MON w kłopotach

MON w kłopotach

Generałów i pułkowników mamy nadmiar, a podpułkowników najwięcej w NATO Dymisja ministra sprawiedliwości siłą rzeczy wymusza pytanie, który z szefów resortu jest następny w kolejce. Nawet wśród polityków Platformy często pada nazwisko ministra obrony narodowej Bogdana Klicha. Zarzucano mu już dawno brak decyzyjności, wewnętrzny niedowład organizacyjny itd. Mówiono, że to typowy Hamlet polityczny, któremu nie można zarzucać braku intelektu, ale prakseologia w znacznej mierze jest mu obca. Wątpiący zdawali sobie również sprawę z tego, że kolejny minister będzie musiał czyścić stajnię Augiasza, którą pozostawił po sobie w siłach zbrojnych jego poprzednik Aleksander Szczygło, dążący do tego, by armia stała się swego rodzaju bojówką PiS. W tym kierunku szła polityka kadrowa, gdzie preferowano nie kwalifikacje i profesjonalizm, ale wierność braciom Kaczyńskim. Stosunek min. Szczygły do żołnierzy wyjaśnił jego znany komentarz o grupce durniów, którzy strzelali do cywilów w Afganistanie. Od Klicha oczekiwano, że na początek – mówiąc językiem wojskowym – odeśle \”pod kapelusz\” nieudolnych PiS-owskich kaprali w generalskich mundurach, zaprowadzi porządek organizacyjny i przeprowadzi w logiczny sposób niezbędne reformy, łącznie z profesjonalizacją. Już pierwsze pilotażowe czynności związane z uzawodowieniem armii pokazały, że nie będzie to proces łatwy. Uzawodowienie 18. batalionu desantowo-szturmowego w Bielsku-Białej, a potem 10. brygady pancernej w Świętoszowie pokazało wyraźnie, że ochotników jest sporo, ale tych z rzeczywistymi wysokimi kwalifikacjami – i to zarówno zawodowymi, sprawnościowymi, jak i wolicjonalnymi – nie tak znowu wielu… W pierwszym etapie profesjonalizacji przyjęto zasadę, że rocznie będzie przybywać ok. 4 tys. żołnierzy zawodowych w miejsce służby zasadniczej. Jednak premier Tusk już w exposé zapowiedział gwałtowne przyśpieszenie i zlecił Klichowi profesjonalizację sił zbrojnych do końca 2009 r. Trudno się dziwić, że powstał nieprawdopodobny chaos, nad którym minister nie panuje. Wprawdzie zawieszono przeprowadzanie poboru powszechnego, zaczęto przyjmować ochotników do służby zawodowej niemal masowo, ale jak zwykle w takich sytuacjach ilość zastąpiła jakość. Spór między ministrem i Biurem Bezpieczeństwa Narodowego, a również zupełnie nieorientującym się w sprawach obronności prezydentem, dotyczy liczebności sił zbrojnych. Prezydent wyobraża sobie dość naiwnie, że armia silna musi być znacząca liczebnie. Dlatego upiera się przy 150-tysięcznej armii… co jest nie tylko anachronizmem, ale wprost absurdem. Niewątpliwie rację ma minister, zakładając liczebność wojska na poziomie 90 tys., jednak niestety nie robi nic w kierunku ucywilnienia struktur administracyjnych wojska. Jest prawie 30 tys. stanowisk, które zajmują dobrze zarabiający mundurowi, a które dawno powinny być obsadzone przez cywilów, tak jak w innych armiach NATO. Ci mundurowi obsadzający stanowiska administracyjne dawno już zatracili wojskową wiedzę i przydatność, ale obok typowych dla pewnego wieku brzuszków dorobili się też układów i bardzo skutecznie blokują tę część reformy sił zbrojnych. Analizy wykazują tymczasem, że pracownik cywilny kosztuje trzyipółkrotnie mniej, a jest znacznie wydajniejszy. Minister obok uzawodowienia armii w iście ekspresowym tempie zaproponował też kolejną reformę struktur sił zbrojnych. W jej wyniku ma zostać powołany Szef Obrony, de facto Naczelny Wódz, usamodzielnione, tzn. wyłączone ze struktur Sztabu Generalnego, Dowództwo Operacyjne oraz Inspektorat Wsparcia, a także utworzone Kolegium Dowódców Rodzajów Wojsk. Koncepcja, owszem, piękna, aczkolwiek pasująca bardziej do armii jakiegoś mocarstwa. Ten zamysł nie ma niestety nic wspólnego z podstawowymi zasadami socjologii organizacji. Koncepcja Szefa Obrony to po prostu powtórzenie Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych z okresu międzywojennego, czyli powołanie struktury działającej praktycznie na wypadek wojny. Tyle że Sztab Generalny, który według koncepcji ministra ma dalej być wielki, prężny itd., musi zostać sprowadzony do roli małego, niemal podręcznego sztabu naczelnego wodza. W opowiadania ministra, że szef obrony będzie dysponował tylko sekretariatem, uwierzyć trudno. Jest to po prostu niemożliwe. Kolegium Dowódców rodzajów sił zbrojnych wzięte jest z kolei z modelu amerykańskiego. Znów twierdzenie ministra, że będzie ono miało znaczenie prawie tylko doradcze, jest, delikatnie mówiąc, nieporozumieniem. Należy bowiem zapytać w takim razie, po co powoływać takie ciało formalne, skoro minister w każdej chwili nie tylko może, ale i powinien zasięgać opinii dowódców… Wydzielenie Dowództwa Operacyjnego oczywiście

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2009, 2009

Kategorie: Kraj