W małych miastach nie stawia się na ilość. Liczą się odwaga i wytrwałość Dwa tygodnie po wyroku Trybunału Konstytucyjnego zaostrzającym prawo aborcyjne na mapie wydarzeń Ogólnopolskiego Strajku Kobiet ciągle przybywa miejscowości. Jest ich już prawie 500, a 90% to miasteczka poniżej 50 tys. mieszkańców. Przetarłyśmy szlaki innym Równo tydzień po ogłoszeniu decyzji TK na rynku w Łabiszynie zbierają się pierwsze grupki mieszkańców. Ściemnia się, mimo to spacerowiczki i spacerowicze chętnie korzystają ze schronienia wśród uformowanych w bombki klonów. Nie ma czego się bać ani wstydzić, na skwer przy urzędzie miasta przybywa coraz więcej osób. Wydarzenie „Spacer dla kobiet”, ogłoszone dzień wcześniej na Facebooku przez Dorotę, polubiło ponad 600 osób. – Nie brałam czynnego udziału w Strajku Kobiet cztery lata temu – mówi Dorota. – Siedziałam przed telewizorem i żałowałam, że mnie nie ma z protestującymi. Tym razem postanowiłam sama wyjść i wykrzyczeć to, co mi się nie podoba. Wbrew tezie Jarosława Kaczyńskiego, że związane z walką o prawa kobiet akcje mają w sobie „pewne elementy przygotowania, być może nawet wyszkolenia”, w Łabiszynie wszystko dzieje się spontanicznie. Dorota pisze do koleżanki z pytaniem, czy nie poszłaby z nią na spacer. We dwie raźniej, gdy idzie się z transparentem przez miasto. Tamta wyraża chęć i protest ma już dwie „organizatorki”. Dołączają mąż, rodzice, kuzynostwo. Tu wszyscy się znają, wieść rozchodzi się lotem błyskawicy. – Szedł z nami mój tata, mama kibicowała z domu, bo choruje. Kiedy nas zobaczyła, popłakała się, szczególnie na widok młodych – opowiada Dorota. Jest łabiszynianką, jej rodzinne miasteczko leży między Bydgoszczą a Poznaniem. 30% powierzchni gminy zajmują lasy, wśród których położone są przepiękne, bardzo czyste jeziora. Raj dla grzybiarzy, miłośników natury i ciszy. Organizatorkom zależy na dobrej atmosferze. Boją się, jak zareaguje na ich inicjatywę łabiszyńska społeczność, proszą o wstrzemięźliwość w używaniu wulgaryzmów i trzymanie się z dala od kościoła. Na czele i na tyłach marszu jedzie policyjna eskorta, ale i tak mąż Doroty nie odstępuje jej na krok, pomaga trzymać megafon pożyczony od strażaków. W ruchu kołowym mającego 4,5 tys. mieszkańców Łabiszyna protest nie powoduje większych zakłóceń. Władze zapewniają ochronę kościołowi. Ulicami idą młodzi, rodziny z dziećmi, jak wszędzie. Do spaceru dołączają też prywatnie włodarze miasta. – O wydarzeniu dowiedziałem się z mediów społecznościowych. Wszystko przebiegło bez większych problemów. Urządzaliśmy dotychczas biegi uliczne, przejażdżki rowerami, ale taka forma protestu to coś nowego, a jestem tu burmistrzem od 22 lat – opowiada Jacek Idzi Kaczmarek. Kuzyn Doroty jest właścicielem lokalu Pasjonata przy rynku. Ogłasza, że każdy uczestnik otrzyma po proteście darmowego pączka z kawą (później oferta się zmienia, za pączka – oczywiście na wynos – trzeba zapłacić 10 gr). Do cukierni ustawia się długa kolejka. Mimo sukcesu Dorota nie może zapomnieć, jak wielki towarzyszył jej strach. Dostaje prawie same pozytywne reakcje w mediach, tylko jedna osoba pyta ją, czy liczyła się ze wzrostem zachorowań. Dorota odpowiada, że nikogo do przyjścia nie zmuszała. Przecież z początku chciała iść sama. – Zastraszanie nas wynika ze strachu rządzących – ocenia grożenie organizatorkom więzieniem oraz prześladowanie nauczycieli, do grona których sama należy. – W następnych protestach weźmiemy udział, ale już jako uczestniczki. Przetarłyśmy szlaki innym. Na mieście mówi się, że pączkom dostało się podczas niedzielnego kazania. Ludzie boją się komentować szerzej. Dlaczego? Można nie otrzymać świadectwa chrztu albo spodziewać się problemów z pierwszą komunią. Dzwonię do parafii Zwiastowania NMP. Zanim skończę zadawać pytanie, skąd ten strach o zniszczenie kościelnego budynku, skoro to wierni tak bardzo boją się proboszcza, pada deklaracja: – Odpowiem krótko. Mam swoje zdanie. Do widzenia. Przez was Cypis leci na ulicach W Strzelnie we wtorek, 3 listopada, odbywają się „poprawiny” piątkowego, nieudanego protestu. Kiedy rząd ogłosił nagłą decyzję o zamknięciu cmentarzy już w sobotę, wielu chętnych do maszerowania pojechało sprzątać groby najbliższych. – Chodziliśmy w deszczu, było nas nawet więcej niż dzisiaj – opowiada mężczyzna w średnim