Miasto z odzysku

Miasto z odzysku

Czy przed laty w militarnym mieście zajętym przez Rosjan były zwierzęta? Psy były. Jeden pozostał, porzucony przez właścicieli. Polscy żołnierze, którzy pilnowali wymarłego miasta od października 1992 r. do kwietnia 1993 r., zaprzyjaźnili się z nim. Nie raegował na język polski. Zawołany imieniem Borys, przychodził. A na polecenie: „Ruku padaj!”, dawał łapę. Pierwsi mieszkańcy pamiętają przygnębiającą ciszę, jaka panowała w mieście. Choć położone w sosnowym lesie, było pozbawione ptaków. Może z powodu odgłosów wybuchów? Teraz miasto rozbrzmiewa ptasimi trelami. Pani Jolanta dostała atlas polskich ptaków. Kiedy zobaczy w czasie spaceru nowego, sprawdza w książce, jak się nazywa. Zauważyła, że jakieś dwa-trzy lata temu pojawiły się wróble.

Psy i koty przyjechały z nowymi mieszkańcami. Górnicy z Górnego Śląska przywieźli gołębie. Można zobaczyć duże stada, rozparte na dachach kolorowych gołębników albo kołujące w powietrzu. Przy głównej arterii zdarza się zobaczyć ogromnego, misiowatego nowofunlanda. Przyjechał tu ze swoim panem, właścicielem baru, z Niemiec. W Europie są podobno tylko cztery nowofunlandy tej maści.

Marzenia o iglakach

Jolanta i Marian mieszkają w samym centrum miasta, przy alei Niepodległości. Mają blisko do Biedronki, ale Jolanta woli robić zakupy w markecie Wabi, choć tam drożej i trzeba jechać rowerem. Nawet dziś, w niedzielę, wybiera się tam. Kupi kiełbasę wojskową, smaczną, dobrze uwędzoną. Marian ją bardzo lubi. Parę plasterków Jolanta wrzuci do fasolowej.

Czy jest sprawczynią przeprowadzki z Dolnego Śląska? Jest. – Mąż właściwie nie miał wyboru – mówi, śmiejąc się. – Zawsze marzyłam, że jak pójdziemy na emeryturę, poszukamy sobie takiej miejscowości, gdzie będę miała iglaki pod oknami. Synowie wyprowadzili się z Oławy, mieszkają w Warszawie, więc dla nich nie ma znaczenia, gdzie mieszkamy. Nie radziliśmy się ich, co mamy zrobić. Oni nie wtrącali się, nie oponowali, nie przyklaskiwali.

– Właściwie to nawet się ucieszyli, bo sądzili, że jak nam zostaną pieniądze ze sprzedaży mieszkania w Oławie, to oni też coś od nas dostaną – dodaje Marian.

W Oławie mieszkali na czwartym piętrze, w bloku bez windy. Na stare lata chcieli zamieszkać niżej, ale nie na parterze. I w jakimś malowniczym miejscu. Tam, na osiedlu Sobieskiego dużo supermarketów, blisko ruchliwa ulica, trasa kolejowa Wrocław-Przemyśl. Tamto osiedle miało 10 tys. mieszkańców, a tu całe miasto 4,5 tys. – W Oławie czuliśmy się jak osaczeni – mówi Jolanta. – Kiedy w 2005 r. zobaczyłam w „Kontaktach” ogłoszenie o sprzedaży mieszkań w Bornem, pomyślałam, że to może być nowe miejsce dla nas. Zimą przyjechaliśmy we dwoje na jeden dzień. Obejrzeliśmy miasto, okolicę. Spodobało nam się.

Myśleli kilka tygodni, bo w końcu nie jest łatwo porzucić miasto, w którym spędziło się kilkadziesiąt lat. Ale strachu nie czuli, bo już raz przeżyli przeprowadzkę – do Oławy przenieśli się wiele lat temu z rodzinnego Jarosławia, spod Przemyśla. Tam zostawili rodzinę, przyjaciół. W Oławie też mieli przyjaciół. Wśród sąsiadów, w pracy. Marian kilkadziesiąt lat przepracował jako malarz tapeciarz, Jolanta była nauczycielką matematyki i fizyki.

Zdecydowali, że sprzedadzą swoje 64 m kw. w Oławie i kupią dwa mniejsze mieszkania: jedno w Bornem, drugie także w poradzieckim osiedlu, ale pod Bolesławcem, na Dolnym Śląsku. – Wtedy nasze mieszkanie sprzedaliśmy po 1,8 tys. zł za m kw., a w Bornem zapłaciliśmy 1 tys. zł za m kw. Słyszeliśmy, że wcześniej ceny były jeszcze niższe, bajecznie niskie – mówi Jolanta.

Miasto otwarto w sobotę, 5 czerwca 1993 r. Domy były właściwie gotowe do zamieszkania. Było ujęcie wody, wodociąg, kanalizacja, oczyszczalnia ścieków, sieć energetyczna. Ale na całe miasto tylko jeden licznik energii. Najwięcej chętnych do zakupu zjechało z zachodniopomorskiego. Jedni, bo chcieli tu od nowa ułożyć sobie życie, drudzy, bo zamierzali się ukryć przed przeszłością, jeszcze inni, bo liczyli na interes życia. Jedni kupowali pojedyncze mieszkania, na które wystarczyły trzy średnie pensje, drudzy prześliczne wille budowane dla niemieckich oficerów, jeszcze inni koszarowce postawione dla niemieckich żołnierzy, które można było przerobić na budynki mieszkalne albo pensjonaty.

W 1945 r. Rosjanie wprowadzili się do niezniszczonego niemieckiego miasta. Tu, w przeciwieństwie do Kłomina, zachowali poniemieckie zabudowania. Przez blisko pół wieku postawili niezliczoną liczbę garaży, magazynów, budynków niewiadomego przeznaczenia i kilkanaście budynków mieszkalnych. Najpierw bloki budowali z dużej płyty, z gotowych elementów przywożonych z Ukrainy i z obwodu kaliningradzkiego. Te domy miejscowi nazywają lenigradami. Ale kilka postawili na zlecenie Rosjan Polacy, z cegły. To właśnie w takim ceglanym bloku kupiła mieszkanie Jolanta. Przyjechała do Bornego po raz drugi w czerwcu 2006 r., sama. Marian dał jej wolną rękę. Trzy dni oglądała mieszkania, zastanawiała się. W końcu kupiła. Pod koniec lipca wprowadzili się. – Mebli nie przywieźliśmy, były nieciekawe: meblościanki z czasów PRL, od podłogi do sufitu – wspomina Jolanta. W worki i pudła zapakowali ubrania, pościel, książki, garnki, sztućce, zastawę stołową. I zaczęli nowe życie.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2015, 31/2015

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy