Szef MSZ złożył dymisję, a teraz ją wycofał. Na jak długo? Momentem przełomowym była wizyta prezydenta Kaczyńskiego w USA. Tak w każdym razie utrzymują nasi informatorzy w MSZ. Dwa tygodnie wcześniej Stefan Meller napisał do premiera wniosek o dymisję i – jak wiele wskazywało – do dymisji się szykował. Jego odejściu z MSZ zdawali się być przychylni i bracia Kaczyńscy, i premier Marcinkiewicz. Tymczasem po powrocie prezydenta ze Stanów Zjednoczonych sytuacja zmieniła się o 180 stopni. „To było widać jak na dłoni, temat dymisji zniknął”, opowiada nasz rozmówca z MSZ. Co w tym czasie się stało? Dlaczego Kaczyńscy zaakceptowali ministra, któremu wcześniej ostentacyjnie nie ufali? Dymisja Z tych wielu sygnałów najbardziej widoczne były dwa. Po pierwsze, Meller nie został powołany w skład Rady Bezpieczeństwa Narodowego przy prezydencie RP. Już samo to było kuriozum, bo trudno sobie wyobrazić, by rada mogła debatować na temat zagrożeń zewnętrznych bez udziału przedstawiciela MSZ. Gest Lecha Kaczyńskiego oprócz znaczenia prestiżowego miał też praktyczne – część informacji pochodzących z wywiadu omija szefa MSZ, trafia od razu na rozdzielnik prezydenta. Od tej wiedzy Meller został odgrodzony. Innym znaczącym sygnałem, że Mellerowi się nie ufa, był pierwszy skład polskiej delegacji udającej się do USA. Na liście dostojników towarzyszących prezydentowi nie było Stefana Mellera, była za to jego zastępczyni, wiceminister Anna Fotyga. Nawet tym, którzy na co dzień komentują sprawy zagraniczne, to nazwisko nic nie mówi. I nic dziwnego – pani Fotyga zaczynała swą międzynarodową karierę w związku zawodowym „Solidarność”, gdzie pracowała w komórce ds. kontaktów międzynarodowych. To było jeszcze w roku 1981 (co ciekawe, jej koleżanką z biura była w tym czasie druga z sekretarzy stanu w MSZ, Barbara Tuge-Erecińska). Pani Fotyga wróciła do „Solidarności” w roku 1989 i przez dwa lata kierowała tam biurem spraw międzynarodowych. Wówczas poznała Lecha Kaczyńskiego, który w tym czasie jako wiceprzewodniczący de facto kierował związkiem. Potem wróciła do spraw krajowych. Ale w roku 2000 widzimy już ją w kancelarii premiera Jerzego Buzka w Departamencie Spraw Zagranicznych, a w 2004 r. w roli europarlamentarzystki. W sumie, nawet przy największej dozie życzliwości, trudno uznać, by był to życiorys predestynujący do pracy na stanowisku wiceministra spraw zagranicznych. Ale Kaczyńscy widocznie uważają inaczej… Ale wróćmy do amerykańskiej wizyty – ostatecznie minister znalazł się w grupie osób towarzyszących prezydentowi. I to zmieniło jego sytuację. Poza układem O tym, że Stefan Meller jest outsiderem układu rządzącego, świadczyły jeszcze inne sygnały. Po pierwsze, blokowane były jego nominacje ambasadorskie. Minister chciał wysłać do Moskwy Jerzego Bahra, byłego ambasadora na Ukrainie i Litwie, ostatnio szefa BBN w Kancelarii Prezydenta Kwaśniewskiego. Ta kandydatura została zablokowana. Podobnie zablokowana została kandydatura Ireny Lipowicz, byłej ambasador w Austrii, a wcześniej posłanki Unii Wolności, na stanowisko ambasadora w Niemczech. Z drugiej strony, Meller w coraz większym stopniu odnosił wrażenie, że obok niego funkcjonuje w MSZ alternatywny układ rozgrywający swoje interesy. Układ nie działał w próżni. W MSZ aż huczało od opowieści o tym, jak w sprawy MSZ i polityki zagranicznej wtrąca się Kancelaria Premiera, a raczej szef Departamentu Spraw Zagranicznych, Ryszard Schnepf. W samym ministerstwie swą odrębność od ekipy Mellera demonstrował wiceminister Witold Waszczykowski. „Powstała nieformalna grupa urzędników przekonanych, że Meller jest postacią przejściową i że za chwilę MSZ trafi niepodzielnie w ręce PiS – opowiada jeden z naszych informatorów. – Tu pierwsze skrzypce grali Schnepf i Waszczykowski, byli ambasadorowie, z którymi w przeszłości mieliśmy kłopoty”. Schnepf był wcześniej ambasadorem w Urugwaju i Kostaryce, z Kostaryki, mimo że to kraj dla Polski nie najważniejszy, był ściągany do Warszawy przed zakończeniem kadencji. Podobny los był udziałem Waszczykowskiego – najpierw nie dokończył kadencji zastępcy ambasadora RP przy NATO, później ambasadora RP w Teheranie. Z obu tych placówek powracał do Warszawy w atmosferze skandalu. Poza tym obaj byli znani z prawicowych poglądów. Schnepf pracował z premierem Buzkiem, jeśli chodzi o Waszczykowskiego, jego koledzy mówią, że najbliżej mu było do Jana Olszewskiego. Zatem w MSZ, którego kadry kształtowali Bronisław Geremek i Krzysztof Skubiszewski, wyglądał dziwnie. Min. Meller znalazł
Tagi:
Robert Walenciak









