Rządzenie „przeciw hegemonom medialnym” przypomina plucie pod wiatr Prof. Mirosław Karwat – profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, wykłada w Instytucie Nauk Politycznych. Specjalizuje się w zagadnieniach teorii polityki i socjotechniki politycznej. Publikuje m.in. „Sztuka manipulacji politycznej” oraz „O perfidii”. – O Polsce dowiaduje się pan z mediów? – Ta wiedza jest od razu podlana odpowiednim sosem. Większość nadawców sugeruje nam, że przekazuje czystą informację, ale prawda jest taka, że od razu narzucają komentarz, swoją optykę i ocenę. Przekaz informacji jest intensywnie, natrętnie nacechowany naciskiem ideologiczno-propagandowym, niekiedy nawet szantażem moralnym. Jeżeli do ciebie mówimy, a ty nie rozumiesz albo nie zgadzasz się z naszą interpretacją, to znaczy, że jesteś kimś gorszym, głupszym lub podejrzanym. Czy to nie propaganda? Nasi „komunikatorzy” czasami nawet nie ukrywają, że zwracają się do ludzi o określonych sympatiach, i tym swoim odbiorcom wmawiają, że są światem całym. – A reszta? – Tym pozostałym daje się szansę przyłączenia się lub zignorowania, byle siedzieli cicho. Ci uparci, mający zdanie odrębne lub tylko wątpliwości, niemal nie mają własnego miejsca wypowiedzi. Alternatywa dla opinii dominujących nie ma takiej siły przebicia, kiedy decydują pieniądze, nakład i wzmocnienie echa przez zgodny chór. Ten mechanizm przypomina znaną w świecie nauki księgę cytowań. Niektórzy oceniają walory intelektualne i osiągnięcia badaczy lub całych szkół na podstawie statystyk, ile razy ktoś został zacytowany w pewnych czasopismach. To kryterium jest niesłychanie mylące, bo często niezauważone zostają bardzo istotne wydarzenia intelektualne, książki, badania… Ale tak właśnie jest – znaczysz coś, jeśli jesteś wymieniany, powielany. Zatem jeśli o czymś lub o kimś nie napiszą w autorytatywnym źródle, po prostu nie istnieje. Podobnie jest w obiegu informacji politycznej, w funkcjonowaniu instytucji opiniotwórczych. – Człowiek jest, ale go nie ma… – Taka selekcja przedwstępna. O wielu wydarzeniach artystycznych i naukowych, refleksjach i sporach natury religijnej, inicjatywach politycznych lub dylematach decyzyjnych zwykły obywatel w życiu się nie dowie, o ile ktoś nie uzna, że albo leży to w jego interesie jako nadawcy, albo jest to skandal czy inny rodzaj towaru medialnego, albo okazja do uderzenia w kogoś. Wpływowy dyspozytor sam rozstrzyga, kto jest po linii, na fali, w obiegu, kogo może wpuścić na scenę. Być albo nie być polskiego inteligenta, artysty i polityka to być w obiegu. A być w obiegu, to znaczy być w zamkniętym obiegu. Bo on jest zamknięty. – Jak ten obieg wygląda? – Mówiąc w uproszczeniu, zaklęty krąg samych swoich czy, jak mówimy potocznie, towarzystwo wzajemnej adoracji. O publicznym zaistnieniu człowieka nie decyduje więc to, że powiedział coś mądrego i odkrywczego czy zdziałał coś pożytecznego. O tym decyduje, jak w powieści o Nikodemie Dyzmie, sensacja, plotka, szeptanka oraz czyjś interes w tym, żeby być przy tym. Wiadomości serwuje się na zasadzie: kto, gdzie i z kim, czyj człowiek, na czyje zamówienie, przeciw komu. Sam w sobie nic nie znaczysz. Jeżeli jesteś kolegą Iksa – a ten kolega jest znanym autorytetem – i jeśli od czasu do czasu wspomni o tobie, to istniejesz. Jeśli nie masz właściwych kolegów, to nikt o tobie nie wie, dłubiesz coś sobie a muzom… – Ale jest pluralizm mediów, jest cała masa stacji radiowych, telewizyjnych, gazet. One rywalizują, więc szukają nowych twarzy. I co? – Tu właśnie mamy wielką mistyfikację. W Polsce rzeczywiście już istnieje pluralizm, ale na razie bardziej jako zasada formalna niż fakt materialny. Może dlatego, że dominują wzorce rodem z autorytaryzmu, tendencje do uniformizacji kulturowej i ideologicznej. Nie mamy już wprawdzie państwowego (a ściślej: partyjno-rządowego) monopolu informacji, a większość społeczeństwa uznaje za wielką zdobycz i wartość możliwość porównania różnych źródeł informacji, możliwość wyboru poglądów i reprezentantów. Ale to jeszcze nie znaczy, że mamy pluralistyczną kulturę współżycia społecznego albo pluralistyczną strukturę mediów. Weźmy za przykład prasę kobiecą czy typowe pisma plotkarskie. Albo popularne stacje radiowe. Czym one się różnią między sobą? Wszędzie jest to samo. Rodzinne zmartwienia księżniczki Monako, kolejny rozwód lub ślub rekordzisty, kulinarne eksperymenty gwiazdy estrady, poradnik seksualny, horoskop, krzyżówka, historia choroby Iksa, Igreka… A z „wielkiej polityki”: kto kogo nie lubi, kto kogo oskarżył,
Tagi:
Robert Walenciak









