Kłamliwy jak polityk

Kłamliwy jak polityk

Jeśli chodzi o kulturę kłamstwa, to nasza polityka sięgnęła dna

Dr Tomasz Witkowski, psycholog, autor książki „Psychologia kłamstwa”. Dr Tomasz Witkowski pracował na Uniwersytecie Wrocławskim, w Instytucie Psychologii Uniwersytetu w Hildesheim w Niemczech, a także w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. W 1993 r. był stypendystą programu TEMPUS na Uniwersytecie w Bielefeld w Niemczech. Opublikował kilkanaście artykułów naukowych m.in. w tak renomowanych czasopismach, jak „British Journal of Social Psychology” czy „Journal of Social Psychology”.
Jest autorem takich książek jak: „Psychomanipulacje”, „Psychologia kłamstwa” i „Inteligencja makiaweliczna”, współautorem „Psychologii konfliktów” i „Podręcznika trenera”.
Jest współwłaścicielem firmy szkoleniowo-doradczej Moderator.

– U zwierząt jedną z oznak inteligencji jest zdolność do użycia podstępu. Czy umiejętność skutecznego kłamania to u polityka świadectwo inteligencji?
– Przede wszystkim oceniłbym to jako wskaźnik nieuczciwości. Ale istotnie umiejętność kłamania jest jednym z elementów świadczących o inteligencji.
– Czy Polacy przywykli do tego, że polityk kłamie? Roman Giertych, chociaż przyłapywano go na kłamstwach, nie tylko nie zszedł na margines życia publicznego, ale nawet awansował na wicepremiera.
– Myślę, że Polacy nie przyzwyczaili się do tego, że polityk kłamie. Przecież z wyborów na wybory coraz mniej osób chodzi głosować. W dużej mierze jest to spowodowane zachowaniem liderów partyjnych. Ludzie nie akceptują tego, co się dzieje w polityce, mają dość oszustw, oszczerstw i wyciągania nieistniejących afer. Zmniejszająca się frekwencja wyborcza świadczy o tym, jak ludzie traktują kłamców polityków.
– Jak przeciętny zjadacz chleba traktuje obietnice wyborcze? Jako kłamstwa czy jako naciąganą, acz dopuszczalną formę reklamy politycznej?
– Wyborcy traktują je poważnie i pewnie dlatego później wielu rezygnuje z uczestniczenia w życiu publicznym. W dłuższej perspektywie to bardzo groźne. Nie jestem jednak po stronie tych, którzy przekonują, że głosowanie na polityków to nasz obowiązek. Jeśli w ofercie mamy trzech złych polityków, dlaczego koniecznie musimy wybrać któregoś z nich? To politycy, którzy nadużywają naszego zaufania, godzą w demokrację.
– Najpierw słyszałam obietnicę wybudowania miliona mieszkań, później ktoś inny podbił stawkę do 3 mln mieszkań. Czy to możliwe, żeby polityk wierzył w swoje obietnice?
– Politycy żyją we własnym świecie, w którym toczy się swego rodzaju gra. Ostatnimi czasy są w niej dozwolone wszystkie chwyty – szarganie pamięci zmarłych, rzucanie oszczerstw i ujawnianie niesprawdzonych, nieprawdziwych sensacji. Formacja, która się nazywa Prawo i Sprawiedliwość, wchodzi w koalicję z partią, w której jest wiele osób łamiących prawo. Na tym tle mnożenie obietnic nie jest dla polityka niczym specjalnym.
– Czy kłamstwo funkcjonuje w sferze publicznej, bo wyborcy chcą być oszukiwani, np. zwolennicy PiS chcieli usłyszeć, że Lipiński negocjował, a nie korumpował politycznie?
– Mamy naturalną potrzebę posiadania autorytetów. Gdy ich nie ma, powstaje pustka. Politycy mogliby odgrywać taką rolę. Wiele osób chciałoby wierzyć, że są oni godnymi zaufania mężami stanu, a nie nadmuchanymi balonami, kukłami wypchanymi trocinami.
– Po aferze taśmowej okazało się, że PiS ma niemal tyle samo sympatyków, co wcześniej.
– To kwestia interpretacji danych sondażowych. Procenty mniej więcej się zgadzają, ale to są już inni ludzie. Teraz została grupka najbardziej zatwardziałych zwolenników PiS. Oni, bez względu na to, co się jeszcze zdarzy, będą wspierać tę partię. To ten rodzaj elektoratu, który nie jest skłonny zmieniać swoich poglądów. Przede wszystkim należałoby się przyjrzeć liczbie respondentów, którzy odżegnują się od jakiegokolwiek zaangażowania w politykę.

Najłatwiej oszukać ludzi prostych
– Według badań ludzie z wyższym wykształceniem kłamią częściej. A kogo najłatwiej oszukać? Czy jest taki typ wyborcy, którego można wpuszczać w maliny?
– Na pozór łatwiej oszukać ludzi prostych. Zawsze można im coś obiecać. Ale to oszustwo na krótką metę, bo raz zawiedzione zaufanie trudno odzyskać. Widać to w dniu wyborów. Czyli znów wracamy do kwestii malejącej frekwencji. Dużo bardziej złożona sytuacja jest w przypadku wyborców wykształconych, o wysokiej samoocenie. W ich przypadku często bywa tak, że wbrew temu, co widzą po wyborach, wbrew faktom trwają przy tym, co mówili wcześniej. Nie potrafią się wycofać z raz dokonanych wyborów. W psychologii nazywa się to dysonansem poznawczym. Człowiek podejmuje, niekiedy pochopnie, jakąś decyzję, a później stara się ją uzasadnić. Najprostszy przykład – ktoś za duże pieniądze kupuje samochód, który się psuje, a później wmawia wszystkim, że to był świetny wybór. W polityce jest bardzo dużo przypadków, że ktoś głosuje na daną partię i potem kurczowo się trzyma słuszności tego wyboru.
– Jakie są strategie politycznego kłamstwa?
– Nie ma prostych i jednakowych recept, jakich trzymają się politycy. Na pewno czują się bardziej bezkarni od zwykłego człowieka. Myślę też, że politycy przyzwyczaili się do kłamstwa jako metody stosowanej w polityce. Ostatni rok pokazał, że politykę traktują jak reality show. To igrzyska dla prostego wyborcy: ktoś kogoś opluł, ktoś komuś obraził dziadka itp. Część ludzi nadal temu kibicuje, ale większość jest znużona, bo cały czas widzimy te same gagi – poseł Jacek Kurski rzuca oszczerstwo, wylatuje z partii, za chwilę wraca, później znowu obraża itd.
Podobnie jak „Big Brother” przestał być atrakcyjny, tak i scena polityczna zaczyna być nudna w swej powtarzalności. Polityka zamyka się w hermetycznym świecie, w którym są silne emocje, walczący ze sobą politycy (a czasem tylko udający, że walczą), ale to wszystko odrywa się od rzeczywistości.
– Jak kłamie lewica, jak kłamie prawica? Czy są jakieś różnice pomiędzy reprezentantami tych obozów, bo mam wrażenie, że politycy prawicy bardziej wierzą w to, co mówią, a lewicowi niekoniecznie.
– Nie ma jakichś sposobów kłamstwa charakterystycznych dla danej opcji politycznej. Inna jest konstrukcja społeczna tych kłamstw. Środowisko lewicy jest bardzo zwarte, jedni drugich wspierają i kłamstwa wychodzą znacznie później, z większym trudem. Z prawej strony sceny politycznej tego specjalnie nie widać. Czołowi politycy PiS chyba jednak wierzą w to, co mówią. Oczywiście z wyjątkiem takich „oficerów operacyjnych” jak poseł Kurski.
– Jego chyba nawet bawi sytuacja, gdy kłamie, a „ciemny lud i tak to kupi”. Ale czy taki kłamca, który wierzy w swoje kłamstwa, nie jest bardziej… szczery?
– Owszem, jest bardziej szczery, ale ważniejsze jest tu pytanie o następstwa jego kłamstw. Te konsekwencje będą przecież musieli ponieść inni.
Sądzę, że oszustwo, w które się wierzy, jest gorszym rodzajem kłamstwa. Jeżeli ktoś rządzi z wiarą, że za wszystkim kryje się spisek, jest to niebezpieczne. Natomiast zwykły oszust, który ma nadzieję na zarobienie dużych pieniędzy poprzez politykę, jak już je zarobi, to oddaje władzę komuś innemu.
– Słyszałam opinię, że politycy kłamią, żeby podwyższyć sobie autorytet.
