Prawdziwy bóg wojny

Prawdziwy bóg wojny

Niezależnie od tego, jak dobrze wyszkolona i wyposażona będzie armia, bez sprawnej logistyki poniesie porażkę Nowy rok zaczął się dla armii rosyjskiej fatalnie. Dwie minuty po północy kilka rakiet HIMARS uderzyło w zajmowany przez żołnierzy kompleks szkolny w Makiejewce pod Donieckiem. Wedle ostrożnych szacunków zginęło lub zostało rannych 400 wojskowych (Rosjanie oficjalnie przyznali się do 89 zabitych, nie podają liczby poszkodowanych, Ukraińcy raportują dane ośmiokrotnie wyższe). Większość ofiar stanowili rezerwiści, którzy mieli trafić do jednostek artyleryjskich na froncie. Nie trafili. O wojnie w Ukrainie mówi się, że potwierdza dominację artylerii jako „boga wojny”. Pokazuje zarazem, że „bogiem bogów” jest wysokoprecyzyjna artyleria dalekonośna, głównie rakietowa. Trudno z tym się nie zgodzić, gdy pojedynczy atak eliminuje z walki ekwiwalent batalionu – i potencjalnie ucisza dziesiątki armatnich luf – a dokładność uderzenia sprawia, że zniszczeniu ulega jedynie przejęty przez wojsko obiekt, nie zaś cały kwartał z zamieszkującymi go cywilami. Ale… Pamiętajmy, że ktoś te himarsy w strefę walk dostarczył. To sprzęt amerykański, czyli droga rakiet wiodła przez ocean, a później przez kawał Europy, przebyły więc tysiące kilometrów. Z tego pozornie błahego stwierdzenia wynika warunek konieczny militarnego sukcesu – bez sprawnej logistyki ani rusz. Niezależnie od tego, jak wyszkolona i wyposażona będzie armia, jeśli nie zapewni się jej na czas amunicji, paliwa, jedzenia i zaplecza medycznego, w najlepszym razie nie zwycięży. Bóg jest zatem inny, a imię jego zaczyna się na literę L. Generał gdzieś załatwił O tym, jak ważna jest logistyka, przekonałem się w Afganistanie. W 2012 r. duża część transporterów Rosomak jeździła z uszkodzonymi siatkami LSO (chroniącymi zasadniczy pancerz przed granatami RPG). Formalnie były to sprawne wozy, podobnie jak rosomaki z niedziałającymi urządzeniami do obserwacji nocnej. Za dnia maszyny te z powodzeniem mogły brać udział w rozmaitych operacjach, wobec tego wszystko było OK. Wysoki wskaźnik sprawności sprzętu to w wojsku, szczególnie na wojnie, nie lada wyczyn, były więc powody do zadowolenia. Wyczyn okupiony wysiłkiem mechaników, zwłaszcza że zaopatrzenie kontyngentu kulało. Zamówione części szły do Afganistanu nawet kilka miesięcy. Do dziś włos mi się jeży na wspomnienie historii pododdziału, który przez długi czas jeździł na niesprawnych oponach, bo zabrakło kołków do wulkanizacji. „Generał gdzieś załatwił”, podsumował historię jeden z rozmówców. „Załatwianie” sprowadzało się również do kanibalizacji, czyli pozyskiwania części ze zniszczonych i uszkodzonych wozów. Co w połączeniu z niewiarą w szybkie działanie służb logistycznych sprzyjało utrzymaniu fikcji wysokiej sprawności. Chętnie przyjmowanej na kolejnych szczeblach, któż bowiem lubi meldować o kłopotach? Tyle że na końcu łańcucha – w gabinetach wojskowych urzędników i polityków – wojna była pojęciem zupełnie abstrakcyjnym. Tam nikt życia przez niesprawny sprzęt nie ryzykował. Wojskowa logistyka dzieli się na cztery obszary. Pierwszy obejmuje zaopatrzenie w paliwo, amunicję, części zamienne, medykamenty i racje żywnościowe. Na drugi składa się zaplecze remontowe. Trzeci, kwatermistrzowski, odpowiada za warunki bytowe. Czwarty związany jest z zabezpieczeniem medycznym. W Afganistanie dwie ostatnie kwestie spoczywały na barkach Amerykanów, obie pierwsze w istotnym zakresie zależały od Polaków. Przy dużej odległości między krajem a miejscem ekspedycji (4 tys. km) i braku strategicznego transportu lotniczego kłopotów nie dało się uniknąć. Na szczęście pod ręką byli Amerykanie. Wyraźnie zabrakło ich podczas kryzysu granicznego z jesieni i zimy 2021 r., który w momencie największego nasilenia angażował niemal jedną trzecią naszego wojska. Pozostałe po redukcjach służb tyłowych armii dwie brygady logistyczne (w Bydgoszczy i Opolu) przez pół roku nie zdołały dowieźć na wschód Polski wystarczającej liczby kontenerów mieszkalnych. Część wojska mieszkała więc w ziemiankach, co kompletnie nie przystaje do standardów XXI-wiecznej armii, operującej w niewojennym reżimie, w kraju z gęstą siecią nowoczesnych dróg. Ile pali czołg? Dużo Wróćmy do wyzwań wojennych. W 2005 r., gdy intensywność walk w Iraku była najwyższa, konflikt kosztował amerykańskiego podatnika 190 mln dol. dziennie. Skąd ta suma? Amerykański żołnierz musi otrzymać posiłki o wartości 4 tys. cal, co czyni z logistyki made in USA wyjątkowo drogie przedsięwzięcie. Bo chodzi nie tylko o bilans kaloryczny, ale i różnorodność. Amerykańskie stołówki „na teatrze działań” wyglądają

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2023, 2023

Kategorie: Wojsko