Może przestać padać deszcz

Może przestać padać deszcz

Zmiana klimatu postępuje szybciej, niż przypuszczaliśmy jeszcze kilka lat temu

Zbigniew Karaczun – profesor Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, ekspert Koalicji Klimatycznej

To mamy komara tygrysiego w Polsce.
– Jeszcze niezupełnie. Mamy doniesienia o jego pojawianiu się w naszym kraju, ale chyba jeszcze u nas się nie zadomowił. Natomiast z dużym prawdopodobieństwem możemy powiedzieć, że jego obecność przyczyniła się do pierwszego przypadku śmierci na chorobę tropikalną w Czechach. Osoba, która zmarła na dengę, została ukłuta przez komara tygrysiego, który przenosi tę chorobę. A wiadomo, że ten ktoś nigdy nie wyjeżdżał za granicę. Najprawdopodobniej komar został w ubiegłym roku zawleczony do Czech, może w samolocie. Istotne jest jednak to, że w związku z ociepleniem się klimatu możemy wkrótce się spodziewać komara tygrysiego w naszej części Europy. Warunki już sprzyjają przenoszeniu się tutaj zwierząt i roślin, a także chorób, które dotąd występowały tylko w tropikach.

Jak zmiany klimatu będą oddziaływały na zmiany w przyrodzie? Czy prowadzi się na ten temat badania i obserwacje?
– Instytucja, w której pracuję – Katedra Ochrony Środowiska SGGW, prowadzi badania w tym zakresie. Natomiast Koalicja Klimatyczna, która jest organizacją pozarządową, bada, jak zmiany klimatu będą wpływały na bezpieczeństwo żywności w Polsce.

Jakie są wyniki?
– Przede wszystkim negatywne: obniży się poziom bezpieczeństwa żywnościowego Polski, znacząco zmniejszy się pewność produkcji rolnej. Wciąż jednak nie wszystko o tym wiemy. Powinno się prowadzić badania nad modelem prognostycznym, który powie, jakie skutki zmiana klimatu będzie miała dla poszczególnych sektorów gospodarki. Takie próby, co prawda, zostały podjęte, ale ich efekty nie do końca odpowiadają obecnym realiom, bo zmiana klimatu postępuje szybciej, niż przypuszczaliśmy jeszcze kilka lat temu. Badania powinny być prowadzone w dwóch kierunkach. Po pierwsze, by wskazywać metody redukcji emisji gazów cieplarnianych, które doprowadziły do dzisiejszego stanu. Po drugie, by określić, jak postępować, aby zaadaptować się do tych zmian.

Jakie są skutki zmian klimatycznych?
– Skutkiem bezpośrednio zagrażającym zdrowiu i życiu człowieka jest wzrost częstotliwości występowania ekstremalnych zjawisk pogodowych. W atmosferze zatrzymywane jest więcej ciepła, a więc energii, która musi się rozładować. Dzieje się to za pośrednictwem tych zjawisk ekstremalnych, które obserwujemy. Są to ulewne deszcze, huraganowe wiatry, długotrwałe susze. Niestabilność pogody nasila się, w związku z czym nie można tworzyć długotrwałych prognoz, a stare modele do prognozowania pogody zawodzą, są nieprzydatne. Innym skutkiem zmian klimatycznych jest to, że zamiast sześciu pór roku mamy dwie. Po prostu wzrasta ilość ciepła, w związku z większym stężeniem gazów cieplarnianych nasza planeta staje się cieplejsza. Jednym z efektów jest to, że mamy w Polsce wydłużenie okresu wegetacyjnego – wcześniej się zaczyna, później się kończy.

To może nie tak źle…
– Niektórzy mówią, że to świetnie, przecież widzimy, jak Polska staje się krajem winnym – na coraz większym obszarze powstają winnice i jest produkowane wino. W coraz większej części naszego kraju rośnie kukurydza, stajemy się jej producentem, a 50 lat temu uprawiano ją na niewielkiej powierzchni.

Jest też druga strona medalu…
– Coraz trudniej będzie w Polsce uprawiać ziemniaki, bo one są zimnolubne. Zmieni się zasięg występowania niektórych roślin dziko żyjących. Przykładem jest wycofywanie się świerka z Puszczy Białowieskiej, bo robi się dla niego za ciepło. Inna zła wiadomość: już pojawiły się nowe choroby roślin i zwierząt, które wcześniej nie występowały w Polsce. Wśród nowych szkodników upraw mamy omacnicę prosowiankę, szkodnika kukurydzy, który potrafi zniszczyć uprawy nawet w 80%. Mamy też pierwsze przypadki wystąpienia choroby niebieskiego języka u bydła.

A czy zaobserwowano jakieś niebezpieczeństwa dla zdrowia człowieka?
– Mamy ewidentny wzrost liczby zachorowań na boreliozę, którą przenoszą kleszcze. W ciągu ostatnich 15 lat odnotowano czterokrotny wzrost tych zachorowań. I nie jest to tylko spowodowane większą wykrywalnością tej choroby. To samo bowiem dzieje się w krajach skandynawskich i na Syberii – gdzie w ogóle nie było kleszczy.

Co na to wszystko politycy? Chyba specjalnie się tym nie przejmują.
– Nie wszyscy, ale polscy politycy rzeczywiście lekceważą problem niebezpieczeństw związanych ze zmianami klimatu.

Energetyka oparta na węglu u nas kwitnie.
– Tak. Politycy chronią 80 tys. górników i cały sektor górniczy, bo to ich zaplecze wyborcze i bardzo gęsty splot interesów związków zawodowych, biznesu i partii politycznych. Proszę zwrócić uwagę na to, ilu polityków pracuje w spółkach węglowych i całym sektorze energetyczno-górniczym, węglowym. Hamuje to w sposób istotny inicjatywy na rzecz ochrony klimatu. A my przecież wiemy, co trzeba robić.

A co trzeba robić?
– Cały świat odchodzi od paliw kopalnych na rzecz rozwoju energetyki odnawialnej. W 2015 r. udało się przyjąć ustawę o odnawialnych źródłach energii, z poprawką, która pozwalała małym producentom, w zasadzie rodzinom, właścicielom nieruchomości, zakładać własne instalacje energetyczne i mieć z tego korzyści. Zostało to przegłosowane m.in. głosami PiS, które wówczas było w opozycji. Ale gdy PiS doszło do władzy, zlikwidowało tę poprawkę. Co gorsza, wprowadziło zmiany, które spowodowały, że energetyka wiatrowa na lądzie przestała się rozwijać. W związku z tym Polska w tej chwili jest w bardzo złej sytuacji, jeśli chodzi o energetykę, mamy gwałtownie rosnące ceny energii i coraz mniejsze bezpieczeństwo energetyczne. Zwłaszcza że energetyka węglowa przestaje nam gwarantować bezpieczeństwo.

Jak to?
– Jednym ze skutków zmian klimatu są fale upałów, z temperaturą 25 st. C i więcej przez całą dobę. W związku z tym w lecie zapotrzebowanie na energię elektryczną zaczyna być największe, bo ludzie masowo używają klimatyzacji. A jest ona bardzo energochłonna. Jednocześnie ze względu na permanentną suszę letnią, którą mamy od połowy lat 90., zaczyna brakować wody w rzekach i nie ma czym chłodzić elektrowni. Dlatego nie mogą one pracować z pełną mocą. Czyli z jednej strony rośnie zapotrzebowanie na prąd, a z drugiej – energetyka węglowa nie może go zaspokoić, bo nie ma czym chłodzić kotłów. Powinno to być powodem jakiejś refleksji u decydentów.

A nie jest?
– Myślę, że eksperci pracujący w spółkach węglowych wiedzą, że idziemy w złym kierunku. Ale nacisk polityczny jest taki, by używać tylko węgla, i nikt nie może podjąć innej decyzji. Każdy po prostu woli siedzieć cicho, bo wie, że jeśli się odezwie, to wyleci. I płacimy za to wszyscy. Mamy wzrost gospodarczy, ale jednocześnie sektor energetyczny zaczyna skręcać w ślepą uliczkę. Już mieliśmy dwa czy trzy przypadki w lecie, gdy byliśmy na krawędzi ogólnokrajowego załamania systemu energetycznego. Bo zapotrzebowanie na energię w lecie było tak duże, że sieć ledwo je zaspokajała. Pamięta pani, co się działo w Szczecinie trzy lata temu?

Tak, całe miasto zgasło.
– A teraz może zabraknąć prądu w całej Polsce. Bo padnie cały system energetyczny, a nie da się go podnieść od razu. Gdyby każdy rząd patrzył perspektywicznie, widziałby to zagrożenie i od kilku lat inwestował w odnawialne źródła energii – przede wszystkim w fotowoltaikę i energię wiatrową. Bo jak jest słońce, to nie ma wiatru, a jak jest wiatr, często nie ma słońca. Musimy zabezpieczyć sieć elektryczną, trzeba 5 tys. MW fotowoltaiki – właśnie po to, by w lecie, kiedy jest gorąco i nie ma wody, dawała nam prąd. Cały świat o tym wie. Tylko polscy politycy albo nie wiedzą, albo nic sobie z tego nie robią.

Co powinno zrobić państwo?
– Przede wszystkim przyjąć rozsądną strategię energetyczno-klimatyczną – nie opartą na obronie sektora węglowego, ale taką, która uwzględni fakt, że mamy do czynienia ze zmianą klimatu. Powinniśmy zatem włączyć się w globalny trend odchodzenia od paliw kopalnych i budowania efektywnej energetyki – gospodarki cyrkulacyjnej.

Trzeba dołączyć do Europy.
– Tak naprawdę chodzi o dołączenie do świata. Europa jest co prawda liderem, ale jak się popatrzy na świat, to najwięcej odnawialnych źródeł energii powstaje w Chinach i w Indiach. Poza tym potrzebujemy działań adaptacyjnych do skutków zmian klimatycznych. Takie programy opracowano już w polskich miastach w ramach dużego projektu Ministerstwa Środowiska, który dotyczył m.in. gospodarowania wodą opadową. Chodzi np. o to, aby nie działo się tak, że przez pół godziny spada ulewny deszcz i całe miasto zostaje zalane. W ramach tego projektu w Warszawie odbudowano Staw Służewiecki, tworząc tam zbiornik retencyjny, który podczas ulew przejmuje nadmiar wody z Potoku Służewieckiego. Zaczyna się w nowy sposób tworzyć miejskie trawniki – aby po deszczach woda z nich się nie wylewała, tylko w nie wsiąkała, a także by spływała na nie z chodników. Można retencjonować trochę wody na jezdniach – 5-10 cm wody nie przeszkadza, wprawdzie samochody muszą jeździć wolniej, ale ta woda nie zalewa wtedy miasta.

Miasta mają więc strategię postępowania w przypadku ulewy.
– Tak. Wiedzą też, co powinny robić, aby zabezpieczyć się przed innymi skutkami zmian klimatu. Natomiast nie ma programu adaptacji do zmiany klimatu na obszarach wiejskich. Tam przede wszystkim powinno się iść w kierunku retencji wody. I nie przez betonowanie rzek, jak to jest planowane. Po co robić te autostrady rzeczne? To nic nie da. Kto reguluje rzekę, ten zwiększa prędkość jej przepływu. W ten sposób przyczynia się do ucieczki wody i zwiększa zagrożenie powodziowe. Wielkie tamy i wielkie zbiorniki zaporowe nic nie dadzą, wielkie tamy tylko niszczą środowisko, zamiast mu pomagać.

Jeśli nie tamy i wielkie zbiorniki, to co?
– Potrzebujemy programu odbudowy małej retencji, czyli budowy małych zbiorników śródpolnych, ochrony śródpolnych zadrzewień, przywracania bagien i mokradeł. Bo tam ta woda zostaje i oddziałuje pozytywnie na cały obszar dookoła. Więcej – w przypadku suszy może służyć jako zbiornik, z którego bierze się wodę do podlewania np. najcenniejszych upraw. Bo nie można czerpać z wód głębinowych, by podlewać rośliny.

Dlaczego?
– Ponieważ mamy tych wód bardzo mało i powinny one pełnić funkcję rezerwy strategicznej. Rezerwy, z której korzystać będziemy nie tylko my, ale także pokolenia, które przyjdą po nas.

Mówi się, że 12 lat zostało na to, by uciec przed katastrofą związaną ze zmianami klimatycznymi. O co tutaj chodzi?
– To czas podany w raporcie Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) opublikowanym w październiku ub.r. Raport stwierdza, że mamy tyle czasu, aby osiągnąć cel porozumienia paryskiego, umowy, którą Polska podpisała i ratyfikowała. Mówi ono, że celem działań wspólnoty międzynarodowej jest powstrzymanie zmiany klimatu w taki sposób, by średnia temperatura na Ziemi nie wzrosła powyżej 2 st. C, a najlepiej mniej niż o 1,5 st. C – bo to jest poziom, który zabezpiecza kraje wyspiarskie na Pacyfiku przed zalaniem. Wzrost temperatury jest bardzo silnie skorelowany ze stężeniem gazów cieplarnianych w atmosferze. Gazy, które dzisiaj emitujemy, nie znikają nagle. Na przykład metan zostanie w atmosferze przez sto lat. Są modele, które mówią, że jeśli znacząco obniżymy poziom tej emisji w nadchodzącej dekadzie, najprawdopodobniej wzrost temperatury nie przekroczy 1,5 st. C. Jeśli zaś tego nie zrobimy, temperatura jeszcze wzrośnie.

I co wtedy?
– Problem polega na tym, że zmiany w systemach przyrodniczych nie zachodzą w sposób liniowy. Jeśli przekroczymy ten poziom, nie zrobi się tylko trochę gorzej, może się zrobić zupełnie inaczej. System przyrodniczy się zmieni. Tak naprawdę nie wiemy, co będzie. Raczej nie będzie to świat, w którym będziemy świetnie funkcjonować, tylko taki, w którym nie będziemy w stanie żyć.

Co może się stać?
– Różne zjawiska, np. w niektórych regionach przestanie padać deszcz, zmieni się rozkład opadów. A to spowoduje, że z Afryki będzie chciało wyemigrować nie kilkadziesiąt czy kilkaset tysięcy ludzi, ale kilkadziesiąt albo kilkaset milionów. Znikną lodowce, co spowoduje, że w Azji umrze 1,5 mld ludzi, którzy wykorzystują do picia wodę z zasilanych przez nie rzek.

Czyli w Polsce nie będzie Sahary. A co może być?
– Może się zmienić cyrkulacja oceaniczna. Na przykład Golfsztrom znacząco osłabnie lub zmieni się kierunek prądów morskich. Wtedy będziemy mieli kompletnie inny klimat. Być może już to się dzieje, niektóre badania wskazują na 30-procentowe zmniejszenie się aktywności Golfsztromu w ciągu ostatnich 10 lat.

I to może nas czekać za 12 lat?
– Tyle nam zostało czasu, abyśmy obniżyli emisję gazów cieplarnianych i nie przekroczyli ich krytycznej ilości w atmosferze. Dlatego np. Koalicja Klimatyczna, w ślad za Polską Akademią Nauk, domaga się, aby Polska do 2030 r. zaprzestała wykorzystywać węgiel w energetyce.

Jakie instytucje w Polsce podejmują działania na rzecz zatrzymania zmian klimatu?
– Jedynymi takimi instytucjami są organizacje pozarządowe. Działania prowadzą niektóre samorządy, choć one na ogół są bardziej zainteresowane wdrażaniem działań adaptacyjnych, a nie zmniejszających emisję gazów cieplarnianych. Trochę też działają naukowcy – badają, alarmują polityków, że jest źle i trzeba coś robić, ale ci wolą wierzyć w fake newsy, a nie w badania naukowe. Natomiast rząd nie robi nic, a w zasadzie można powiedzieć ostrzej – podejmuje decyzje, które zwiększają ryzyko zmiany klimatu, np. ta o budowie elektrowni węglowej w Ostrołęce.

Co pan na to?
– Czuję coraz większą frustrację. Chociaż coś się zmienia. Kwestie ochrony klimatu były ważnym tematem ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego. W Niemczech, we Francji i w wielu innych krajach członkowskich politycy partii głównego nurtu zostali ukarani przez wyborców za brak działań na rzecz ochrony klimatu. W Niemczech Zieloni zdobyli w wyborach drugie miejsce, a we Francji trzecie. Partia Zielonych w nowym Parlamencie Europejskim będzie czwartą siłą polityczną! Dobrze też, że młode pokolenie staje się coraz wrażliwsze na te problemy. Organizuje szkolne strajki klimatyczne, coraz głośniej domaga się od polityków prawdziwych działań, a nie tylko pustych obietnic. Bo zmiana klimatu jego dotyczy najbardziej, to będzie jego świat. Mamy też nowy ruch na świecie, Extinction Rebellion, czyli Rebelię Przeciw Wymieraniu, i ten ruch zaczyna stosować nieposłuszeństwo obywatelskie, by wymusić na politykach działania. Kilka tygodni temu zablokował ulice w Londynie. Jest też w Polsce.

To studenci?
– To bardzo różne osoby, z różnych klas społecznych, starsze i młodsze, które widzą zagrożenie i bezczynność oraz kunktatorstwo polityków. Postanowiły więc ruszyć do akcji. Bo naprawdę trudno nie dostrzec, że zmienia nam się klimat. Trzeba coś robić.

Fot. Beata Zawrzel/REPORTER

Wydanie: 2019, 24/2019

Kategorie: Ekologia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy