Metafizyka prawego brzegu

Metafizyka prawego brzegu

Dwóch agresywnych psycholi debatuje nad „pokojem ukraińskim”, choć tak naprawdę panowie rozmyślają nad podziałem świata. Zalatuje mi to wszystko rychłą apokalipsą bardziej niż kiedykolwiek, łakomiej niż kiedykolwiek zatem się przemieszczam, odwiedzam jaskinie odłożone na później i góry, do których miałem nabrać kondycji, bo żadnego później może już nie być – albo wlezę, gdzie zamierzyłem, w zadyszce, albo wcale.

Jest to wzmożenie paniczne i nieco chaotyczne, cechowało mnie zawsze w stanach krytycznych – świat jest wielki, chciałbym zobaczyć go jak najwięcej, zanim się skończy. Przeprowadzałem się w życiu kilkadziesiąt razy, zmieniałem domy, miasta i wsie, zakorzenienie miałem za tożsame ze zgnuśnieniem i przeciwdziałałem mu, by tak rzec, prewencyjnie. Tym bardziej fascynują mnie stany ducha ludzi, którzy są długodystansowcami jednego miejsca, zwłaszcza jeśli to ludzie ducha tak pięknego jak Marek Bieńczyk. Być może, gdyby wcześniej nie uczynił tego Stasiuk, Bieńczyk nadałby swojej najnowszej książce po prostu tytuł „Grochów”, a tak mamy „Rondo Wiatraczna” – wybitny poemat prozą nazwany jak bodaj najbardziej niepoetycki punkt na mapie stolicy. Pół wieku Bieńczyk przemieszkał na Grochowie, by raz w życiu (!) przeprowadzić się na drugi brzeg i z dystansu kilkunastu lat poważyć na literacki powrót do swojej dzielnicy. A dzielnica to skundlona (większość napływowa), niebohaterska (to lewy brzeg walczył w powstaniu, prawy mógł się tylko przyglądać jego dymom, a potem gruzom), niefolklorystyczna („warsiawska” gwara i kapele to raczej Czerniaków), ani trochę snobistyczna (jak choćby Saska Kępa), ani zanadto szemrana (jak Targówek, a zwłaszcza Szmulki). Dzielnica może i nie byle gdzie, za to byle jak, „bo też Grochowa pieszczota dostojności, dostojeństwa, nigdy nawet nie musnęła. Nigdy nie była mu dana, takiego ptasiego mleczka tu nie przewidziano. Nie istniał żaden niedzielny wybieg, na którym dawałoby się celebrować własną klasową świetność, uchylać kapelusza czy wsłuchiwać dostojnie w Chopina; zresztą kto miałby to robić. Swój spacer odbywały jeno oczy wpatrzone w przesuwającą się chochlę. To i jadło się kapuśniak, i wychodziło niedostojnie, umorusanym”. Zamiast degustować burgunda, tym razem szamamy z Bieńczykiem kapuśniak.

„Rondo Wiatraczna” to nie żaden bedeker magiczny, nie da się z tym tomem odnaleźć w grochowskich zaułkach, raczej można, a nawet trzeba się zgubić – także w lekturze, bo lepiej zgubić się z Bieńczykiem, niż z kim innym znaleźć. To jest proza

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2025, 2025

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok