Migiem, ale nie za szybko

Migiem, ale nie za szybko

Media ogłosiły koniec służby MiG-29. Awansem, choć faktycznie to ostatnie chwile radzieckiej „supertechniki” w Polsce

MiG-29 to jeden z najpopularniejszych wojskowych odrzutowców. Sklasyfikowany jako myśliwiec frontowy, był radziecką odpowiedzią na amerykańskie F-15 i F-16. Tym oczekiwaniom jednak nigdy nie sprostał – podczas I wojny w Zatoce Perskiej (1991) na ziemię spadło pięć irackich migów, przy zerowych stratach walczących z nimi F-15. Kolejne pięć padło ofiarą amerykańskich F-15 i holenderskich F-16 podczas zmagań lotniczych nad Jugosławią w 1999 r. – znów bez strat pośród „efów”. Mimo to produkt biura konstrukcyjnego Mikojan i Guriewicz uchodzi za niezły samolot. Oblatany w 1977 r., wszedł do służby w liczbie 1,6 tys. egzemplarzy. Myśliwca nie produkuje się już seryjnie, ale po dziś dzień jest modernizowany. Jego głównym użytkownikiem pozostaje Rosja (230 maszyn). Migi biorą udział w walkach nad Ukrainą, a ostatnio widziano je nad Chartumem, stolicą Sudanu, użyte przez jedną ze stron konfliktu domowego.

Niemieckie znaczy zużyte

W Polsce MiG-29 pojawił się w 1989 r. Cztery lata wcześniej na podmoskiewskim lotnisku Kubinka właściwości myśliwca zaprezentowano delegacji PRL, co skończyło się deklaracją zakupu 36 jednomiejscowych samolotów bojowych oraz sześciu dwumiejscowych maszyn szkolno-bojowych (określanych przez pilotów WP mianem „szparek”). Z powodu mizernej kondycji finansowej państwa planów tych nie udało się zrealizować. W 1987 r. Polska złożyła zamówienie na dziewięć samolotów bojowych i trzy szkolno-bojowe. Następnie domówiono pięć egzemplarzy, których jednak nie odebrano. W lutym 1989 r. na szkolenie do ZSRR wysłano 60 pilotów i mechaników, w lipcu do Polski przyleciały pierwsze samoloty. Dostawy wspomnianej dwunastki zakończyły się jesienią 1990 r., a więc już po przełomie politycznym (choć nadal w realiach Układu Warszawskiego, rozwiązanego w lipcu 1991 r.).

Zmiana sojuszy zamknęła drogę do pozyskania kolejnych maszyn z ZSRR, a potem Rosji, ale rodzima flota migów i tak się powiększyła. W połowie lat 90. Siły Powietrzne RP wzbogaciły się o maszyny pozyskane z Czech. Dziesięć w niewielkim stopniu wyeksploatowanych migów kosztowało nas 11 nowych śmigłowców Sokół. W 2003 i 2004 r. do Polski trafiły migi z Niemiec, z zasobów dawnej NRD. Były to maszyny mocno zużyte – przez kilkanaście lat po zjednoczeniu, jako „supertechnikę” potencjalnych wrogów, poddawano je brutalnym testom i wykorzystywano w roli „agresorów” w licznych ćwiczeniach z udziałem państw NATO. W efekcie tylko 11 z 24 myśliwców nadawało się do służby – resztę przeznaczono na rezerwuar części zamiennych, pomoce naukowe dla szkół i eksponaty w muzeach. Gwoli rzetelności trzeba nadmienić, że niemieckie migi kosztowały nas symboliczne euro za sztukę, choć należy pamiętać, że zapowiedź ich dostarczenia skutkowała decyzją o redukcji zakupów F-16 – z planowanych 64 do 48 maszyn. Później tej jednej niekupionej eskadry „efów” będzie Polsce bardzo brakować.

Migi trafiły do dwóch eskadr (wcześniej pułków), w 2016 r. dysponujących 13 maszynami bojowymi i trzema „szparkami” każda. Był to ostatni rok, kiedy jednostki miały pełen etatowy skład – w 23. Bazie Lotnictwa Taktycznego (BLT) w Mińsku Mazowieckim stacjonowała dwunastka „oryginalnych” samolotów (tych z ZSRR) i cztery dawne maszyny czeskie. W 22. BLT w Królewie Malborskim używano maszyn poniemieckich oraz piątki „czechów”. Przez lata załogi migów wykonały tysiące dyżurów bojowych, także w ramach natowskich misji Air Policing. Jednak z czasem coraz poważniejsze stawały się problemy wynikające z zużycia sprzętu i generalnie niskiej jakości radzieckiej techniki. Potęgowało je odcięcie od oryginalnych części oraz fabrycznego serwisu.

