właśnie w szkolnych ławkach zasiadają tysiące 19-latków podchodzących do egzaminu maturalnego. Odkąd od wyniku matury zależy dostanie się na uczelnię wyższą, egzamin ten zyskał na znaczeniu. Co zrobić, kiedy ten bilet wstępu będzie już w ręku absolwenta? Komu powierzyć czas i pieniądze? „Przegląd” wielokrotnie opisywał przypadki zamykania uczelni wyższych. Od 2002 r., kiedy rozpoczęła prace Państwowa Komisja Akredytacyjna, wiele uczelni stanęło przed perspektywą likwidacji. Do tego dochodziły kwestie finansowe – uczelnia, zakładana jako dochodowy biznes, nie spełniła oczekiwań założycieli i przynosiła wyłącznie straty. Takich przypadków może być coraz więcej, skoro dziś w Polsce istnieje ponad 440 szkół wyższych, a liczba studentów w najbliższych latach znacznie się zmniejszy. Słuchacz pierwszego czy drugiego roku zdążył już zainwestować w naukę zarówno czas, jak i pieniądze. Pozaliczał część kolegiów, egzaminów, zorientował się w wymaganiach wykładowców, przeczytał niezliczone książki. Wpłacił na konto szkoły pieniądze własne bądź rodziców. Czesne w poszczególnych szkołach może ogromnie się różnić – od 250 zł miesięcznie za tańszy kierunek w małych miejscowościach do ponad 1000 zł miesięcznie za informatykę w markowych szkołach warszawskich. Do tego dochodzi często wpisowe i rozmaite inne opłaty, sprytnie ukryte w regulaminie studiów (dopiero od niedawna weszła w życie uchwała ministerstwa zakazująca takich praktyk). W rezultacie już po roku zainwestował w swoją edukację kilka lub nawet kilkanaście tysięcy złotych. Stał się klientem, mającym prawo domagać się wypełnienia przez uczelnię obowiązków, za które otrzymała zapłatę. Konieczna umowa Nieuregulowane wciąż są kwestie umów cywilnoprawnych między uczelnią a studentem. Wprawdzie uczelnie niepubliczne mają obowiązek ich spisywania, w istocie są to jednak na razie cenniki z określonymi warunkami waloryzacji czesnego. Nie regulują natomiast tego, co równie ważne, czyli zobowiązań uczelni wobec studenta. – Umowy dały przynajmniej tyle, że trafia do nas zdecydowanie mniej skarg na nieuzasadnione zmiany w czesnym. Jednak pozostałe kwestie wciąż wymagają doprecyzowania – twierdzi Robert Pawłowski, rzecznik praw studenta. Żadnych umów nie ma natomiast w przypadku studentów placówek publicznych. Tu rzadko zdarza się zamykanie uczelni czy kierunku z roku na rok, jeśli jednak na jakiś kierunek regularnie nie ma naboru lub z innych powodów staje się on niepotrzebny, po prostu wstrzymuje się rekrutację, pozwalając dotychczas studiującym spokojnie skończyć edukację. Większym problemem jest np. likwidacja ośrodka zamiejscowego – student musi zostać przyjęty w innym oddziale uczelni, ale wiąże się to dla niego często z koniecznością kłopotliwych dojazdów. Wciąż problematyczna jest egzekucja długów, czyli np. zwrot czesnego od uczelni niepublicznych. Z jednej strony – bardzo ciężko cokolwiek uzyskać od szkoły, która nie jest w stanie likwidacji. Teoretycznie przecież wciąż funkcjonuje i realizuje zadania dydaktyczne, odejście z niej jest zatem autonomiczną decyzją studenta. Co z tego, że wykładowcy nie nadają się do prowadzenia zajęć i student ma poczucie, że za swoje pieniądze został oszukany i niczego się nie nauczył… Jeśli wreszcie szkoła zostanie postawiona w stan likwidacji, a zatem de facto przestanie nauczać (zgodnie z ustawą może wówczas prowadzić zajęcia nie dłużej niż do końca roku akademickiego), studenci są na końcu długiej listy wierzycieli. W pierwszej kolejności opłacane są procedury likwidacyjne i długi względem państwa – zaległości wobec ZUS i urzędu skarbowego. Poszkodowanemu żakowi pozostaje proces cywilny i długie oczekiwanie na stracone pieniądze. Nieraz uczelnia broni się rękami i nogami przed likwidacją. Taka sytuacja miała miejsce choćby w przypadku Szkoły Wyższej Rzemiosł Artystycznych w Warszawie. – To była farsa, a nie szkoła – wspomina dawna studentka, która sama zdecydowała się zrezygnować z nauki w SWRA po pierwszym roku. Podobnie uczyniło wielu młodych ludzi. Masowy exodus niczego jednak nie nauczył właścicielek. Zaczęły one domagać się od – już wówczas byłych – studentów wpłat rzekomo zaległych wierzytelności i naliczać im niebotyczne odsetki za czesne z kolejnych semestrów. Okazało się wkrótce, że do umów zawieranych ze studentami dodawano niezgodne z prawem aneksy. Po wielu bojach uczelnia zdecydowała się rozpocząć proces likwidacji, który trwa do dziś. Studentom

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2009, 2009

Kategorie: Kraj
Tagi: Agata Grabau