Mity wolnego rynku

Mity wolnego rynku

Gospodarka amerykańska prosperuje tak dobrze, bo rząd USA konsekwentnie stosuje interwencjonizm państwowy Dwa miesiące temu wydawało się, że nareszcie rozpoczęła się zasadnicza dyskusja o bezrobociu. Nie została ona jednak podjęta ani przez organa władzy, ani przez partie polityczne przygotowujące się do jej przejęcia. Bezrobotni bowiem raczej nie głosują. Ryszard Bugaj “GW”, 17.07.00) przedstawił nie tylko analizę “wielkiego bezrobocia”, ale także zaproponował szereg środków zaradczych. W największym skrócie są to: – akcyza importowa, – zastąpienie ulgi inwestycyjnej – zatrudnieniową, – roboty publiczne, – zatrudnienie sponsorowane przez państwo (np. w transporcie, edukacji i służbie zdrowia). Warunkiem takiego programu byłaby społeczna umowa na rzecz zatrudnienia. Niemal natychmiast odpowiedział mu, pod mylącym tytułem: “Pakt przeciw bezrobociu” czołowy publicysta ekonomiczny “GW”, Witold Gadomski. Odpowiedź jest pryncypialna. Oczywiście, nie obeszło się bez takiego zmodelowania poglądów Bugaja, by przedstawić go po prostu jako antyrynkowca, sprzeciwiającego się ekonomicznej racjonalności. “Istnieją dwa paradygmaty polityki zatrudnienia. Pierwszy zakłada, że zatrudnienie (lub zwalczanie bezrobocia) jest celem samym w sobie, a zatem problemy związane z zatrudnieniem i zwalnianiem pracowników są wyłączone z ogólnych zasad rządzących gospodarką rynkową. Drugi paradygmat ujmuje sprawę odwrotnie – siła robocza jest zasobem (…) i o jego zastosowaniu decyduje racjonalność ekonomiczna. Rozumiem, że Bugaj jest zwolennikiem pierwszego podejścia”. Proponowany przezeń “zestaw instrumentów” autor uważa za “fatalny”, który przyczyniłby się do wzrostu bezrobocia. Sam zaś proponuje obniżkę kosztów pracy, podatków dla przedsiębiorstw oraz “dalszą deregulację rynku pracy”. Tytuł tekstu Gadomskiego jest mylący, bo jeśli traktuje się pracowników jako “zasób” podlegający tej samej racjonalności jak pozostałe czynniki produkcji, to nie ma z kim zawierać Paktu. Zresztą jest tak rzeczywiście, skoro w prywatnym sektorze tylko 4% pracowników należy do związków zawodowych. Przykład Ameryki i Unii Europejskiej Unia Europejska ma, według Gadomskiego, rzekomo z powodzeniem naśladować Amerykę. Gadomski pisze, iż w drugiej połowie lat 90. “pod wpływem sukcesów gospodarczych USA Unia Europejska zmieniła swą politykę, co okazało się korzystne w walce z bezrobociem. Tworzeniu miejsc pracy w Europie sprzyjała liberalizacja gospodarki, obniżanie podatków oraz likwidacja deficytów budżetowych i redukcja długu publicznego. Najbardziej radykalną kurację przeprowadziła Irlandia i ona też ma najlepsze wyniki w zwalczaniu bezrobocia”. Jest tu szereg półprawd, które wymagają wyjaśnienia. Są bowiem dezinformacją. Bezsporny wzrost gospodarki USA polega nie tylko i nie przede wszystkim na liberalizacji i deregulacji rynku pracy, a nadwyżka budżetowa była nie przyczyną wysokiej koniunktury, lecz skutkiem wysokiej stopy wzrostu. Sukces Reagana polegał na tym, że gdy się przekonał, iż sama polityka monetarna i podatkowa nie przynosi rezultatu, szybko zdecydował się na klasycznie keynesowską politykę nakręcania koniunktury, właśnie za pomocą deficytu i długu publicznego. I jedno, i drugie osiągnęło niebywały w czasie pokoju poziom. Obecna koniunktura zaś jest oparta przede wszystkim na – równie niebywałym – wzroście zadłużenia (co Gadomski mógł wyczytać z przedruku artykułu z “Wall Street Journal” (“GW”, 17.07.2000), ze znamiennym tytułem: “Amerykanie tkwią po uszy w długach”. A “GW” wyeksponowała zdanie, że “przeciętne zadłużenie amerykańskiego gospodarstwa domowego sięga 101% rocznych dochodów”). To też jest swoisty keynesizm, tym razem oparty na “deficycie prywatnym”, podsycanym przez “mydlaną bańkę” giełdowej hossy. Jest także głębszy, a systematycznie w Polsce przemilczany (mistrzami są tu L. Balcerowicz i W. Wilczyński), aspekt koniunktury amerykańskiej. U podstaw rewolucji informatycznej, a więc i szybkiego rozwoju nowych branż wysokiej techniki leży najzwyklejszy w świecie, choć skrywany w powodzi wolnorynkowej retoryki, interwencjonizm państwowy. Komputery, Internet, satelity, tranzystory, lasery, wszystko to miało swój początek w sektorze publicznym, głównie w Pentagonie (który pod wieloma względami peł- ni rolę japońskiego MITI) lub w krajo-wej Fundacji Nauki. Niektóre z nich projektowano, wytwarzano lub finansowano przez agendy państwowe w ciągu pa- ru dziesięcioleci, zanim “oddano” je wolnemu rynkowi. A i dzisiaj rząd Stanów Zjednoczonych nie waha się przed użyciem bezpośredniej interwencji. Gdyby nie te i inne (np. celna i kontyngentowa osłona rynku przed konkurencją japońską) akty interwencjonizmu, gospodarka amerykańska nadal tkwiłaby w marazmie lat 70. Same niskie podatki dla bogatych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 39/2000

Kategorie: Opinie