Miotła braci Kaczyńskich

Miotła braci Kaczyńskich

Ten rząd natychmiast natrafił na opór. A ponieważ rządzący będą robić różne głupstwa, takie jak w Poznaniu, ten opór będzie się nasilał Prof. Jerzy Jedlicki – profesor w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk, gdzie kieruje pracownią dziejów inteligencji. Zajmuje się historią społeczną i historią idei XIX i XX w. Wydał m.in. „Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują” (1988 r.), „Źle urodzeni, czyli o doświadczeniu historycznym” (1993 r.), „Świat zwyrodniały. Lęki i wyroki krytyków nowoczesności” (2000 r.). – Na początek chciałem zapytać pana o Marsze Równości… – Jeżeli mnie pan zapyta, czy są one mądrym pomysłem, to powiem, że nie bardzo. Dlatego, że my na ulicy nie jesteśmy najlepsi. Oni będą zawsze głośniejsi, mimo wszystko… – Jacy oni? – Młodzież Wszechpolska i jej podobni. Ja w ogóle nie przepadam za demonstracjami ulicznymi jakimikolwiek, bo w nich siłą rzeczy dokonuje się redukcja treści do takich sloganów, które można skandować, wykrzyczeć. Skutek marszów jest taki, że w końcu nikt już nie wie, o co tam chodziło. Bo, po pierwsze, różne rzeczy sklejono razem, a po drugie, samo wydarzenie stało się ważniejsze aniżeli postulaty, którym miało dać głos. – W pewnym momencie całe wydarzenie zredukowało się do najprostszego równania. My – demonstrujemy, bo was nie lubimy. Wy – nas nie lubicie, więc nasyłacie na nas policję, a policja usłużnie odgaduje wasze zamiary. – Bitwę należy wydawać tam i wtedy, kiedy ma się przewagę i kiedy można ją wygrać, a nie po to, żeby ją stoczyć. Nie zawsze, nie w każdej sprawie i nie w każdych okolicznościach demonstracje uliczne mają sens. Moim zdaniem, częściej nie mają, niż mają… Prawdopodobnie mówię w innym duchu niż większość moich kolegów i przyjaciół, choć w jednym absolutnie się z nimi zgadzam: prawo do demonstracji musi być bronione. To prawo konstytucyjne! Po tym więc, co zaszło, nie jest już ważne, czy warto było zwoływać ten marsz, czy demonstracja była mądra, ważne jest, że posłano policję przeciw ludziom, którzy się spokojnie zachowywali. I że ostatecznie górą była młodzież, co tu gadać, faszyzująca. – Ta, która krzyczała zza kordonu? – Tak. – A zachowanie się władz pana nie razi? Ten unik – prezydent Poznania powiedział, że skoro nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa demonstrantom (przed napastnikami!), to demonstracji być nie może… – Oni tłumaczyli, że była obawa, iż w centrum miasta może dojść do zamieszek, ucierpią mieszkańcy, sklepy… – W ten sposób każdy urzędnik może mówić, że o coś się boi. O sklepy, o przystanki, o chodniki. I powiedzieć, że można demonstrować, ale 15 km za miastem. – Więc trzeba bronić konstytucji. I prawa do pokojowych wypowiedzi. – A może nie warto? – Niech mnie pan nie podpuszcza… Ja tylko nie uważam, że w Polsce coś straszliwego się stało, poza tym, że mamy sytuację bardzo nieprzyjemną. Że mamy przechył polityczny. On został spowodowany zatrważającym załamaniem się jednego skrzydła. Więcej – bo i lewicy, i centrum. Kwestia stylu – Gdyby lewica upadła sama, moglibyśmy powiedzieć: rządzili, więc sami sobie zgotowali taki los. Ale dlaczego upadło centrum? Które nie rządziło? – Nie bardzo umiem na to odpowiedzieć. Sam zaangażowałem się w agitację prasową na rzecz Partii Demokratycznej. I byłem zdruzgotany jej wynikiem – niewiele ponad 2%! Wie pan, u nas jest taki obyczaj, że można, a nawet należy mówić brzydkie rzeczy o politykach, ale broń Boże o narodzie. Tymczasem polski elektorat jest w sumie mało dojrzały, jego decyzje są przypadkowe, nieracjonalne, zależne od bardzo powierzchownych rzeczy – od czyjegoś wyglądu, od hasła, od stylu, ale w złym sensie tego słowa. Partia Demokratyczna prowadziła kampanię wyborczą w sposób elegancki, racjonalny, perswazyjny. Nie była też skalana aferami, zresztą od dawna nie rządziła. – I nic z tego nie wynikło… – Kiedy przed wyborami opublikowałem artykuł „Kwestia stylu” w „Gazecie Wyborczej”, zajrzałem do internetu – było tam pełno zaciekłych, pogardliwych głosów. Ciekawe, że właśnie ta partia, rzeczowa, kulturalna, budzi tak dużo negatywnych emocji. – W historii coś podobnego miało miejsce? – Z I wojny światowej, w roku 1918, wychodziły różne partyjki inteligenckie, i one wszystkie przegrały. Wygrywały te, które miały mocne uderzenie, gromkie hasła, wchodziły w mocne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 49/2005

Kategorie: Wywiady