Mur berliński dzieli Niemców

Mur berliński dzieli Niemców

Zburzony symbol podziału Europy i Niemiec wciąż istnieje dla społeczeństwa RFN  Mur berliński, symbol podziału Europy i Niemiec, przetrwał 28 lat, lecz wciąż istnieje w sercach ludzi. „Łatwiej jest zburzyć granice z betonu niż mur wzniesiony w umysłach”, napisał „Frankfurter Rundschau”. Według magazynu „Stern”, w 40 lat po powstaniu i w 12 lat po upadku muru podziały między Niemcami Wschodnimi i Zachodnimi nie zostały przezwyciężone, lecz wciąż rosną. „Antyimperialistyczny Wał Ochronny”, jak nazywała mur berliński propaganda NRD, podzielił największą metropolię Niemiec 13 sierpnia 1961 r. Operacja budowy tej zapory granicznej została sprawnie przeprowadzona na rozkaz Nikity Chruszczowa i Waltera Ulbrichta przez 40 tys. wschodnioniemieckich żołnierzy, policjantów ludowych oraz członków „bojowych grup robotniczych”. Ponad 200 osób zginęło później, usiłując uciec przez mur z „pierwszego socjalistycznego państwa na niemieckiej ziemi”. Około tysiąc ludzi straciło życie w podobnych okolicznościach na całej niemiecko-niemieckiej granicy. Niewątpliwie „antyimperialistyczny wał ochronny” był świadectwem niesłychanego cynizmu sowieckich i wschodnioniemieckich dygnitarzy oraz symbolem moralnego bankructwa NRD. Niemieccy historycy przyznają jednak obecnie, że ten ponury kordon prawdopodobnie uratował Europę przed krwawym konfliktem. Budując mur, Chruszczow zamanifestował rezygnację z planów zbrojnego zajęcia Berlina Zachodniego, co skończyłoby się atomową wymianą ciosów. 40. rocznica powstania muru berlińskiego, uroczyście obchodzona w stolicy RFN, dała wielu publicystom powód do gorzkich refleksji. „Mur zmienił nas trwale, tak na Zachodzie, jak na Wschodzie. Żyjemy odwróceni do siebie plecami, jak kuzyni, którzy spotykają się tylko w czasie świąt”, napisał publicysta „Sterna”, Heinrich Jaenecke. To, co szumnie nazywa się „zjednoczeniem Niemiec”, w rzeczywistości było bowiem aneksją – 16 mln mieszkańców NRD musiało bezwarunkowo przyjąć polityczne, ekonomiczne i społeczne normy całkowicie obcego systemu. „Wessis”, („Zachodniaczkowie”) mieli nadzieję, że ogromna, skierowana na Wschód rzeka pieniędzy wyleczy wszystkie bolączki. Nigdy jeszcze w dziejach świata nie zainwestowano w stosunkowo niewielki region, jakim są nowe landy, tak bajecznych kwot – 1,7 biliona marek od 1990 r. Wschód Niemiec nie został jednak ustabilizowany. Prywatyzacja zniszczyła 43% przemysłu NRD. Produkcja przemysłowa w nowych landach spadła o ponad dwie trzecie. Nie ma już zegarków Ruhla i kalkulatorów Robotrona. Liczba zatrudnionych zmniejszyła się z dziewięciu do ponad sześciu milionów. Bezrobocie na terenie dawnej NRD jest ponad dwa razy wyższe niż na Zachodzie i wynosi ponad 18%, w niektórych regionach nawet 30% – więcej niż w najbardziej zapadłych zakątkach południowych Włoszech. Owszem, w niektórych miejscach dawnej NRD powstały zapowiadane przez kanclerza Helmuta Kohla „kwitnące krajobrazy”, jednak w ub.r. przewodniczący Bundestagu, Wolfgang Thierse, napisał: „Wschód znalazł się nad przepaścią”. Zrezygnowani mieszkańcy nowych landów żyją w strachu przed przyszłością. Politycy muszą uczynić więcej, by obywatele Saksonii, Brandenburgii czy Turyngii odzyskali poczucie własnej wartości, radził Thierse, który po tym wystąpieniu „popadł w niełaskę”, jak określił to tygodnik „Der Spiegel”, u mającego opinię zawodowego optymisty kanclerza Gerharda Schrödera. Oficjalnie aż 66% ludności wyraża zadowolenie ze zjednoczenia, z drugiej strony, liczni mieszkańcy dawnej RFN najchętniej pozbyliby się swych „współobywateli” ze Wschodu, aby tylko nie płacić na nich „podatku solidarnościowego”. „Oni potrafią się tylko skarżyć, zamiast działać. Wschód zawsze pozostanie Wschodem”, mówi 75-letnia Hilda Laven, która mieszkała w Berlinie Zachodnim tak blisko muru, że słyszała ujadanie wartowniczych psów. Niemcy ze Wschodu marzą natomiast o swojej NRD, może trochę lepszej, z wolnością podróżowania i oplem zamiast trabanta, ale z pełnym zatrudnieniem, bezpieczeństwem socjalnym i bez butnych „Wessis”. Zdaniem Christopha Dieckmanna, publicysty ze Wschodniego Berlina, niemiecko-niemieckie wyobcowanie ma głównie psychologiczne podłoże. Mieszkańcy Wschodu mają bowiem za sobą bolesne i zapewne nie dające się przezwyciężyć doświadczenie – oto mieszkają „jako Niemcy drugiej klasy w gorszej części Republiki”. Dramaturg z Berlina Wschodniego, Thomas Brussig, napisał nawet na łamach „Süddeutsche Zeitung”, że zjednoczenie Niemiec to zwykłe kłamstwo. „Jak można mówić o zjednoczeniu, kiedy na Zachodzie nie zmieniło się prawie nic, zaś na Wschodzie prawie wszystko?”. Obecnie „Wschodniaczkowie” to niemalże inny naród. Mają odmienne obyczaje,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 34/2001

Kategorie: Świat