Górnik z pastorałem w dłoni. Franciszek Pieczka 1928-2022

Górnik z pastorałem w dłoni. Franciszek Pieczka 1928-2022

PHOTO: EAST NEWS/INPLUS KONOPIELKA; ZESPOL FILMOWY ZEBRA; 1981; REZYSERIA,SCENARIUSZ: WITOLD LESZCZYNSKI; ZDJECIA: ZBIGNIEW NAPIORKOWSKI; FOTOSY: TOMASZ WESOLOWSKI

Potrafił zagrać każdego, ale gdyby miał wybór, wolałby role aniołów niż diabłów. Bo aktorstwo ma prowadzić ku dobru Ślązakiem był do gruntu i Ślązakiem pozostał, mimo że większość życia spędził w Warszawie. Urodził się w Godowie nad Olzą, u wylotu Bramy Morawskiej, przez którą od wieków wędrowali za chlebem wyrobnicy do śląskich kopalń. A ród Pieczków notowany jest tam w księgach parafialnych od XVIII w. Franciszka, szóste, najmłodsze dziecko górnika – często zresztą bezrobotnego – z góry przeznaczono do kopalni. Musiał zarabiać, żeby rodzina w najtrudniejszym okresie, na przednówku, miała bodaj na kawałek chleba omaszczony słoniną. Frankowi jednak kopalnia nie pachniała. Nie dlatego, by bał się fizycznej roboty, nie… Ot, zaszedł epizod niby marginalny, a przecież przełomowy. Chłopak przeszedł na czeską stronę i tam, w miasteczku Zawada, zobaczył film „Znachor” z Kazimierzem Junoszą-Stępowskim. Zamurowało go! Kino go pochwyciło i nie chciało wypuścić. Ale nie jako biernego widza. Bo on zamarzył, że będzie figurować na ekranie. Uciekał i, kiedy tylko mógł, za ostatnie grosze kupował bilet do kina, choć ojciec, który uważał, że „kinematograf to świństwo i bezbożność”, próbował synowi pasem wyperswadować te fanaberie. I tak Franek za dnia karnie woził taczkami żwir przy regulacji Olzy, a wieczorem biegł na próby amatorskiego teatrzyku. A gdy fedrował w kopalni Barbara w Chorzowie, co było dla syna górniczej rodziny nieuchronne, podobnie jak pylica, którą wynosiło się z tej kopalni, po szychcie także stawiał się na amatorskie próby. Student Pieczka deklasuje się Wreszcie urwał się rodzinie wprost do warszawskiej szkoły teatralnej, gdzie sam Aleksander Zelwerowicz postawił mu zadanie: kandydat Pieczka ma powtarzać słowo miasto, ale tak, by za każdym razem brzmiało w nim coś zupełnie innego. Raz niech dudnią w nim echa przemysłowego molocha, a innym razem niech to miasto chichocze jak Los Angeles w weekend. Gdyby tylko biedny górnik z Godowa wiedział, jak się chichocze w Los Angeles… No ale trafił do akademika przy pl. Narutowicza, gdzie dzielił pokój z Wieśkiem Gołasem, Mietkiem Czechowiczem i Zdziśkiem Leśniakiem. Żeby jako tako się pokazać na mieście, kupili na spółkę jeden wyjściowy garnitur i wymieniali się nim przy co bardziej uroczystych okazjach. Wszyscy adepci aktorstwa działali wówczas na pierwszej linii frontu ideologicznego, było więc nie do pomyślenia, by nie należeli do Związku Młodzieży Polskiej. Zwłaszcza ci ze zdrowym proletariackim rodowodem, tymczasem kolega Pieczka omal nie wyleciał i z ZMP, i ze studiów, gdy nie wykazał się „instynktem klasowym”. Na zebraniu koledzy z kierownictwa zdecydowali się szurnąć ze szkoły studenta Krzysztofa Chamca. Z powodu, że doniósł na niego kolega, iż jest synem „jaśnie pana”, przedwojennego właściciela majątku na Wołyniu. Ów kolega był synem parobka pracującego w tym majątku i teraz nadarzyła mu się okazja historycznego rewanżu. Wszyscy koledzy – przestraszeni i zaszantażowani – podnosili rękę za. Wyłamał się tylko Pieczka, górnik z pochodzenia. Bo – jak tłumaczył – dlaczego chłopak ma odpowiadać za winy ojca, na pewno przebył stosowną ideologiczną reedukację i jeszcze w tym kierunku się wykaże. „Kolego, wy się deklasujecie! Rozumiecie? Zdradzacie swoją klasę społeczną!”, krzyczeli przełożeni ze związku, ale górnika o jak najbardziej słusznym pochodzeniu nie odważyli się ruszyć. Krzysztofa Chamca zresztą też nie. Po egzaminie końcowym pierwszy angaż do teatru w Jeleniej Górze. A tam pierwsza rola – kierownika PGR, który walczy z wypaczeniami w trakcie kampanii buraczanej. I w trasę! Pakowało się wtedy parę dekoracji i obsadę aktorską do zdezelowanego autobusu i objeżdżało okoliczne remizy. Ale Franek Pieczka wraz z oddelegowanym tu również kolegą Gołasem przykładali się, o czym wieść dotarła do samej Warszawy. Padło zaproszenie do Teatru Narodowego, ale Pieczka miał już swój rozum. Doskonale wiedział, że tam do czterdziestki będzie wyłącznie nosił halabardę, grzecznie zatem podziękował. Zapachniała mu za to Nowa Huta z jej pozornie marginalnym teatrem, gdzie szlifowali umiejętności półamatorzy, np. Witek Pyrkosz, który do niedawna zarabiał na życie na posadzie szpitalnego intendenta. Tutaj także badał swoje możliwości wieczny epizodysta Ryszard Kotys, który pod koniec życia pozwoli się zapamiętać ze „Świata według Kiepskich”. Tymczasem Franciszek pilnie szlifował rzemiosło, co potwierdził nawet recenzent „Trybuny Ludu”: „Nie ma w jego grze żadnego »przeżywania« ani »bebechów«, wszystko powiedziane jest spokojnie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 41/2022

Kategorie: Kultura