Nikogo tu nie dziwi kobieta opalająca się w skąpym stroju na plaży, pijąca alkohol czy paląca papierosy. Ale seks przedmałżeński to absolutne tabu Bejrut przed wybuchem w połowie lat 70. libańskiej wojny domowej bywał nazywany Paryżem Bliskiego Wschodu. Miasto miało wszystko, czego zachodnia dusza mogła zapragnąć, a czego brakowało często innym metropoliom regionu. Bogate życie kulturalne przyciągało artystów z całego świata arabskiego i spoza niego. Stałymi bywalcami libańskiej stolicy byli m.in. Marlon Brando czy Sophia Loren. Jak grzyby po deszczu wyrastały nowe kawiarnie we francuskim stylu, drogie hotele, restauracje i kluby nocne. Popularną rozrywką było spędzanie przedpołudnia na nartach w pobliskich górach Liban, następnie wylegiwanie się na plaży, kolacja w stylowej restauracji i w końcu nocne szaleństwo suto zakrapiane najlepszej jakości alkoholem. Ze względu na sprzyjające warunki w regionie Bejrut rozkwitał gospodarczo. Bum naftowy w Zatoce Perskiej pchał do Libanu inwestorów szukających okazji do pomnożenia pieniędzy, fala nacjonalizacji w Syrii, Iraku i Egipcie skłoniła bogatych Arabów z tych państw do lokowania kapitału w libańskich bankach. Niezbędne ramy działalności gospodarczej wynikały z korzystnych regulacji prawnych, takich jak przepisy dotyczące tworzenia spółek o łączonym kapitale (i zwolnienia ich z podatku na sześć lat) z 1954 r. oraz prawo o tajemnicy bankowej z 1956 r., zapewniające klientom utajnienie ich tożsamości. Wojna domowa z lat 1975-1990 zrujnowała miasto, zamieniając wiele dzielnic w stertę gruzu, i zdawała się bezpowrotnie odbierać mu szansę na odzyskanie dawnej świetności. Dziś Bejrut jakby odżywa. Niebagatelną rolę w odbudowie wizerunku miasta odgrywa libańskie młode pokolenie, nowoczesne, biegle władające obcymi językami, na pierwszy rzut oka niczym się nieróżniące od europejskich rówieśników. W jakim świecie żyje to pokolenie? Z jakimi problemami boryka się na co dzień? Czy jest w stanie zerwać ze światem rodziców obciążonych wojenną traumą? W cieniu polityki Młodzi bejrutczycy są pełni energii i pomysłów na to, jak ma wyglądać nowoczesne państwo. Tę energię widać na demonstracjach organizowanych regularnie od początku 2011 r., których celem jest zniesienie podziału władzy i wpływów według klucza wyznaniowego. W Libanie, zgodnie z Paktem Narodowym z 1943 r., prezydent musi być chrześcijaninem, premier sunnitą, a przewodniczący parlamentu szyitą. Podział miejsc w parlamencie i stanowisk w ministerstwach odbywa się według tej samej zasady, nie zaś zgodnie z rzeczywistymi osiągnięciami politycznymi poszczególnych osób. Ten system rozciąga się na inne dziedziny życia. – Mam tego dość. Przywódca każdej grupy religijnej jest dla mnie mafiosem. To on przydziela swoim ludziom pracę, rozdaje stanowiska, wysyła tam, gdzie są wpływy i pieniądze – mówi Firas, młody druz, w autobusie do Bejrutu. Firas reprezentuje nowe pokolenie pragnące zmian. Podobnego zdania jest spotkana na demonstracji Reem, która w tym roku kończy studia i bez pleców nie ma perspektyw na znalezienie pracy. Ostatnią demonstrację domagającą się zniesienia systemu wyznaniowego zorganizowano 10 kwietnia. Przywoływała ona skojarzenia z odbywającymi się w europejskich miastach paradami równości. Kolorowe transparenty, muzyka z głośników, energia bijąca od młodych ludzi, którzy wykrzykują slogany w stylu: „Ślub cywilny zamiast sekciarstwa politycznego!” czy „Koniec z sekciarstwem i jego reprezentantami!” i tańczą dabkę przy dźwiękach arabskiej muzyki. Dabka to śródziemnomorski taniec. Jego odmiany można spotkać w Grecji, Turcji, Libanie, Syrii i Palestynie. Ta młodzież jest podobna do rówieśników w Egipcie, Tunezji, Jemenie czy Syrii, którzy doprowadzili do upadku dyktatorów pokroju Ben Alego i Mubaraka. Choć idea zniesienia systemu wyznaniowego jest piękna, nie wszyscy są co do niej zgodni. – Jestem druzyjką, ale zrobię wszystko, żeby prezydent Libanu był chrześcijaninem – mówi 27-letnia Dala. Obawia się rosnących wpływów Hezbollahu i utraty swobodnego sposobu życia. – Nie chcę, żeby z Libanu zrobiono kolejny Iran, a żądania zniesienia systemu konfesyjnego do tego doprowadzą. Szyici przejmą władzę. Są przecież najliczniejszą grupą wyznaniową – dodaje. Marie-Christine, pół Polka, pół Libanka mieszkająca w Bejrucie, twierdzi, że Liban jeszcze nie jest na taką zmianę gotowy. – Za wcześnie na tak drastyczne posunięcia, powinny one się dokonywać stopniowo – mówi podczas wieczornej dyskusji o libańskiej polityce. Młodzi jednak aktywność polityczną









