Miłość daje sens sztuce

Miłość daje sens sztuce

Współczesne studia nagrań przypominają laboratoria Michael Bolton – Debiutował pan w latach 70. i od tego czasu wciąż jest pan aktywny na scenie. Dla kogo pan śpiewa? Robię to przede wszystkim dla siebie, dla własnej duszy. Muzyka to moja miłość i pasja. Oczywiście śpiewam też dla tych wszystkich, którzy chcą mnie słuchać – oni są najważniejszym powodem i celem moich podróży, nagrywania i pisania piosenek. Gdyby nie to, mógłbym równie dobrze nucić w domu pod prysznicem. Moi fani dają mi siłę, żebym wciąż robił to, czego pragnąłem od 12. roku życia. Dzięki nim moja potrzeba śpiewania nigdy nie zmalała, przeciwnie: przez te wszystkie lata tylko się powiększyła. Teraz jeszcze bardziej doceniam ten dar, jakim jest życie zgodne z dziecięcymi marzeniami. – Śpiewał pan m.in. z Pavarottim i Kennym G, pisał teksty dla Barbry Streisand, Joe Cockera, Kenny’ego Rogersa i Cher… Czy któreś z tych doświadczeń szczególnie miło pan wspomina? – Kilka lat temu nagrałem pierwszy utwór hiphopowy z Kanye Westem i Jayem Z i to było coś zupełnie nowego, po tym jak pisałem teksty dla Cher i KISS (uwielbiałem zresztą współpracę z Paulem Stanleyem, to bardzo mądry, bardzo sprytny, zabawny i utalentowany facet). Z pewnością wydarzeniem życia było tworzenie z Bobem Dylanem. Czuję się szczęściarzem, bo mogłem pisać dla bardzo zróżnicowanych grup i artystów: od rocka do country, od Barbry Streisand i Patti LaBelle do Kenny’ego G i Gregga Allmana. – A czy współpraca z tak różnymi artystami nie powodowała trudności, konfliktów? – Nie, bo na ogół dobrze dogaduję się z ludźmi. Cenię wymianę poglądów, tak długo, jak przynosi kreatywne rozwiązania. Zresztą – wszyscy jesteśmy profesjonalistami. – W 2006 r. powstała płyta z pana wersjami piosenek Franka Sinatry. Skąd ten pomysł? – Najpierw planowałem nagranie płyty z moimi wersjami piosenek największych gwiazd światowego jazzu. Kiedy zacząłem nad nią pracować, zorientowałem się, że prawie wszystkie utwory, które wybrałem, mają jedną wspólną cechę – rozsławił je właśnie Sinatra! Doszedłem do wniosku, że lepszym motywem płyty może być „Bolton swinguje Sinatrę”. Jego wersje tych wspaniałych piosenek wciąż są grane w każdym zakątku świata, wszędzie tam, gdzie docieramy w czasie tras koncertowych. – A co będzie dalej? Covery piosenek innych wielkich gwiazd? – W tej chwili nie planuję nagrywania swoich aranżacji cudzych piosenek, bo zajmuję się nową płytą. Tym razem prawie w całości będzie to oryginalny materiał. Pracuję z młodymi artystami i producentami, m.in. z Ne-Yo, który jest po prostu wspaniały, i debiutującą w ostatnich miesiącach Lady GaGą. Codzienny kontakt z przedstawicielami nowej fali w muzyce dodaje mi energii, to niesamowita zabawa. – A są wykonawcy, których uważa pan za muzycznych bogów? – Zabawne, że pani o to pyta, bo rzeczywiście sam nieraz mówię o niektórych artystach jako o swoistych bożkach muzyki. Pociągają tłumy dzięki swojemu talentowi, wizerunkowi i intuicyjnym zdolnościom nawiązywania do tego, czego ludzie w danym momencie potrzebują. Doskonale wyczuwają, co ich fani chcą poczuć, co chcą usłyszeć. Ale tylko w czasie występów muzyków na żywo można naprawdę zobaczyć, ile są warci. Niektórzy się sprawdzają: U2 to jeden przykład, kolejny to Sting. Jestem wielkim fanem Coldplay. Cenię bardzo wiele zespołów, mam ulubione gatunki. Ale wartość muzyka można ocenić dopiero po dłuższym czasie – tylko z dystansu docenia się to, co faktycznie było dobre. Trwanie ponad modą i chwilowymi trendami jest czymś bardzo rzadkim i trudnym w tym biznesie. – Co skłoniło pana do nagrania pieśni operowych? Czy kiedykolwiek myślał pan o karierze w muzyce klasycznej? – Nigdy nie rozważałem robienia kariery w świecie klasyki. Niespodziewanie spotkał mnie ogromny zaszczyt: zostałem zaproszony do śpiewania z Lucianem Pavarottim. Nie mogłem odrzucić takiej możliwości. To było prawdziwe wyzwanie, musiałem się dużo nauczyć i przyznam, że dopiero w czasie przygotowywania płyty pokochałem silne, ogromnie poruszające kompozycje klasyczne. Wiele ćwiczyłem, żeby nagrać te arie, a później śpiewać je solo dla mojej publiczności, i mam poczucie, że to bardzo wzbogaciło i pogłębiło moje doświadczenie muzyczne. Później nagrywałem i występowałem też z Placidem Domingiem i Jose

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 45/2008

Kategorie: Kultura
Tagi: Agata Grabau