– Warto chyba w tym miejscu wspomnieć o takich politykach, którzy budowali swój autorytet wyłącznie na prawdzie, żeby wspomnieć chociażby Mahatmę Gandhiego, Jana Pawła II, Martina Luthera Kinga…
Próba podwyższenia autorytetu za pomocą kłamstwa to rzeczywiście jeden z jego powodów. Kłamstwo autoprezentacyjne jest jednym z powszechniejszych. W polskiej polityce jednak mamy częściej do czynienia z innym rodzajem kłamstwa – z oszczerstwami.
Jeśli chodzi o kulturę kłamstwa, to nasza polityka sięgnęła dna. A można kłamać w sposób ładny, wręcz elegancki. Przykładem jest dyplomacja. Można też manipulować swoim wizerunkiem, tzn. pokazywać siebie w lepszym świetle. Natomiast u nas większość polityków przyjęła strategię manipulowania cudzym wizerunkiem. Deprecjonowanie drugiego stało się zasadą. To jedna z najgorszych metod kłamstwa.
– To kłamstwo, które krzywdzi niewinnych i nakręca spiralę agresji.
– Zdaniem antropologów są dwa wynalazki, które przyczyniły się do zwiększenia agresji między ludźmi do poziomu niespotykanego wśród zwierząt. Pierwszy to wynalezienie tłuka pięściowego, czyli kamienia, który dobrze leżał w ręku i którym można było walnąć przeciwnika w głowę, zanim ten przybrał postawę uległości. Człowiek ma naturalnie wrodzony mechanizm hamowania agresji, gdy widzi oznaki uległości. Tak samo jest u zwierząt. Ale gdy leci w naszym kierunku kamień, nie mamy szans odwołać się do gestów uległości. Antropolodzy twierdzą, że strzały, pistolety, rakiety międzykontynentalne są pochodną właśnie tego wynalazku.
Natomiast drugi wynalazek, który według niektórych naukowców jest o wiele niebezpieczniejszy i skuteczniejszy w uwalnianiu agresji w stosunku do bliźnich, to właśnie deprecjacja drugiej strony. Ludzie w dość charakterystyczny sposób obniżają wartość drugiej osoby. Poziom pierwszy, „najdelikatniejszy”, to podważanie inteligencji przeciwnika. Mówi się, że ktoś jest głupi, idiota itp. To wciąż człowiek, ale o gorszej wartości. Etap drugi polega na podważaniu zdrowia psychicznego: oszołom, wariat, schizol. Kolejny etap to przejście do świata zwierząt: osioł, baran, żmija itd. Jeden z czytelników mojej książki zwrócił uwagę, że w Polsce powinno się mówić jeszcze o przejściu do warzyw, np. burak. Klasycznie jednak następnym etapem jest świat przyrody nieożywionej, czyli młot, beton, cep, asfalt. Ostatnim etapem jest podważanie moralności matki.
Deprecjonowanie działa w ten sposób, że osłabia wewnętrzny opór przed uderzeniem w bliźniego. Jeśli podważymy jego wartość, łatwiej nam przyjdzie z nim walczyć. Rasista mówi o kimś „asfalt”, bo łatwiej mu przychodzi kopnąć „asfalt” niż człowieka o czarnym kolorze skóry. Z tego mechanizmu psychologicznego korzystają armie, które nie mówią: „zabijamy ludzi”, ale „niszczymy siły nieprzyjaciela”.
– Już w średniowieczu zanim rycerze chwycili za miecze, też musieli sobie porządnie nawrzucać.
– Wśród niektórych plemion określenie „człowiek” jest zarezerwowane tylko dla członków własnej społeczności. Obcy człowiekiem nie jest, ma niższą wartość.
W walce politycznej deprecjonowanie innych jest metodą na to, by później móc bezpardonowo atakować. To brzydki zwyczaj, bo przecież jeśli już kłamać, to można robić to bardziej elegancko – manipulować własnym wizerunkiem. Polityk zamiast mieszać z błotem konkurenta może pokazywać się jako osoba lepsza niż w rzeczywistości, o większych od innych umiejętnościach, możliwościach, inteligencji. Nie musi nikogo dotykać.

Jak przyłapać na kłamstwie
– Niektórzy badacze twierdzą, że na podstawie intonacji głosu, mikrogestów itp. można wykryć, że ktoś kłamie. Czy oglądając przemawiającego polityka, zorientowałby się pan, że mija się on z prawdą?
– Na żywo nie. Gdybym oglądał taśmę na zwolnionych obrotach, klatka po klatce, albo zdjęcia, i gdybym jeszcze mógł dokonać pewnych fotomontaży, to mógłbym coś powiedzieć na temat prawdomówności przemawiającego. Ale oglądając polityka w telewizji czy bezpośrednio, nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Nawet ludzie szkoleni w wykrywaniu kłamstw, agenci służb specjalnych, nie osiągają wyższych wyników niż 60%. To informacja zero-jedynkowa – albo ktoś mówi prawdę, albo kłamie, czyli 60% trafień, to bardzo słaby wynik. Prawie jak rzut monetą. Przeciętny wyborca tym bardziej nie ma szans.
Do tego dochodzi jeszcze jedna rzecz. Politycy często wierzą w to, co mówią, i w takim wypadku trudno wykryć oszustwo.
Najdoskonalsza metoda kłamstwa ma swe źródła w teatrze. Otóż są dwie koncepcje odgrywania ról. Pierwsza mówi, że trzeba umieć zagrać wszystkie emocje i sytuacje. Druga, a jej autorem jest Stanisławski, zakłada, że aktor powinien rzeczywiście przeżywać emocje wpisane w rolę. Jeśli aktor głęboko wczuje się w uczucia granej postaci, rzeczywiście przeżywa je na scenie. Te emocje stają się jego własnymi. Wówczas trudno wykryć kłamstwo. Tymczasem jedyną metodą wykrywania kłamstwa jest badanie poziomu pobudzenia emocjonalnego – czy prezentowana emocja jest zgodna z treścią wypowiedzi.
– Często się mówi, że jeśli ktoś się denerwuje, gwałtownie zaprzecza, to znaczy, że na pewno ma coś na sumieniu, kłamie i stąd te nerwy.
– To nadużycie. Zdenerwowania nie można odczytywać jako świadectwa kłamstwa. Ktoś może reagować emocjonalnie, bo jest szczerze oburzony stawianymi mu zarzutami. Reakcje są bardzo indywidualne i nie można generalizować.
– Jak traktować słowa: „nigdy więcej nie będziemy rozmawiać z ludźmi o marnej reputacji”, gdy za chwilę z tymi właśnie ludźmi zawiązuje się koalicję? Polityk, który to mówił, kłamał czy słuchacze źle go zrozumieli?
– Politycy używają czegoś, co w teorii komunikacji nazywa się metamodelem językowym. Jeżeli powiem: nie będę rozmawiał z dziennikarzami o podejrzanej reputacji, to najpierw powinienem zdefiniować, czym jest „podejrzana reputacja”. Nie precyzując tego, nie można powiedzieć, kto ma dobrą reputację, a kto nie, nikt też nie będzie mógł zgadnąć, z kim konkretnie nie będę rozmawiał.
Polityk, dzięki pozbawieniu swej wypowiedzi precyzyjnych definicji, w każdej chwili może powiedzieć, że miał coś innego na myśli. Zawsze może się wykręcić, wyjaśniając, że nie mówił – jak się nam wydawało – o działaczach Samoobrony, tylko np. o kimś z PO.
– Czyli wprowadza w błąd, ale w taki sposób, że zostawia sobie furtkę, dostosowuje swoje deklaracje do aktualnych potrzeb.
– Tak. Politycy używają słów, które nie są do końca zdefiniowane. Inny przykład – gdy ktoś mówi: wspieramy dany kraj w dążeniu do zmian. To „wspieranie” może przybrać formę konkretnej pomocy albo oznaczać, że siedzę sobie przy kominku i popijając drinka, ciepło o nich myślę. „Wspieram” to tak nieokreślony czasownik, że mogą się pod nim kryć różne treści. Podobnie zwrot „polityk o podejrzanej reputacji” może oznaczać wszystko. Kiedyś też słyszałem określenie, że nie ma konfliktu między Episkopatem Polski a Radiem Maryja, a jedynie „sposób orientowania się w tym fenomenie, jakim jest Radio Maryja”.
– Teraz mamy mnóstwo takich zwrotów, które boją się nazwać rzeczy po imieniu: „skrót myślowy”, „nadużycie semantyczne”.
– To ma swoje źródła w propagandzie komunistycznej. Przypomnijmy słynny językowy kwiatuszek. Po meczu lekkoatletycznym między USA a ZSRR Agencja Reutera podała informację, że mecz wygrały Stany Zjednoczone. Agencja TASS podała zaś informację: „W międzynarodowych zawodach lekkoatletycznych Związek Radziecki zajął zaszczytne drugie miejsce, a Stany Zjednoczone były przedostatnie”.
– Niby nie skłamali…
– Nie można tego nazwać prawdą.
– To taka – mówiąc językiem reklam – prawie prawda, czyli jednak kłamstwo. Czy politycy mają to we krwi, czy specjalnie uczą się balansowania na granicy prawdy i kłamstwa?
– Bardzo mocno się edukują. Świetną szkołą były np. sejmowe komisje śledcze, gdzie jedni uczyli się od drugich. Politycy uczestniczą też w różnych kursach autopromocyjnych. Chociaż tu dostają głównie wskazówki, jak wiązać krawat i jak trzymać ręce, żeby stwarzać pozory wiarygodności. Umiejętności prowadzenia debaty politycznej są traktowane po macoszemu. A wystarczyłoby sięgnąć do sprawdzonych zasad retoryki czy erystyki. Tam są rzeczy, które można wykorzystać od zaraz, ale politycy ich po prostu nie znają.
– Czy to prawda, że przystojnym politykom łatwiej kłamać, bo bardziej wierzymy ładnym?
– Coś w tym jest. Utożsamianie urody i dobra znane jest od czasów starożytnych. Dziś potwierdzają to badania psychologiczne. Osoby ładne zarabiają więcej niż ci, którzy wykonują taką samą pracę, ale są mało atrakcyjni. Urodziwe studentki i przystojni studenci dostają lepsze oceny itd.
– Pewnie dlatego w reklamówkach wyborczych przeciwnika politycznego pokazuje się jako brzydkiego, agresywnego i przez to odpychającego człowieka.
– To z kłamstwem nie ma wiele wspólnego, większość z nich taka po prostu jest, ale to brzydkie chwyty i źle świadczą zarówno o jednej, jak i o drugiej stronie. Rynek ekonomiczny nie opiera swojego działania na deprecjonowaniu konkurencji, bo zauważono, że klienci tego nie akceptują. Niestety, politycy jeszcze się tego nie nauczyli.
– Kto jest na naszej scenie politycznej sprawnym kłamcą, a kto kiepskim?
– Nie mam takich typów. Nie wiem zresztą, czy to dobry pomysł, by mówić „sprawny kłamca”. W słowie sprawny jest zawarta ocena pozytywna, natomiast kłamstwo jest czymś nieuczciwym. Nie mówimy przecież „sprawna nieuczciwość”. Można się ewentualnie zastanowić, czy sprawny polityk to taki, który oszuka największą liczbę wyborców i nie da się złapać na kłamstwie. Ale skoro byłby taki sprytny, to nie mógłbym się zorientować. Na pewno jednak mało sprawny to taki, którego kłamstwa wychodzą na jaw. Przykładem jest tu Jacek Kurski. Tylko można się zastanawiać, czy rzeczywiście nie jest sprawny, skoro uzyskał zamierzony efekt. Jego celem nie było oszukanie, ale zdeprecjonowanie drugiej osoby.

 

Wydanie: 2006, 44/2006

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy