Moskwa -Warszawa: Jaki czort tu Miesza?

Moskwa -Warszawa: Jaki czort tu Miesza?

Sąsiedzi odwróceni do siebie plecami to bardzo dziwny wariant współpracy. Niestety, remanent stosunków Polska-Rosja tak dzisiaj wygląda Rosjanie mawiają, że czasem, choćby człowiek starał się najbardziej jak może, jakiś czort miesza mu w interesach i nie sposób doprowadzić spraw do szczęśliwego końca. Takim “czortem” w polsko-rosyjskich stosunkach, usłyszałem kiedyś od moskiewskich znajomych, bywa nawet… różnica czasu, jaka dzieli nasz kraj od Rosji, położonej wyraźnie bardziej na wschód. Moskwa leży w strefie o dwie godziny późniejszej aniżeli Warszawa, miasta na Uralu i za Uralem o następne godziny dalej. Polscy biznesmeni płacą za to m.in. koniecznością noclegu, jeśli przylecą np. do stolicy Rosji, by prowadzić negocjacje handlowe. Rozkład połączeń lotniczych LOT-u i Aerofłotu jest tak ustawiony, że prawie nie można zdążyć na samolot powrotny. Zwłaszcza, jeżeli firma ma siedzibę np. w Szczecinie albo Wrocławiu. Czy musi być to jednak rzeczywista przeszkoda w gospodarczej, a i polityczno-psychologicznej współpracy? Porzekadło o “czorcie” usłyszałem z kolei od szefa dużej spółki, zaangażowanej od lat w handel z Rosją, można przecież zamienić na polskie powiedzenie o szklance, która w połowie może być albo pusta (jak chcą pesymiści) albo wręcz odwrotnie – pełna, jak widzą ją ludzie czynu, zdecydowani działać pomimo realnych przeszkód. Z tego punktu widzenia nocleg w Moskwie (Nowosybirsku, Jekaterinburgu itd.) to bynajmniej nie dopust Boży, ale wyjątkowa okazja, by podczas kolacji z rosyjskim partnerem nawiązać z nim także ciepłe towarzyskie kontakty. Jak mawiają znawcy rosyjskiej duszy, taka międzyludzka sympatia odgrywa tam ciągle ogromną rolę, kiedy przychodzi do podpisania ostatecznego kontraktu. “Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”. To kolejne stwierdzenie, które może szkodzić, ale może też pomóc w polsko-rosyjskich stosunkach. Warszawa postrzegana jest z Moskwy inaczej niż Berlin czy Paryż, Rzym albo Sztokholm. Bliżej, bardziej jako członek tej samej rodziny niż ktoś obcy, odległy. Rusofobowie, których nad Wisłą wciąż nie brakuje, postrzegają to jako zagrożenie dla Polski. Moskale, przekonują, nigdy nie pogodzą się sami z polską niezależnością. Zupełnie odwrotnie interpretują to porzekadło, akcentujące poczucie bliskości, osoby patrzące na Rosję nie podejrzliwym kątem oka, lecz w sposób otwarty i – jak same mawiają – dalekowzroczny. Polska jako członek tej samej słowiańskiej rodziny i zarazem sąsiad przez wieki ma unikalną szansę, by to (ciągle istniejące) poczucie więzi duchowej wykorzystać dla ostatecznego przełamania zastarzałych wrogości i dzisiejszych nieporozumień. Tym bardziej że realnym faktem pozostaje podziw żywiony pod adresem polskiej kultury i naszej zdolności do zbudowania demokratycznego państwa w znacznej części rosyjskich elit intelektualnych, a wielu tzw. zwyczajnych Rosjan z zazdrością spogląda na osiągnięty przez Polaków poziom życia i gospodarczego rozwoju. Symbolem takiego myślenia jest wydawany w naszym kraju miesięcznik “Nowaja Polsza”, adresowany do rosyjskich intelektualistów. Dzieło prof. Jerzego Pomianowskiego przeciera szlak nowego sposobu wspólnej dyskusji. Polacy są w niej już nie zrzędliwymi mentorami z żywego w Rosji stereotypu “polskiego pana”, lecz życzliwymi przewodnikami dla Rosjan po meandrach demokracji i gospodarki rynkowej. W tym kontekście hasło “Polsza nie zagranica” oznacza wyraźnie, że chcemy sobie pomagać. Czytelnik zapyta, oczywiście, dlaczego “Przegląd” powraca, po raz kolejny w ostatnich miesiącach, do tematu stosunków polsko-rosyjskich w takim kontekście. Poniedziałkowa wizyta Aleksandra Kwaśniewskiego w Moskwie to bez wątpienia ważny impuls do podobnych refleksji. Także dlatego, że wpisuje się ona w żywą nadal w Polsce dyskusję, jak traktować rosyjskiego partnera. W części gazet i w kołach politycznej prawicy zaraz po zapowiedzi prezydenckiej podróży na Wschód pojawiły się (także) podszyte pretensją i antyrosyjską fobią komentarze i uwagi, że z politycznego kalendarza wynika, iż to raczej kolej na przyjazd Władimira Putina do Polski. Zwolennicy przerwania okresu marazmu w polsko-rosyjskich kontaktach słusznie podkreślają jednak, że nie dyplomatyczny protokół i kłótnie o kolejność wizyt, lecz polski interes narodowy i zamiar przełamywania obecnego impasu powinny decydować o krokach polityków. Nie od rzeczy byłoby tutaj przypomnieć, że prezydent Kwaśniewski nie pierwszy raz daje dowód, że rozumie w tej dziedzinie tzw. potrzebę chwili. W czerwcu 1998 r. wielu ekspertów po rosyjskiej i polskiej stronie zaskoczyła jego wizyta u Borysa Jelcyna na Kremlu. Wtedy także w Warszawie deliberowali niektórzy, że ówczesny prezydent Rosji pierwszy powinien przyjechać do Polski. W praktyce, po okresie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 28/2000

Kategorie: Publicystyka