Jacek Izydorczyk to były ambasador w Tokio. W roku 2019 został z placówki odwołany w atmosferze skandalu. Pisaliśmy o tym wielokrotnie.
Efektem owego skandalu były sprawy sądowe. Jak wyliczył Izydorczyk, łącznie ze sprawami odpryskowymi było ich kilkadziesiąt. I gdyby nie to, że jest profesorem prawa, więc może bronić się sam, musiałby wydać na prawników kilkaset tysięcy złotych.
Te sprawy powoli się kończą, to znaczy Izydorczyk po kolei je wygrywa. Właśnie wygrał kolejną i warto temu się przyjrzeć, bo okoliczności towarzyszące pokazują styl funkcjonowania MSZ.
Gdy Andrzej Papierz, ówczesny dyrektor generalny MSZ, podjął decyzję o odwołaniu Izydorczyka, powstał problem, jaki ma być powód tej decyzji. I powód się znalazł – oskarżono ambasadora o malwersacje finansowe. Konkretnie zaś 15 listopada 2019 r. Papierz złożył na Izydorczyka skargę do rzecznika dyscypliny finansów publicznych. Trafiła ona do komisji działającej przy Ministerstwie Finansów – Głównej Komisji Orzekającej w Sprawach o Naruszenie Dyscypliny Finansów Publicznych. Zarzutem było naruszenie dyscypliny finansów publicznych. O co chodziło? Ano o to, że na oficjalne uroczystości, na które ambasador był zapraszany wraz z małżonką, jeździł z nią, przedstawiając później do refundacji rachunki za bilety kolejowe i hotel. W sumie na 4186 zł.
Papierz upierał się, że za żonę ambasador powinien płacić z własnej kieszeni. I w tym celu, by to przestępstwo wykryć, do Tokio przyleciała klasą biznes trzyosobowa delegacja z MSZ. Można w ciemno zakładać, że jeden bilet na tej linii w klasie biznes to koszt 40-50 tys. zł. Dodajmy do tego koszt hoteli. Potem wysłano drugą trzyosobową delegację. I po wydaniu kilkuset tysięcy złotych oskarżono Izydorczyka o sprzeniewierzenie 4 tys. A dodatkowo, w imieniu ambasady w Japonii, oskarżył go jego następca, ambasador Milewski, podnosząc zresztą kwotę do 9 tys. zł.
Po paru latach i batalii w kilku instancjach Izydorczyk sprawę z rzecznikiem dyscypliny finansów publicznych wygrał. Sąd przyznał, że miał prawo sfinansować żonie z pieniędzy ambasady bilety i hotel.
Gdy ten wyrok się uprawomocnił, szefem MSZ był już Radosław Sikorski. Izydorczyk złożył więc do Sikorskiego pismo z informacją o uniewinnieniu, załączając orzeczenie, i poprosił o dołączenie ich do swoich akt osobowych. Co też MSZ uczyniło.
Nie zrobiło jednak czegoś innego – nie wycofało oskarżenia, które w tej samej sprawie złożył przeciwko Izydorczykowi Milewski! I mimo że MSZ przegrało tę sprawę w pierwszej instancji, prawnicy ministerstwa złożyli od wyroku apelację!
Pisał Izydorczyk do MSZ, do rzecznika Wrońskiego, by resort apelację wycofał, bo sąd już wydał w tej sprawie wyrok. Jak grochem o ścianę! W ministerstwie tłumaczono to w ten sposób, że zawsze trzeba bronić jego interesów. Do końca. Ale nie wytłumaczono, czy także topiąc pieniądze w sprawach skazanych na przegraną. I prawnie niebezpiecznych – bo żądanie zapłaty nieistniejącego zobowiązania to przestępstwo.
Oto więc MSZ w pełnej krasie – żeby zniszczyć człowieka, oskarża się go o niezgodne z prawem wydanie 4 tys. zł. A potem, żeby to brzmiało poważnie, wydaje się kilkaset tysięcy na delegacje, kwity, wnioski i sprawy sądowe. Jak widać, wydawanie państwowych pieniędzy nie boli.









