Na górnym piętrze, gdzie zasiadają prezesi wielkich firm z Doliny Krzemowej, zawsze jest jakiś Polak
Piotr Moncarz – polsko-amerykański inżynier, consulting professor na Uniwersytecie Stanforda. Specjalizuje się w inżynierii materiałowej i lądowej oraz wdrożeniach nowych technologii. Współzałożyciel i przewodniczący US-Polish Trade Council. Organizator Poland Day na Uniwersytecie Stanforda. Kieruje hubem Poland in Silicon Valley Center. W 2017 r. został członkiem amerykańskiej National Academy of Engineering (NAE).
Czy to prawda, że Polacy mają talent do informatyki i w Silicon Valley jest ich nadreprezentacja? To mit czy rzeczywistość?
– Trudno powiedzieć, czy to jest mit, czy nie. Trudno mi też stwierdzić, czy w innych narodach jest taki sam procent osób z talentem do informatyki, natomiast jedno jest pewne: pokolenie polskich 20-, 30-, 40-latków wpadło w informatykę jak w gorączkę złota. Faktem jest – bez względu na to, z jakiego powodu – że w Ameryce jest ich bardzo dużo. A od kiedy zaczęto o tym mówić, zaczęli się pokazywać jako grupa. Mieszkam w Dolinie Krzemowej od ponad 50 lat i oczy mi się szeroko otwierają, jak ogromną liczbę młodych, utalentowanych, odnoszących sukcesy informatyków z Polski tu mamy. Nie wiem, czy to odpowiada na pana pytanie – ale jest tu ich koncentracja! Może jest jakiś magnes, wokół którego wszystkie te genialne opiłki się skupiły? Człowiekowi może się zdawać, że świat jest pełen opiłków, a one się skupiły wokół jednego magnesu – Doliny Krzemowej… Nie wiem! Nie potrafię powiedzieć. Ale to jest bardzo obiecujące. I teraz pytanie, jak to wykorzystać.
Na początkowym etapie w liczącym 50 ludzi zespole OpenAI Sama Altmana było aż dziesięciu Polaków. Potem w dziesiątce najważniejszych osób było ich czterech.
Jakub Pachocki ma stanowisko głównego naukowca OpenAI.
„Nie wiem, co Polska robi, by osiągnąć taki poziom, ale ich wpływ jest naprawdę niesamowity”, mówił Altman podczas dyskusji na Uniwersytecie Warszawskim. Jak wytłumaczyć ten sukces? Czy polscy informatycy są bardziej kreatywni? Czy może tak wyszło?
– Żeby „tak wyszło”, potrzebne były pewne dodatkowe czynniki: wiedza, talent. Oni się tam nie znaleźli przez przypadek, nikt ich na ulicy nie złapał, mówiąc: jest fucha, przyjdźcie popracować. Oni znaleźli się tam dlatego, że są wybitni. I możemy puchnąć z dumy, że taki przypadek się zdarzył, że tych czterech znalazło się w takiej wiodącej grupie.
Myślę o tym, co Polska im dała. Znakomita szkoła średnia, która potrafi młodych zdolnych wyselekcjonować i rozwinąć. Olimpiady matematyczne, informatyczne, świetni nauczyciele – ten system działa znakomicie. Ale co dalej? Dlaczego wyjeżdżają, a nie są tu, w Polsce?
– To jest trochę tak jak z Kopernikiem: gdyby nie wyjechał na studia do Bolonii, nie pospotykał się z różnymi wybitnymi uczonymi tamtych czasów, nie brał udziału w debatach filozoficznych, to pewnie by był profesorem na Uniwersytecie Jagiellońskim – z całym szacunkiem dla profesorów UJ – i nic byśmy dzisiaj o nim nie wiedzieli. Wyjście w świat i znalezienie się w gremium twórczym ma wielkie znaczenie. Dlatego ci zdolni Polacy wyjeżdżają. Kolejna rzecz – to są niespokojne dusze. A niespokojne dusze w dzisiejszym świecie jeżdżą. W dzisiejszym świecie są też centra, w których bardzo dużo się dzieje. A oni chcą być blisko takiego centrum. Nie wyjeżdżają z Polski dlatego, że nie są patriotami, albo dlatego, że tam można zarobić. Nie! Oni chcą być tam, gdzie jest akcja. W centrum doskonałości.
Rozwijać się…
– Tak, pchają się do tego centrum doskonałości. Nasuwa się
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl










