Rok Słowackiego zachęcił do odczytania na nowo jego dzieł nawet amerykańskiego profesora Minęło 200 lat od urodzin Juliusza Słowackiego. Bladego wieszcza z wąsikiem, którego czytamy wyłącznie w szkole. Bo musimy. Potem do niego nie wracamy. Niektórzy jednak wracają. Z różnych powodów. W Paryżu, kiedy się wejdzie do metra, można zobaczyć grupki dzieciaków wykrzykujących fragmenty poezji Artura Rimbauda. Tak dla zgrywy. Żeby „epatować burżujów”. W Polsce raczej nie wykrzykujemy poetów. Stawiamy im pomniki. Niespecjalnie o nich dyskutujemy, a jeżeli już, to na naukowych konferencjach, które przeciętnego człowieka mało obchodzą. Czasem jakiś reżyser (najczęściej Jan Klata) zrobi obrazoburczy spektakl „na podstawie”. Ale to też sprawa niszowa i dla wysublimowanych odbiorców. Ogłaszamy za to głośno i wyraźnie obchody rocznicowe. Tym razem w 200. rocznicę urodzin ten zaszczyt spotkał Juliusza Słowackiego. Rok 2009 to jego rok. Rok, w którym odbyły się i odbywają jeszcze konferencje naukowe, wystawy i odczyty. W Polskim Radiu mogliśmy posłuchać o Słowackim i posłuchać Słowackiego („Kordian” w reż. Jana Warenyci). Biblioteka Narodowa udostępniła cyfrowe wersje jego rękopisów. W gazetach pojawiły się rocznicowe artykuły. Instytut Teatralny w Warszawie zorganizował cykl spektakli-odczytów, przygotowywanych przez młodych reżyserów (trwa od kwietnia do listopada 2009). Największą kontrowersją roku Słowackiego okazał się jednak film Dariusza Zawiślaka „Balladyna”, poprzedzony wielką medialną kampanią i wycelowany zwłaszcza w młodzież. Film tak nieudany, że może raz na zawsze obrzydzić nie tylko Słowackiego, ale i każdego innego polskiego wieszcza. Innych kontrowersji raczej nie było. A szkoda, bo życie Słowackiego to materiał na legendę białą lub czarną. Próbował ją wykreować Jan Zieliński we wznowionej w tym roku biografii poety – „Szatanioł”. Sugeruje w niej (bo zastrzega, że pewności nie ma), że Słowacki zawarł pakt z szatanem, miał skłonności pedofilskie, był gejem (związanym zwłaszcza mocno z Krasińskim), miał nieślubne dziecko, narkotyzował się. Badaczka Słowackiego prof. Alina Kowalczykowa odpowiada w jednym z wywiadów, że nie ma na to dowodów. Są interesujące, przytaczane przez Zielińskiego, przesłanki. To, na co dowody są, jest zresztą równie ciekawe. Słowacki był dandysem. Interesował się modą. Finansami. Wiele podróżował. Próbował uprawiać boks. Obracał się wśród niezwykle ciekawych ludzi. Chorował na gruźlicę. Był mocno związany z matką. Zmarł młodo. Jego listy i dzieła pokazują, że był wewnętrznie pokomplikowanym, pełnym sprzeczności człowiekiem. Takich lubimy i tacy obrastają legendą. A legenda, zwłaszcza ta czarna, ma tę zaletę, że nie pozwala wygasnąć emocjom i wzbudza zainteresowanie. Są jednak ludzie, którym Słowacki – poeta i człowiek – jest do czegoś potrzebny. Nie tylko w tym roku. Czegoś w nim szukają, a czasami nawet znajdują. Pesymista z nadmiaru optymizmu Bill Johnston, profesor Indiana University, Bloomington, USA. Wybitny tłumacz Bill Johnston zdecydował się przetłumaczyć na angielski „Balladynę” Słowackiego. To nie był oczywisty i „komercyjny” wybór. „Bardzo trudno jest zainteresować Amerykanów polską klasyką – mówi Bill. – Dużo łatwiej jest promować współczesnych autorów albo np. Schulza czy Gombrowicza. Słyszałem – dodaje Bill – że przekład spodobał się wielu amerykańskim studentom”. Tłumacz zachował rymy, ale jednocześnie użył współczesnego języka. Dzięki temu nie jest to przekład „profesorski”, ale żywy tekst, który można grać w teatrze. W grudniu „Balladyna” będzie prezentowana w Filadelfii na tzw. stage reading (czytana na scenie przez aktorów). Bill chce zainteresować Amerykanów Słowackim, bo jemu samemu Słowacki ma wiele do zaoferowania. Taki, jaki jest – bez udziwniania go na siłę. Bez szokujących interpretacji. Dlaczego? Ponieważ jego sposób myślenia może być nam bliski. Bliższy, niż się spodziewamy. „Chodzi o to – zauważa Bill – że Słowacki budzi opór. Daje do myślenia. Zawsze jest chyba tak, że pisarz ťpesymistaŤ, który ma raczej ciemną wizję ludzkości, naszych motywacji i czynów, bardziej prowokuje do myślenia niż pisarz ťoptymistaŤ. Słowacki był pesymistą – wyjaśnia Bill – tak samo jak np. Thomas Bernhard lub Vidiadhar Surajprasad Naipaul. Jego pesymizm, tak jak u wielu ludzi zwanych pesymistami, pochodził może tak naprawdę z nadmiaru optymizmu – ze zbyt wysokich oczekiwań wobec ludzkości. Tego rodzaju spięcie jest mi bardzo bliskie i sądzę, że wielu czytelników w XXI w. podobnie patrzy na świat”. Dwóch
Tagi:
Anna Romanowska