Planiści ze Sztabu Generalnego zakładali, że w Iraku zginie 25-75 naszych żołnierzy Liczymy na to, że spiszecie się równie dobrze jak wasi koledzy z pierwszej zmiany. I mamy nadzieję, że wszyscy, cali i zdrowi, wrócicie do domów – mówił w miniony poniedziałek prezydent Aleksander Kwaśniewski, zwracając się do żołnierzy 25. Brygady Kawalerii Powietrznej z Tomaszowa Mazowieckiego. Dwa dni później ponad 300 wojskowych z tej jednostki poleciało do Iraku. Kawalerzyści, wraz ze 150-osobowym oddziałem z 6. Brygady Powietrzno-Desantowej z Krakowa oraz blisko 400-osobową ekipą logistyków i medyków z Opola, stanowili forpocztę nowego kontyngentu wysyłanego przez naszą armię na Bliski Wschód. Szczegóły trwającej właśnie wymiany kontyngentu znane są wyłącznie niewielkiemu gronu wojskowych i polityków. Informacje o wylotach kolejnych grup żołnierzy docierają do mediów z dnia na dzień. Wszystko to z obawy przed atakami terrorystycznymi. Już dziś jednak nie jest tajemnicą, że dyslokacja powinna się zakończyć najpóźniej 9 lutego. Zaś pierwszy samolot z żołnierzami wracającymi z Iraku wyląduje 15 stycznia w Szczecinie. Wiadomo również, że druga zmiana liczyć będzie około 2,5 tys. żołnierzy. Ubyło sztabowców Zasadnicza zmiana nastąpi za to w strukturze kontyngentu. Nie będzie jednak, jak zapowiadały niektóre media, zwiększenia liczby komandosów o 10% – ich liczebność utrzyma się na tym samym poziomie. Rzeczywiście ubędzie 300 sztabowców i logistyków na rzecz żołnierzy z jednostek o przeznaczeniu bojowym. Nie oznacza to wcale, że kontyngent zostanie pozbawiony zaplecza, bowiem funkcje usługowe przejmą pracownicy prywatnych firm. Nowo przybyli żołnierze zostaną rozlokowani nie w sześciu obozach, ale w czterech – ze względów bezpieczeństwa zamknięte zostaną dwie bazy w Al-Hilli i Karbali, leżące w centrach tych miast. – Zmiana struktury misji wynika z dwóch powodów – wyjaśnia gen. Stanisław Koziej z Katedry Strategii Akademii Obrony Narodowej. – Po pierwsze, w tego typu operacjach zawsze do pierwszego rzutu kieruje się większą liczbę logistyków i mających zapewnić im ochronę żołnierzy jednostek operacyjnych. Na tym etapie bowiem podstawowym celem misji jest przygotowanie miejsc stacjonowania wojska. Gdy to zadanie jest już wykonane, miejsca większości logistyków mogą zająć żołnierze z jednostek liniowych. W Iraku, poza naturalną koleją rzeczy, zadecydowała o tym także panująca tam sytuacja, coraz bardziej przypominająca warunki wojenne. – Żołnierze drugiego rzutu nie jadą na wojnę – zastrzega ich dowódca, gen. Mieczysław Bieniek. To on, zdaniem części mediów, ma być kwintesencją zmiany filozofii działania polskiego kontyngentu. „Bardziej rycerz niż dyplomata”, napisała o nim dziennikarka „Dziennika Łódzkiego”, przypominając dotychczasową karierę generała, od początku związanego z jednostkami specjalnymi. – Nadal naszym podstawowym zadaniem jest stabilizacja. W praktyce oznacza to utrzymywanie porządku oraz pomoc w odbudowie irackiej infrastruktury i administracji. Mandatu na prowadzenie działań operacyjnych nie mamy i mieć nie będziemy. Ważny sygnał dla NATO – Lecz nie pozwolimy, by bezkarnie zabijano czy raniono naszych żołnierzy. Każdy, kto odważy się na taki krok, zostanie surowo ukarany… – dodaje generał. O tym, że nie są to tylko deklaracje, poza większą liczbą żołnierzy z formacji bojowych, świadczy również sprzęt, jaki drugi kontyngent zabiera do Iraku. Dodatkowe śmigłowce i transportery opancerzone, zmodernizowane samochody terenowe (z obrotową wieżą z zamontowanym karabinem maszynowym), więcej ciężkich karabinów maszynowych i granatników. Ponadto większa liczba wojskowych otrzyma noktowizory ułatwiające działania w warunkach nocnych. Czy tak dobrani i wyposażeni żołnierze podołają trudom irackiej misji? Nim odpowiemy na to pytanie, przypomnijmy, iż pojawiło się ono także kilka miesięcy temu, gdy do wyjazdu na Bliski Wschód szykowała się pierwsza zmiana polskiego kontyngentu. Wówczas, poza entuzjastycznymi wypowiedziami niektórych polityków, przeważały opinie raczej złowróżbne. Tym bardziej że na barki naszych wojskowych spadła odpowiedzialność za utworzenie wielonarodowej dywizji, której powierzono kontrolę nad jedną ze stref stabilizacyjnych. Dla polskiej armii było to najpoważniejsze zadanie od czasu zakończenia II wojny światowej. – Mówiąc szczerze, byłem pełen wątpliwości – przyznaje Stanisław Koziej. – Stworzenie i dowodzenie dużym międzynarodowym związkiem taktycznym w kraju, w którym zaczynała działać partyzantka, wydawało mi się zadaniem ponad nasze możliwości. Szczęśliwie w tej pierwszej misji sprawdziliśmy się
Tagi:
Marcin Ogdowski