Przemoc od początku była wpisana w scenariusze marszu i blokady w Święto Niepodległości Marsz i blokada. Dwa stowarzyszenia patriotyczne zorganizowane w tym samym celu i przeciwko sobie, bo jedni zamierzali maszerować do placu Na Rozdrożu, drudzy zaś postanowili zablokować ich na placu Konstytucji. Przemoc zatem od początku była wpisana w oba scenariusze i mimo pokojowych deklaracji organizatorów manifestacji należało się spodziewać starć i liczyć z powtórką wydarzeń ubiegłorocznych. Nazwy placów, miejsc wydarzeń, wydają się symboliczne w wymowie. Świętować mogą wszyscy i po swojemu, byle legalnie i bez szkody dla innych. Jeśli Marsz Niepodległości miał zgodę i wyznaczoną trasę, to czy pokojowa blokada była dopuszczalna? Czy liberalni miłośnicy wolności i obrońcy demokracji mają prawo stanąć w poprzek drogi w proteście – metodą Samoobrony – i arbitralnie rozstrzygać, komu wolno przejść, a komu jest to zabronione, kto jest patriotą, a kto faszystą itd., itp.? Jeśli środowiska liberalne przekonane o swojej nieomylności z góry ustawiały narodowców w roli czarnego luda, przypisując im wszystko, co najgorsze, i blokowały legalny pochód, językiem agresji odmawiając im prawa do korzystania z przestrzeni publicznej – używały przemocy przez wykluczenie. MY i ONI Z kolei marsz narodowców i zdeklarowanych nacjonalistów to chyba jeszcze poważniejszy problem. Terroryzują swoim rozumieniem polskości i patriotyzmu; są pewni, że tylko ich wersja pamięci dziedzictwa, miłości ojczyzny jest autentyczna i prawdziwa. Przekonani, że mają polskość na wyłączność, dzielą się na swoich i obcych, nie dopuszczają różnorodności. Polakiem jest tylko ten, kto myśli tak jak my, reszta to – oni. Trudno im się pogodzić z tym, że każde środowisko społeczne czy ugrupowanie polityczne utożsamia się z własną wizją przeszłości, według swojej aksjologii i rozumienia patriotyzmu, i pisze historię po swojemu. Demonstrowana nadaktywność Obozu Narodowo-Radykalnego, Młodzieży Wszechpolskiej i podobnych grup nacjonalistycznej polskości jest produktem tzw. polityki historycznej, której doświadczamy przynajmniej od kilku lat. Mam na myśli używanie pamięci zbiorowej i historii jako pola konfrontacji, instrumentu moralnego napiętnowania, wykluczania tych, którzy utożsamiają się z innym dziedzictwem i własną prawdą historyczną. Jeśli dokonuje się ideologicznej rewizji dziejów, propaguje wizję przeszłości niemającą wiele wspólnego z ustaleniami rzetelnych historyków, przeinacza lub ignoruje fakty w swojej narracji o dziedzictwie, wówczas historia ustępuje polityce i to, co nazywamy polityką historyczną, przybiera formę rozrachunku z przeszłością, propagandowego oddziaływania, indoktrynacji, a nawet ideologicznej przemocy. W pretensjach do orędowników polityki historycznej chodzi właściwie nie o samą nazwę jako pojęcie nielogiczne, bo złożone z dwóch wyrazów z różnych porządków – takie uwagi krytyczne zgłaszano – polemiki dotyczyły spraw merytorycznych kryjących się za tym wyrażeniem i praktyki politycznej w tej dziedzinie. Spór wokół polityki historycznej jest w istocie partyjnym sporem o stosunek do przeszłości, o władzę nad pamięcią zbiorową, o dziedzictwo narodowe i współczesne rozumienie patriotyzmu. A także o granice tego rodzaju polityki, zwłaszcza jeśli nie ma jasności w rozróżnieniu między odpowiedzialnością państwa a upaństwowieniem historii w partyjnej wersji – na ogół jednostronnej, przekazującej zniekształcony obraz przeszłości. Prawicowa polityka historyczna w latach 2005-2007 była narzędziem bitwy o pamięć, poręcznym środkiem zwalczania przeciwników politycznych. Chodziło o panowanie nad pamięcią obywateli, o kontrolowanie pamięci pokoleniowej, narzucanie społeczeństwu własnej wizji historii, wzorów patriotyzmu przez partie rządzące (PiS i LPR) po to, żeby np. legitymizować i promować aktualną władzę, poprawiać jej reputację, interpretować aktualne wydarzenia i decyzje władz językiem dumy narodowej, przez perswazję ku pokrzepieniu serc. Oczywiście narzucaniu prawicowej polityki historycznej od dawna służy IPN i nie widać, by w jego działaniach coś się miało zmienić, mimo nowelizacji Ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. ILUZJA JEDNOMYŚLNOŚCI Polityka pamięci ponad podziałami, jednomyślność w ocenach przeszłości są raczej iluzją. Chociażby dlatego, że nie sposób narzucić komuś interpretacji minionych zdarzeń. Ponad podziałami można organizować wspólne działania, osiągać zgodność celów czy planów, dochodzić do kompromisowych decyzji na przyszłość. Spór o pamięć ma sens, kiedy ma z niego wynikać coś pożytecznego dla społeczeństwa, w staraniach o rozwiązywanie jakichś problemów. Nie ma potrzeby wymuszania jednomyślnej wspólnoty, żeby wszyscy myśleli tak samo w sprawach minionych. Projekcja wstecz takiej polityki wydaje się mało prawdopodobna i nie zasługuje na poważne traktowanie. „Przeszłość jest
Tagi:
Stanisław Kwiatkowski









