Czas ukrócić nadmierne przywileje żołnierzy i policjantów Protesty pracowników cywilnych wojska, które rozpoczęły się wiosną tego roku, a zakończyły – czy na długo? – akcją „urlop na żądanie” pracowników sztandarowej bazy lotniczej w Krzesinach pod Poznaniem w czerwcu, zwróciły uwagę na nadmiernie uprzywilejowaną sytuację socjalną służb mundurowych w stosunku do reszty społeczeństwa. Ten może jeszcze nie bunt, ale poważny protest powinien wreszcie otworzyć oczy politykom na szereg aspektów, które dotąd skwapliwie zamiatano pod dywan. Bo przecież jeżeli pracownik cywilny wojska z wyższym wykształceniem, z ok. 10-letnim stażem pracy zarabia netto ok. 1,3 tys. zł, natomiast często wykonujący tę samą pracę mundurowiec, zwykle podoficer z relatywnie mniejszymi kwalifikacjami formalnymi, pobiera co miesiąc ok. 4 tys. zł netto, to gdzieś tu tkwi gruby błąd systemowy. Nadmierne przywileje mundurowych zaczęły się kształtować w trakcie stanu wojennego i to dodaje bardzo niemiłej otoczki politycznej. Był to jednak tylko początek pewnego procesu wyrywania socjalnych przywilejów od kolejnych ekip politycznych. To również wywołało przekonanie, przynajmniej wśród pewnej części mundurowych, że są czymś w rodzaju świętych krów, które w dodatku będą dyktowały cywilnym politykom swoje decyzje. Tu należy obarczyć winą reżysera słynnego „obiadu drawskiego”, Lecha Wałęsę, który wywołał coś niespotykanego w państwie demokratycznym. Na życzenie prezydenta państwa grupa generałów wypowiedziała posłuszeństwo swemu przełożonemu, ministrowi obrony. Oczywiście niesławnej pamięci grupa gen. Wileckiego otrzymała za ten niechlubny czyn spore gratyfikacje materialne, a mundurowi sukcesywnie nowe przywileje. Za prezydentury Lecha Wałęsy zaczął się też ugruntowywać w świadomości kadry zawodowej oportunizm polityczny. Był on już oczywiście wcześniej, ale nie było w okresie PZPR alternatywnej możliwości. Natomiast po dokonaniu transformacji ustrojowej mundurowi zaczęli po prostu „być” z ekipą, która więcej daje. Chodziło zarówno o aspekt czysto materialny – rzadko który emerytowany generał nie zamieszkuje aktualnie we własnej luksusowej willi – jak i formalno-moralny. Hojnie przyznawane były generalskie lampasy, wielkie odznaczenia bez istotnych zasług itp. W pewnym momencie siły zbrojne zaczęły nieco przypominać armię Tajlandii, gdzie jeden generał przypada statystycznie na 17 żołnierzy. Zawodowi żołnierze przekonali się też bardzo szybko, że niestety nie kwalifikacje ani profesjonalizm, tylko akcentowana wierność, a nawet czysty serwilizm wobec konkretnych polityków przynosi awanse i zaszczyty. Podobnie zresztą sytuacja kształtowała się w formacjach mundurowych MSWiA. Można oczywiście wskazać szereg rażących przypadków indywidualnych, takich jak chociażby emerytowany gen. Kazimierz Tomaszewski, który głośno kiedyś krzyczał z trybun zjazdu PZPR o wierności żołnierzy wobec socjalizmu i jedynie słusznej partii, a niewiele miesięcy później ten sam Tomaszewski był najgorliwszym ministrantem biskupa polowego i autorem wojskowego regulaminu liturgicznego. O jego koledze, nie mniej słynnym gen. Leonie Komornickim „Klenczonie”, który ten mało zaszczytny przydomek uzyskał za to, że najszybciej i najlepiej wykonywał komendę: klęczeć, już nawet nie ma sensu wspominać. Wojsko, a po części też policja, straż graniczna itp. były seryjnie używane jako żywa dekoracja różnych imprez religijnych, a rozdawnictwo stopni i odznaczeń było uzależnione od łaski ówczesnego biskupa polowego. Obiektywnie siły zbrojne najwięcej zawdzięczały SLD-owskiemu tandemowi Szmajdziński i Zemke. Ci ministrowie – choć również nie szczędzili przywilejów – przede wszystkim wojsko reformowali. Natomiast wielu wojskowym bynajmniej na reformach nie zależało, naruszały one bowiem status quo. To powodowało, obok oczywiście działań nowego aparatu politycznego, czyli bardzo licznej struktury dobrze opłacanych kapelanów, że najbardziej odporni na innowacyjną wiedzę wojskową i ogólną żołnierze zawodowi zaczęli przechylać się w kierunku prawicy. Prawica wymagała wierności, i to bynajmniej nie wobec ojczyzny, mimo że tym hasłem werbalnie operowała i operuje, tylko wobec samej siebie, w kategoriach personalnych oczywiście. Proces ten pogłębił się w okresie rządów braci Kaczyńskich, szafujących bardzo licznymi przywilejami. Szczególne rezultaty kadrowej polityki braci Kaczyńskich pozostają dziś najbardziej widoczne w Dowództwie Wojsk Powietrznych, gdzie min. Aleksander Szczygło doprowadził do nominacji powolnych sobie, ale nieudolnych ludzi, a jego następca Bogdan Klich nie umie tego









