Minister pręży muskuły

Minister pręży muskuły

Zorganizowana defilada nie przysłoni tego, co się dzieje w polskim wojsku

Środowa defilada w Dniu Wojska Polskiego miała według koncepcji organizatorów przyćmić wszystkie dotychczasowe. Oprócz tego, że miała pokazać siłę i potęgę zbrojnego ramienia bliźniaków w ramach grupy „trzymającej władzę”, miała też potwierdzić pozycję ministra „Rydza-Szczygłego” – bo tak wewnątrz sił zbrojnych określany jest minister obrony narodowej.
Defiladę przygotowywano od wielu miesięcy. Starannie selekcjonowano ludzi, którzy mają nią kierować, pieczołowicie wybierano też sprzęt. Ale prawdę mówiąc, nie było wielkiego wyboru. Jeżeli chodzi o siły powietrzne, pokazano w zasadzie wszystko, co lata, czyli nasz cały stan posiadania. Mamy już ponad 20 samolotów F-16, ale… niektóre mają usterki eliminujące je z lotów. Natomiast paradoksem jest, że na razie tylko 12 polskich pilotów ma uprawnienia i umiejętności lotu tym typem maszyny.
Demonstrowane migi-29, skądinąd bardzo dobre i udane maszyny, z szumem i wyciem silników przeleciały nad miejscem defilad. Widzowie skrzętnie je liczyli, bo przecież posiadamy 49 maszyn tego typu… Bazują te samoloty w nieodległym od Warszawy Mińsku Mazowieckim. Stąd rodziły się pytania, czemu tak mało tych samolotów pokazano na defiladzie. Złośliwi podpowiadali, że oszczędza się na paliwie, ale rzeczywistość jest jeszcze czarniejsza. Olbrzymia większość tych maszyn po prostu latać nie może, bo brak do nich zamiennych modułów. Rosja, producent tych maszyn, oczywiście zaopatruje w części takie państwa jak Indie, Chiny, a ostatnio nawet Wenezuelę, nie mówiąc już o Białorusi. Ale Polska modułów zamiennych otrzymać nie może… Co prawda minister Aleksander Szczygło, gdy objął urząd, zapewniał, że

uruchomi wszystkie migi-29

poprzez dostawy części z Ukrainy. Mało kto wierzył w te buńczuczne zapowiedzi ministra, ale mimo to pewna nadzieja była. Niestety, dryfująca w kierunku Rosji Ukraina też odmówiła dostarczania Polsce części zamiennych do tych maszyn, mimo że sama ma ogromne zapasy. Lotnicy i mechanicy z Mińska Mazowieckiego obliczają, że za rok 29-tki przestaną już latać definitywnie…
Przelot szturmowych SU-22M nie budził już takiej sensacji. Te samoloty są na stanie polskiego lotnictwa od lat 80., ich walory są powszechnie znane. Ale tylko specjaliści wiedzą, że możliwości bojowe tych maszyn gwałtownie się wyczerpują. Po prostu Polska ma minimalne zapasy bomb kierowanych i niekierowanych, przeznaczonych do tych właśnie maszyn.
Żeby nie pozostawać tylko przy lotnictwie, czołgi typu Leopard oraz PT-91-Twardy rzeczywiście mogą budzić zaufanie do potęgi militarnej naszego kraju. Szkoda, że tylko na defiladzie. Bo te leopardy, które za darmo otrzymaliśmy na wyposażenie 10. Brygady Pancernej w Świętoszowie, wymagają głębokiej modernizacji. Niemiecki sprzęt wojskowy, czy się to komuś podoba, czy nie, jest bardzo podatny na procesy modernizacyjne. Leopardy 2A4, które otrzymaliśmy od Bundeswehry, były i są przygotowane do modernizacji do klasy Leopard 2A6. Tylko trzeba umieć podjąć decyzję i wydać troszkę (nie tak wiele znowu) pieniędzy zamiast np. na fraki mundurowe. Jest tu większy problem, mianowicie Polska musi jednoznacznie

wybrać model czołgu

na najbliższe 25 lat.
Posiadamy co prawda 100 maszyn PT-91 Twardy, które były demonstrowane również na defiladzie, ale nie można mieć wątpliwości. Jest to tylko doładowany ciężarem, tj. dodatkowym pancerzem oraz wyposażony w nowoczesny dalmierz laserowy 72-M. Ten czołg z kolei w zasadzie do modernizacji się nie nadaje. W latach 70. i 80. XX w., kiedy masowo tę maszynę produkowano, była ona dostosowana do ówczesnej doktryny Układu Warszawskiego. Miał to być względnie tani, ruchliwy czołg, którego masy miały zalać równiny zachodniej Europy. Przewidywano ogromne straty, miał więc trzy-, a nie czteroosobową załogę, nie najlepszą armatę itd., itp. Ale jest to nadal nasz podstawowy czołg… Choć grupa Bumar na jego bazie wyprodukowała w ostatnim okresie 48 czołgów dla Malezji, opierać się na tym typie nie można.
W defiladzie wzięły też oczywiście udział transportery opancerzone klasy Rosomak. Tu też złośliwi mówili, że na defiladę przyjechały wszystkie rosomaki, jakie w tej chwili w kraju są. Byli bardzo bliscy prawdy, bo ten wóz jest dopiero w produkcji, a 24 wozy tego typu pojechały do Afganistanu. Znane są powszechnie perypetie z koniecznością wyprodukowania dodatkowego pancerza, czego chętnie i za duże pieniądze podjęłyby się firmy z Izraela. Tu musi oczywiście paść pytanie: dlaczego nie grupa Bumar? Ale pierwsze doświadczenia z akcji bojowych są dla tego wozu zdecydowanie złe. Żołnierze twierdzą, że ten dopancerzony Rosomak to po prostu ociężała „krowisia” z wieloma newralgicznymi miejscami. Pomijając oczywiście sprawę opancerzenia.
Minister Szczygło nie jest w stanie zrozumieć, że generacyjnie Rosomak jest przestarzały. To bardzo smutne i pociągnie za sobą już w nieodległej przyszłości duże wydatki dla budżetu państwa. Nowoczesne transportery kołowe współczesnej generacji mają tylko lekki pancerz chroniący przed bronią strzelecką. Natomiast otoczone są też lekką (co ważne) kratownicą. Pocisk przeciwpancerny mający kumulacyjną głowicę „rwie” na pierwszej przeszkodzie, czyli na kratownicy, która jest oddalona od kadłuba co najmniej o 30 cm.

Kratownica ma konstrukcję,

która umożliwia włożenie między nią a kadłub np. worków z piaskiem czy też dodatkowego sprzętu. Tego typu utylitaryzm zastosowano w amerykańskich stroyerah, angielskich warriorach czy też nowej generacji francuskich panhardów. Ale u nas poszło się w przeciwnym, złym kierunku. Paradoksalnie do otoczenia kratownicą nadaje się polski Szakal (przeklasyfikowany dawny BRDM). Tyle że należy wymienić silnik. Natomiast wracając jeszcze do Rosomaka, ten pojazd nadaje się do celów policyjnych. Może o to właśnie chodzi. Bo może być szczególnie przydatny do rozpraszania demonstracji…
Niemal w przeddzień Święta Wojska Polskiego minister – częściowo za aprobatą prezydenta – dokonał zamian na kilku węzłowych stanowiskach dowódczych i sztabowych w wojsku. Odwołał i powołał, co jest oczywiste, konkretnych ludzi… Komentarze wewnątrz sił zbrojnych były jednoznaczne. Zadziałała znowu zasada BMW. Symbol skądinąd znakomitego samochodu w polskich warunkach ma nieco pejoratywne znaczenie. Po prostu: bierni, mierni, ale wierni. W warunkach permanentnego kryzysu politycznego wzrasta rola sił zbrojnych. To nie są kasandryczne przepowiednie, ale po prostu czysta teoria polityki. To, że bracia Kaczyńscy, którym na trybunie skonstruowano specjalne podwyższenie, mają wielkie ambicje, to rzecz od dawna znana. Że władzy nie bardzo chcą oddać, o tym też nie trzeba nikogo przekonywać. Więc może… A do wykonania pewnych zadań potrzebni są ludzie nie tyle zdolni, ile wierni. I pozbawieni hamulców. Że minister Szczygło zrobi wszystko, żeby wysunąć się w lokajskim szeregu np. przed ministra Gosiewskiego, to też nie jest specjalną tajemnicą.
Generałów ci u nas dostatek. Niestety w ostatnich latach namnożyło się w Wojsku Polskim bardzo dużo etatów generalskich. Jak to zwykle bywa, nie zawsze etaty te zostały obsadzone ludźmi o odpowiednich kwalifikacjach merytorycznych i moralnych. Nadmierna liczba panów w lampasach budzi nawet zażenowanie w strukturach NATO. Bo rzeczywiście mamy szereg „szkieletowych” brygad, ale etatowo właśnie brygad. I tam, gdzie zgodnie ze zdrowym rozsądkiem powinien dowodzić major, a najwyżej podpułkownik, dowodzi, a raczej jest obecny generał. Co złośliwsi mówią, że niejednemu oficerowi w lampasach należałoby przeprowadzić test Mensy, ale nie zmienia to faktu, że mając wielką – nadmierną liczbę generałów, można

skutecznie wygrywać ich

przeciwko sobie. Aspekt apolityczności niestety armia już dawno straciła. I o ile poprzedni minister, Radek Sikorski, stawiał na kwalifikacje i starał się utrzymać wojsko w pewnym dystansie od polityki, to obecny robi wprost przeciwnie.
Opinie widzów na temat defilady były podzielone. To w końcu normalne. Jednym się podobała, drudzy mówili o kosztach. Nie tylko wśród kadry oficerskiej stosunkowo dużo było komentarzy, że ta defilada przypominała, oczywiście w miniaturze, podobne imprezy na placu Czerwonym. No cóż, naśladownictwo może i wskazane dla tej ekipy.
Wróćmy jeszcze na moment do samego ministra. Godzinę przed uroczystościami minister Szczygło zaszczycił swoją osobą telewizyjny ekran. Mówił dużo o wojsku, o problemach w armii. W pewnym momencie stwierdził: „Zakupiliśmy za ogromne pieniądze kilkadziesiąt samolotów wielozadaniowych. One bardzo ładnie wyglądają…”.

Nadmierna szczerość

pana ministra czy przejaw niewiedzy? Chociaż w przeddzień Święta Wojska Polskiego występujący również w telewizji generał brygady Roman Polko – główny perkusista ministra – aż zachłystywał się poziomem, wiedzą i osiągnięciami ministra Szczygły. Opłaciło się. Nazajutrz otrzymał kolejną gwiazdkę generalską.
Przed defiladą urządzano kilkanaście treningów. Próba generalna z udziałem ciężkiego sprzętu odbyła się późną nocą. Dobrze byłoby gdyby prężenie muskułów, których w zasadzie nie ma, odbyło się też pod osłoną ciemności. Zamazywanie bowiem rzeczywistych problemów i zmiatanie ich pod dywan nie da rezultatów na dłuższą metę. I defilada też ich nie przysłoni.

 

Wydanie: 2007, 34/2007

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy