Dla publiki mogę być mięśniakiem – mówi strongman Jarek Dymek, ubiegłoroczny mistrz Polski Ciemne, ponure wnętrze hali w podmalborskich Kończewicach przypomina raczej przedsionek piekieł niż miejsce sportowego treningu. Od betonowych ścian i podłóg wieje chłodem, a nad głowami zasapanych strongmanów unoszą się obłoczki pary. – Uff! Uff! Dawaj! Dawaj! Idziesz! Idziesz! Mocno, do końca! – krzyczą, dodając sobie nawzajem animuszu. Ich okrzyki mieszają się z przeraźliwym łoskotem metalu ciągniętego po posadzce, z dzwonieniem łańcuchów, jękiem kręconego zegara i głuchym pogłosem upadającej trzystukilogramowej opony, która wzbija w powietrze tumany kurzu. – Jak trzymasz?! Przy samej ziemi chwyć! – woła Jarek Dymek, ubiegłoroczny mistrz Polski i dziewiąty najsilniejszy człowiek na świecie, do ćwiczącego Pawła Pawłowskiego. Ten, mimo zimna, czerwony z wysiłku wygina się w pałąk, próbując raz jeszcze podnieść gumowego olbrzyma do pionu. Paweł z Irkiem Cieślakiem i Tomkiem Lechem przyjechali na trening z Prabut, najsilniejszego – jak mówią – miasta Polski, z którego wywodzi się też ich nauczyciel, Jarek Dymek. Dołączyli dziś do nich Piotr Szymiec z Gdyni i Jarek Wnuk z Kwidzyna. Z całej piątki najbardziej doświadczony jest Piotr. Ostatnio jednak uległ kontuzji i teraz musi uważać. Kiedy przychodzi pora na dźwiganie potężnych nosideł, daje za wygraną. U! U! U! – zawodzi z wysiłku, by potem jednym zdecydowanym ruchem z hukiem rzucić ciężar w połowie trasy. W jego oczach przez moment miga cień przestrachu. – Co jest?! – protestują koledzy. – Zmęczenie materiału, nogi nie wytrzymały – tłumaczy już spokojniejszy. Innym w tym zadaniu też się nie wiedzie. Zataczają się jak pijani z prawie trzystukilogramowym ciężarem na grzbiecie. – Pewnie od tego śmiesznego chodu na świecie nazywa się tę konkurencję żeglarz, a w Polsce spacer buszmena – mówi Mieczysław Dynowski, doradca treningowy i przyjaciel Jarka Dymka, z zawodu policjant, dowódca jednostki specjalnej. Konkurencją podobną do spaceru buszmena jest tzw. spacer farmera, gdy zawodnicy przenoszą dwie ponadstukilogramowe walizki. Jarek właśnie wymienił ich wąskie, wrzynające się w dłonie uchwyty na grubsze i teraz obserwuje zmagania kolegów. – Jazda, jazda, szybciej, nogi szeroko, bo zatrzesz sobie uda – krzyczy. Tym razem trening przebiega prawidłowo, wszyscy z mniejszym lub większym wysiłkiem kończą konkurencję. Gorzej jest z ciągnięciem tira. Prawie trzystukilogramowy ciężar trzeba przeciągnąć po ziemi, pokonując siły tarcia. Siłacze nakładają uprząż i trzymając się liny, pochyleni suną do przodu. Tomek Lech, chociaż najlżejszy ze wszystkich, jakoś sobie radzi, ale Irek chwieje się, słania, zatacza, by na koniec przewrócić się bez siły na posadzkę. – Irek to jest leń, kurde! – krzyczy ktoś w przypływie emocji czy irytacji. Dymek bez słowa nakłada uprząż i kończy za kolegę konkurencję. Pnie się po linie niczym pająk. Potem z najbardziej odważnymi próbuje jeszcze tego samego zadania, ale bez asekuracji liny. – To właśnie za ciągnięcie tira „Pudzian” zdobył mistrzostwo świata – Jarek dopinguje ćwiczących, stawiając za przykład nieobecnego tu Mariusza Pudzianowskiego z Białej Rawskiej. Dziesięciolatkom z Kończewic asystującym dzielnie przy treningu oczy robią się okrągłe z zachwytu, wpatrują się w Jarka jak w obraz. Choć mali i mizerni, też chcieliby być strongmanami. Na razie tylko się przypatrują, nosząc metalowe talarki, trzymając linę czy malując sprejem ćwiczebne kule. Popularni jak Ich Troje Potężni, ważący przeważnie grubo ponad sto kilogramów, atletycznie zbudowani, potocznie nazywani są mięśniakami lub karkami. Chociaż biją rekordy na światowych arenach, w kraju wciąż traktowani są z przymrużeniem oka. O ich osiągnięciach rzadko się pisze i mówi w poważnych sportowych serwisach. Właściwie funkcjonują na obrzeżach sportowego świata, jak parweniusze, którym wstęp na salony jest wciąż zakazany. Nie towarzyszą im sztaby lekarzy, działaczy, trenerów ani menedżerów. O wszystko muszą walczyć sami. Lokalne władze i elity często traktują ich podobnie. – Malbork ma chyba nadmiar mistrzów i dlatego o mnie zapomniano – skarży się Dymek. – Nigdy
Tagi:
Helena Leman