Już pod koniec pierwszej dekady XXI w. było jasne, że migi trzeba zastąpić. Te malborskie planowano wycofać w 2012 r., dla mińskich przewidziano dłuższą służbę, ale po przeprowadzeniu modernizacji. Na przeszkodzie znów stanął brak pieniędzy. Wprawdzie migi z 23. BLT udało się wyposażyć m.in. w awionikę nowej generacji (w Wojskowych Zakładach Lotniczych w Bydgoszczy), ale o poważniejszych krokach, z rezygnacją z samolotu włącznie, nie było mowy. Tymczasem w czerwcu 2016 r. na lotnisku 22. BLT doszło do pożaru jednego z myśliwców. Ogień pojawił się podczas rozruchu maszyny, nikomu nic się nie stało, zniszczony samolot spisano ze stanu. Dwa lata później zaczęła się seria katastrof, w której utracono trzy migi, jeden z pilotów, kpt. Krzysztof Sobański, nie przeżył wypadku. Cenione dotąd samoloty zaczęto nazywać latającymi trumnami.

Niezwykle istotny akt

W lutym 2022 r. Siły Powietrzne Rosji wzięły udział w inwazji na Ukrainę. Nie ma jasności, ile myśliwców MiG-29 wystawiła przeciw nim armia ukraińska. Po ZSRR dawna republika odziedziczyła ponad 200 samolotów, ale z biegiem lat większość uległa technicznej degradacji, także na skutek mniej lub bardziej oficjalnej kanibalizacji. Części sprzedawano za granicę, również do Polski (co pozwalało utrzymać gotowość naszych samolotów). W 2014 r., gdy wybuchła wojna w Donbasie, Ukraina posiadała ok. 80 migów. Dla ekspertów oczywiste było, że co najmniej połowa pozostaje nielotna. Osiem lat później w służbie mogło być nie więcej niż 50 sprawnych „dwudziestekdziewiątek” (po 2014 r. Kijów na poważnie wziął się do odbudowy armii, choć w przypadku lotnictwa nie był to tak spektakularny proces). Do kwietnia br. ukraińskie lotnictwo straciło 20-25 migów, sporo zostało uszkodzonych. Straty w jakiejś mierze zostały skompensowane dostawami migów niegdyś należących do Mołdawii, a w latach 90. sprzedanych USA. Waszyngton kupił wówczas 21 myśliwców – nie wiemy, ile ich w ramach amerykańskiej pomocy dotarło do Ukrainy (raczej w formie części zamiennych, a nie sprawnych maszyn).

MiG-29 jest jednym z symboli ukraińskiego oporu. Mowa tu przede wszystkim o „Duchu Kijowa” i jego sześciu zestrzeleniach podczas walk nad stolicą. I choć to zabieg propagandowy, bo „Duch” jako pojedynczy pilot nigdy nie istniał, składający się na tę kreację lotnicy z krwi i kości rzeczywiście latali migami. Lecz jakkolwiek by się starali – oni i ich koledzy – nie zmienia to faktu, że Rosjanie mają nad Ukraińcami ogromną przewagę ilościową. Stąd konieczność pozyskania maszyn z zagranicy, o które Kijów prosi od początku rosyjskiej inwazji. W marcu ub.r. na tapecie pojawiła się sprawa polskich migów – władze RP zadeklarowały gotowość ich przekazania Ukrainie. Wtedy jednak nie było klimatu dla dostaw ciężkiego sprzętu na wschód, USA i NATO miały wątpliwości, czy należy konfrontować się w ten sposób z Rosją. Stanęło więc na tym, że Polska przekazała Ukrainie zapas części zamiennych i amunicji do migów. Problem wrócił na agendę w marcu br. (chociaż zakulisowe rozmowy trwały nieprzerwanie od minionej wiosny). Na konferencji darczyńców w Ramstein Słowacja zadeklarowała, że dostarczy Ukrainie 13 swoich migów, wycofanych ze służby latem zeszłego roku. Do inicjatywy dołączyła Polska, na początek obiecując Ukraińcom cztery myśliwce.

Słowackie migi są już na miejscu. Cztery poleciały do Ukrainy z lotniska na Słowacji. Za sterami zasiedli ukraińscy piloci, co nie zmienia faktu, że do startu doszło z terytorium NATO. Symbolicznie to niezwykle istotny akt, pokazujący, jak dramatycznie osłabła pozycja Rosji w oczach członków Sojuszu. Nie żywią już obaw z początku wojny, że taki ruch mógłby zostać potraktowany przez Moskwę jako casus belli. Reszta słowackich migów – w tym trzy pozbawione silników – dotarła do Ukrainy drogą lądową. Jak wynika z informacji ukraińskich mediów, myśliwce ze Słowacji pełnią już dyżury bojowe nad Charkowem. Nie wiadomo za to, gdzie są polskie „dwudziestkidziewiątki” – wspomniana pierwsza czwórka wysłana została na wschód kilkanaście dni temu. Co ciekawe, i te migi wleciały w przestrzeń powietrzną Ukrainy, startując uprzednio z terytorium NATO (z jednego z lotnisk w Polsce). Wiemy, że to byłe maszyny czeskie, wcześniej należące do eskadry malborskiej. Na początku kwietnia br. rząd RP zwrócił się do Niemiec z formalną prośbą o zgodę na wysłanie migów poniemieckich (takiej procedury wymaga reeksport/przekazanie dalej broni). Chodziło o pięć samolotów, Berlin udzielił pozytywnej odpowiedzi w ciągu kilkunastu godzin.

Nieunikniona westernizacja

Gdy zatem piszę te słowa, najprawdopodobniej dziewięć naszych migów znajduje się w Ukrainie (albo cztery, a kolejne pięć lada moment tam będzie). To zaś oznacza demontaż jednej z eskadr, co skutkuje zarzutami o rozbrajanie Polski, formułowanymi zwłaszcza w środowiskach niechętnych Ukrainie. Mimo pozorów logiczności trudno z nimi się zgodzić. Los maszyn MiG-29 w Siłach Powietrznych RP został przesądzony wraz z serią wspomnianych katastrof. Samoloty przeszły gruntowne przeglądy, piloci odzyskali do nich zaufanie, ale było jasne, że długo już nie polatają. Te w najlepszym stanie, po modernizacji, „skończą się” w 2027 r. Obecnie to 14 migów (w tym trzy „szparki”, w większości z oryginalnej serii). Przez lata wchodziły one w skład eskadry z Mińska, ale jednostkę przewidziano do przezbrojenia na koreańskie FA-50, kupione w zeszłym roku. Mińskie migi trafiły więc do eskadry w Malborku. Proces gospodarowania zasobami jest zatem racjonalny – co można, nadal wykorzystujemy, czego nie opłaca się eksploatować, wycofujemy. Samoloty z 22. BLT (te z pierwotnej puli) miały przed sobą najwyżej kilkanaście miesięcy służby. Zamiast być „zajeżdżane” do końca i odstawiane na pomniki, posłużą Ukrainie.

Ile w sumie migów oznakowanych dotąd szachownicą może trafić na wschód? 22. BLT, zanim stała się użytkownikiem mińskich samolotów, miała 14 maszyn. Jeśli dziewięć już przekazano (są przekazywane), to zostało nie więcej niż pięć (a może tylko trzy, bo o dwóch migach mówi się, że zostały wcześniej skanibalizowane). W tej piątce są „szparki” – samoloty szkolno-bojowe, których nie wyposażono w radar, a więc ich użyteczność na polu walki jest niska. Z drugiej strony można je wykorzystać do ataków z użyciem pocisków Harm, przeznaczonych do niszczenia stacji radiolokacyjnych. Najogólniej rzecz ujmując, ta broń nie wymaga sterowania z kabiny pilota, co skraca czas misji i ekspozycji na działanie lotnictwa wroga. Ostatecznie zaś „szparki” mogą posłużyć jako rezerwuar części zamiennych. Tak czy inaczej, mówimy o maksymalnie 14 samolotach z Polski, a najpewniej o 12, przy założeniu, że wysłane zostaną również te dwumiejscowe. Kolejne 14 to pieśń przyszłości, a może i zupełnie nierealny scenariusz, bo kto wie, ile z tych zmodernizowanych migów dotrwa do 2027 r., ile będzie wówczas miało jakąkolwiek wartość dla Ukraińców, ba, czy ci w ogóle będą o nie zabiegać. Ukraina na gwałt potrzebuje samolotów bojowych, a migi z demobilu to tylko proteza. Zachód na razie wzbrania się przed wysyłką własnych konstrukcji, ale westernizacji ukraińskiego lotnictwa nie sposób uniknąć – wszak podaż radzieckich konstrukcji jest bardzo ograniczona.

Pozostając zaś przy wątku westernizacji – w 2027 r. zacznie się ostatni rozdział tego procesu w Siłach Powietrznych RP, zapoczątkowany 20 lat temu kupnem F-16. Odejdą migi, w międzyczasie pozbędziemy się Su-22, szturmowców radzieckiej proweniencji, dziś będących w linii wyłącznie po to, by podtrzymać nawyki pilotów i personelu technicznego. Za cztery lata w barwach Rzeczypospolitej służyć będą koreańskie szkolno-bojowe FA-50 (dwa pierwsze przylecą latem tego roku, łącznie kupiliśmy 48 sztuk). W 2025 r. zaczną się dostawy F-35, a wszystkie 32 supermyśliwce znajdą się na stanie Wojska Polskiego do końca dekady. Dodajmy do tego 48 F-16, które co prawda dziś są w samolotowym wieku średnim, ale przejdą niebawem głęboką modernizację. W sumie daje to ponad setkę nowoczesnych maszyn, o zdolnościach przekraczających wszystko, co do tej pory latało z szachownicami na skrzydłach.

m.ogdowski@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Shutterstock

Wydanie: 17/2023, 2023

Kategorie: Wojsko
Tagi: Armia, wojsko

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy